Szłam korytarzem wpatrzona we własne nogi. Trochę się spieszyłam, więc trzymałam potrzebne książki w rękach. Przerwa była krótka, a sale lekcyjne położone tak daleko od siebie, jak to tylko było możliwe. Pech chciał, że akurat na zakręcie wpadłam na Maxa. Poleciałam do tyłu, wypuszczając książki z rąk, byle by nie upaść na ziemię, ale ktoś mnie złapał. Na początku nie wiedziałam kto, jednak po chwili zorientowałam się. Jeden z tych chłopaków, których imion nadal nie znałam.
- W porządku? - zapytał i postawił mnie do pionu.
- Sorki, Kamma - powiedział Max, już zbierając moje książki. Nie tylko on.
- Dziękuję, na prawdę - zabrałam od nich swoją własność i schowałam do plecaka. - Mogłam sobie sama poradzić.
- Spoko.
- Żaden problem. Po prostu patrz na drogę, poszkodowana - zaśmiał się.
- Odprowadzić Cię? - zapytał blondyn, piorunując wzrokiem odchodzącego chłopaka.
- Y..No wiesz, jak chcesz - byłam trochę zdezorientowana. Czyżbym spodobała się Maxowi? Nie, to kompletne szaleństwo.
Poszłam w towarzystwie na geografię. Towarzystwo deklarowało się nawet, że poniesie mi plecak, ale mu zabroniłam. Widziałam te krwiożercze spojrzenia innych dziewczyn. Nie przyznałabym się nikomu, ale bardzo mi się to podobało. Według wielu najlepszy chłopak i lubi mnie. Może mu się podobam. Oby o tym plotkowali, żeby Keysi dźgnęło w ten jej zadarty nochal.
Wera nie odzywała się kilka dni. Pewnie na początku roku nauczyciele zawalili ich pracą, a Devon tak samo miał nawał pracy. Nie chciałam im przeszkadzać. Wymieniłam się z Ali i Cat numerami telefonów, więc mogłam śmiało do nich napisać. Po szkole długo gadałyśmy, ale na Facebooku. Później poszłam sobie zrobić coś do jedzenia. Wysłałam smsa do Wery, opowiadając jej o moich koleżankach, Maxie i Keysi. I moich wybawcach. Potem postanowiłam iść już się położyć. Poniedziałki są męczące.
Po wtorkowym wuefie zostałam ostatnia w szatni. Strasznie rozbolał mnie brzuch. Najwidoczniej zapomniałam o zbliżającej się miesiączce. Nie miałam następnych lekcji, więc udałam się do łazienki. Właśnie wychodziłam z damskiej, gdy drzwi napotkały na przeszkodę po drugiej stronie. Szybko je zamknęła i spojrzałam na Alfę.
- Au - syknął i złapał się za twarz.
- O nie, przepraszam! Wybacz, nie wiedziałam, że idziesz.
- Nie, nic mi nie jest - zamrugał oczami i spojrzał mi w oczy. - Od kiedy tak się okazuje wdzięczność?
- Wdzięczność?
- Za uratowanie życia - wyjaśnił, ale za szybko nie załapałam, o co mu chodzi. - Żartuję. Skończyłaś lekcje?
- No tak. A gdzie Shery i.. - i ten drugi, którego imienia nie znam.
- Gary? Skończyliśmy godzinę temu, ale poprawiałem sprawdzian. To może dzisiaj uda mi się Cię odprowadzić? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Możesz spróbować - nie śmiałam odmówić. Byłoby mi głupio, zwłaszcza że i tak już zapadałam się pod ziemię ze wstydu. Jak mogłam go uderzyć drzwiami?!
- No to panie poszkodowane i przypadkowi krzywdziciele przodem - zaśmiał się, a ja ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły.
- Wiesz, głupio mi się przyznać, ale nie wiem, jak masz na imię.
- Robin. Wybawiciel udręczonych świerzaków i niekwestionowany postrach szkoły.
- I wielkie ego - dodałam. Udał, że go to uraziło.
- No wiesz? Odwołaj to albo już nigdy nie będę tak wspaniałomyślny, gdy następnym razem postanowisz mnie zaatakować - otworzył przede mną drzwi prowadzące na zewnątrz.
- W porządku, odwołuję.
Przez całą drogę powrotną gadaliśmy i jemu udało się mnie rozśmieszać. Wracaliśmy razem, bo od wczoraj musiałam chodzić na piechotę. Tia tylko mnie przywoziła. Stwierdziłam, że wte czy we wte to żadna różnica, kiedy się ma towarzystwo. Wyjątkowo nie padał deszcz, ale po kilku minutach od opuszczenia szkoły zaczęło padać. Robin zmusił mnie, aby założyła jego bluzę, twierdząc, że się przeziębię i moja opiekunka go zabije. Kiedy dotarliśmy już mój dom, przystanęliśmy na ganku i odwróciłam się do niego.
- No. Wróciłaś w jednym kawałku. To się nazywa progres.
- Bardzo śmieszne. Ciekawe co powiesz na to? - ściągnęłam mu jego skeytową czapkę z głowy.
- Jak chcesz, to zatrzymaj ją. Oddam Ci resztę ciuchów i już nikt nie zauważy między nami różnicy. W końcu jesteś taka męska - ironizował. Ale mnie zrobiło się głupio. Wcale nie byłam męska. A przynajmniej tak sądziłam.
- Nie, bo jeszcze powiedzą, że ukradłam. Albo gorzej. Pomyślą, że jestem Twoją siostrą.
- Hmm..Nie sprzeciwiałbym się. Może Luno, bo jest najmłodszy i mu najwięcej wolno i nie musi się o nikogo martwić.
-Nic by się nie zmieniło. Ale teraz już muszę iść - skłamałam. - Umiesz poprawić nastrój.
- Nie miałem takiego zamiaru - chwilę stał cicho, jakby nie chcąc dać mi odejść. - Nie jesteś jak inne dziewczyny, nie mylę się?
- Czemu nie? - czyżbym odbiegała od normy, aż tak mocno, że uznał mnie za dziwaczkę? Dziwny chłopak uznaje mnie za dziwną, też coś.
- One są albo wredne kujony, albo plastiki, albo takie jak Twoja Magis i trzymają wszystkich na dystans.
- Dzięki. Mam rozumieć, że jestem odmieńcem?
- Nie. Ty jesteś gatunkiem ginącym.
- Cudownie. Spójrz lepiej na siebie - to było jedyne, co przyszło mi do głowy na poczekaniu.
- Ja lecę - zabrał mi swoją czapkę. - Do zobaczenia w szkole - i zostawił mnie samą.
Weszłam do domu i oparłam się o drzwi. Postanowiłam szybko zdać relację z tego spotkania Werze, choć tak naprawdę wolałam zachować pewne rzeczy dla siebie. Zaraz! Przecież muszę oddać mu bluzę! Kompletnie zapomniałam, że mam ją na sobie. Była za duża na mnie, więc zachowanie jej dla siebie nie wchodziło w grę. A jednak nie ściągnęłam jej.
Zrobiłam sobie coś do jedzenia i poszłam oglądnąć bajki na internecie. Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem na to za stara, ale uwielbiałam bajki Disneya*. Po obejrzeniu "Brave" położyłam się na łóżku i gapiłam w sufit z uśmiechem na twarzy.
Nie. On nie jest dla mnie. Spierałam się sama ze sobą. Nie mogłam przyznać, że mi się podoba, w końcu to źle zrobiłoby mojej i tak już złej reputacji. Ale z drugiej strony, dlaczego mam się przejmować reputacją? Czy na prawdę mi na tym zależy? Ale był też Max, który również wpadł mi w oko. Chociaż prawdę mówiąc, nigdy nie rozmawiałam z nim dłużej. Porzuciłam rozmyślanie na temat kto mi się podoba, a kto nie. Powinnam się skupić na nauce i na tym, kiedy będę mogła pochować rodziców. Wydawało mi się, że od wypadku minęły lata. Nowy dom, nowa szkoła i nowi znajomi skutecznie oderwali mnie od myśli na temat mamy i taty. Znów zrobiło mi się smutno. Co rodzice powiedzieliby na moje pierwsze miłości? Tata jak zwykle by żartował, a mama pewnie powiedziałaby, żebym nie myślała o głupotach i zajęła się szkołą. Ale mimo wszystko brakowało mi ich. W tamtej chwili dałabym wszystko, by wrócić do dawnego życia, w którym nie było miejsca dla miłostek, w którym Weronica i reszta byli przy mnie, w którym jadałam niedzielne obiady z rodzicami. I wszystko to przepadło przez jeden wypadek. Jedno głupie zwierzę. Zaczęłam płakać i wpatrywać się w uśmiechnięte twarze moich rodziców na zdjęciu.
*-świat podobny, więc i Disney się pojawia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz