Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: Rozdział 7

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 7

Około dwudziestej trzeciej zadzwonił telefon.
- Słucham? - zapytałam, zaspana odłączając telefon od ładowarki, bo inaczej musiałabym wyjść z łóżka, żeby nie urwać kabla.
- Kamma, tu Tiana. Dzisiaj będziesz musiała być w domu sama, bo jest tyle pracy, że muszę zostać na noc. Ale rano podrzucę Cię do szkoły.
- Yhm.
- Muszę kończyć. Do zobaczenia!
- Pa - rozłączyła się, zanim ja zdążyłam to zrobić.
Zatem zostałam w domu sama, na całą noc. Kiedy ta informacja dotarła do mnie, przestało mi się chcieć spać. Na pewno ktoś się włamie! Albo gorzej, napadną mnie! Szybko wstałam i pozamykałam wszystkie drzwi i okna. Świadomość, że jestem w domu sama była tak przerażająca, że zapragnęłam w tamtym momencie mieć psa. Albo dziesięć psów! Przynajmniej miałby kto hałasować i mnie bronić. Za oknem rozpętała się burza. Niebo rozjaśniało się co chwila, gdy kolejna błyskawica trafiała w ziemię. Nienawidzę tego miejsca! Po chwili znów błysk i...zgasło światło. No tak, może to właśnie przez burzę Tiana musiała zostać ze swoimi pacjentami. Ja zaś poszłam spać dalej, nawet nie pamiętam kiedy. 
Śniło mi się, że jestem na dworze. Coś przemknęło skrajem lasu. To był człowiek, chociaż przemykał między drzewami jak puma. Nagle wyskoczył na wprost na mnie i choć próbowałam uciekać, nie byłam w stanie. Bieganie we śnie było jak bieganie w wodzie. Człowiek-puma nie miał twarzy, ale w miejscu oczu spoglądały na mnie dwa szkarłatne punkty.
Zerwałam się dysząc i rozejrzałam wokół. Na telefonie wyświetliła się północ. Znowu się obudziłam? Chyba powinnam brać coś na sen. Na suficie niczego nie było. Całe szczęście! Teraz wlepiałam wzrok w skraj lasu za oknem. Dzieliło mnie od tamtego miejsca jakieś pięćdziesiąt metrów. Wszystko rozmazane przed deszcz, a mimo to wiedziałam, że ktoś czai się właśnie tam. Zdrętwiałam, a potem ogarnął mnie strach. Ktoś po prostu mnie tu nie chce albo gorzej. Ktoś ma wobec mnie złe zamiary. Schowałam głowę pod kołdrę i przymknęłam oczy. Znów zasnęłam i sen był dokładnie taki sam jak poprzedni, ale obudziłam się już rano. Środa. Środek tygodnia, czas, w którym ludzie są najbardziej zmęczeni życiem. W czwartki za to jest najwięcej samobójstw. Moja głowa była zaprzątnięta nie tym, co trzeba. Gdzieś miałam halucynacje i chore wymysły mojej wyobraźni! Tam nikogo nie było, musiało mi się przywidzieć. Jednak przygotowując się do szkoły, moje myśli krążyły wokół dziwnego snu. Kiedy zaczęłam malować oczy, drzwi na dole się otworzyły i Tiana zawołała mnie na dół. Zakręciłam tusz i złapałam za plecak. Niedługo po wejściu do szkoły, dopadła mnie Alison.
- Hej. Co tak późno?! Słyszałaś co się stało? - jej mina zdradzała, że nic dobrego, choć z pewnością to była jakaś sensacja.
- Cześć. Jak późno? Tak jak zwykle. No to, co się miało stać? - zapytałam, przygotowując się na słowotok ze strony przyjaciółki.
- Keysi wylądowała w szpitalu. Coś jej się stało. Mówią o jakimś dzikim zwierzaku, że ją napadł i niby chciał zgwałcić. Szaleństwo, co nie?
- I co?
- Jak to co?! To sensacja dzisiejszego dnia - oburzyła się.
- Chwiiila. Po incydencie z Keysi Robin i Shery przyszli powiedzieć Tianie co się stało. Potem Robin gadał, że jakiś pies jest cały, żeby się właściciel nie martwił. Podobno wypadek, ale też spowodowany przez jakieś zwierzę. Gadałam o tym z Tianą. Czy te dwie rzeczy nie mają ze sobą jakiegoś związku? - to było mało prawdopodobne.
- Raczej nie. Jesteśmy otoczeni hektarami lasów, tu jest pełno zwierząt. Może są wyjątkowo niebezpieczne, ale wątpię, żeby to było to samo.
Właściwie to argument Ali był racjonalny. Nie rozmawiałyśmy o tym więcej, ponieważ w naszą stronę szli dwaj chłopcy. Jeden był w równoległej klasie, a drugi rok starszy. Poznałam ich jeszcze pierwszego dnia. Regulus Altimore cały czas podrywał Alison, a młodszy, Mike Middleson, był przyjacielem Cat od dzieciństwa. Chłopcy przywitali się i szli dalej, pewnie śpiesząc się na lekcję.
- A tak w ogóle, gdzie jest Catie? - dotąd nie zauważyłam jej braku, ale teraz dopiero zauważyłam jej brak. Punkt za spostrzegawczość.
- Nie wiem. Może chora albo się przed kimś ukrywa. Jak zwykle. Brakuje jej odwagi - prawdopodobnie mówiłaby dalej, gdybym jej nie przerwała.
- Al, cicho bądź - warknęłam, poszukując wzrokiem czerwonowłosej dziewczyny. 
- No..Nie chcesz gadać to nie... Oto i nasza zguba!
Wreszcie nie zaczęła się lekcja i usiadłam w ławce. Chemia. Według wielu katorga, ja też tak sądzę, ale z Lunem to nie takie trudne. Ostatnio zaczął mi podpowiadać i robił to tak umiejętnie, że nie wiem, jak powinnam była się odwdzięczyć. Tego dnia kończyłam lekcje dość późno. Postanowiłam nie czekać na nikogo i pójść skrótem. Ścieżka prowadziła przez odcinek lasu raczej nieczęsto używany,  więc wolałam się spieszyć. Po drodze zastanawiałam nad związkiem między atakiem na Keysi, wypadkiem z udziałem zwierzęcia, wypadkiem moich rodziców i moim snem. Trzeba by dopytywać na policji, co się stało, w szpitalu, u weterynarza i mechanika o ile auto z wypadku nadawało się jeszcze do jazdy. Wtedy można by przybliżyć mniej więcej stworzenie, które byłoby w stanie zrobić coś takiego.
Nagle z ciemności wyskoczyła jakaś postać i wylądowała tuż za mną, bo usłyszałam głuche łupnięcie o ziemię i szelest liści. Ktoś złapał mnie w pół i zakrył dłonią usta. Serce zabiło mi jak szalone.
- Spokojnie maleńka. Pójdziesz ze mną i nikomu nie stanie się krzywda - usłyszałam szept. Głosu nie rozpoznałam, ale należał do chłopaka. Czemu trudno było się dziwić.
Jego dłonie przesuwały się powoli po moim ciele. Płakałam coraz bardziej, próbowałam się wyrywać, ale był zbyt silny. Zbliżał się do moich ud i niżej. Czułam, jak wbija palce w moją skórę. Do moich uszu doszło mruczenie. Jego mruczenie. Byłam cała zimna, a serce biło z zawrotną prędkością. Zjeżdżał coraz niżej, nic nie mogłam poradzić. Nagle przestał. Po prostu trzymał mnie tak i nie reagował na nic. Miałam nadzieję, że odpuści. Jednak nie chodziło o to. Chłopak podskoczył, jakby go ktoś potraktował prądem. Mimo to nadal nie puszczał. W tym momencie mniej więcej pięć metrów za nami usłyszałam warczenie. Był to gruby, niski głos i prawdopodobnie należał do tego, co próbowało zgwałcić Keysi, a przynajmniej to przyszło mi do głowy. Prawdę mówiąc, liczyło się dla mnie tylko to, aby uciec. Cała drżałam, a odgłos warczenia coraz bardziej się nasilał. Wreszcie usłyszałam coś pomiędzy szczeknięciem a warknięciem i stworzenie rzuciło się w naszą stronę.
Najpierw oderwało ode mnie chłopaka, który poleciał prosto na drzewo i osunął się po pniu. A zwierzę? Jedno było pewne, to było coś wielkiego! Odskoczyło z miejsca przede mną i dorwało mojego oprawcę. Było tak szybkie, że nawet nie byłam w stanie dostrzec jego kształtów. Leżałam na ziemi i nie mogłam się ruszyć. Byłam sparaliżowana strachem! Widziałam, jak dwie ciemne plamy przelatują z miejsca na miejsce, słyszałam odgłosy walki, czułam, jak się ziemia pode mną trzęsie. W końcu chłopak zniknął, a stwór skierował swoje krwistoczerwone ślepia na mnie. Przywodził na myśl wilka, ale był ogromny jak na wymiary tych zwierząt. Warknął i zniknął w zaroślach. Roztrzęsiona podniosłam się i wpatrywałam w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stało monstrum z czerwonymi oczami. Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Jednak gdy tylko przekroczyłam próg drzwi, zasłabłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz