Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: czerwca 2013

niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 10

Pod szkołą czekali uczestnicy wycieczki i nasz wuefista-opiekun. Ku mojemu zdziwieniu, a późniejszemu rozczarowaniu, pojawiła się też Keysi. Wszystkich uczniów, jak się później okazało, było dwadzieścia jeden. Bracia Night spojrzeli w naszą stronę, a obok nich jakaś kobieta uśmiechnęła się do Tiany i podeszła, by z nią porozmawiać. Ja natomiast zostałam szybko przywitana przez moje przyjaciółki.
- Wreszcie. Prawie się spóźniłaś - Alison skrzyżowała ręce na piersi i chyba oczekiwała wyjaśnienia.
- Mamy jeszcze pięć minut, Al - uspokoiłam ją i obeszłam auto, by z bagażnika wyciągnąć swoje rzeczy.
- Może ja to wezmę - Max wziął i moją walizkę i torbę, choć protestowałam. Bezskutecznie.
Mnie pozostało tylko pożegnanie się z Tią, co nie zajęło wiele czasu. Powiedziała, że mam na siebie uważać i napisać do niej, kiedy będziemy na miejscu, a potem odjechała. Ja i moje przyjaciółki wsiadłyśmy do autokaru. 
- Idź do tyłu - usłyszałam za sobą głos Cat, której chyba bardzo na tym zależało.
Zrobiłam, jak powiedziała. Z tyłu było sześć miejsc. Ja siadłam przy prawej szybie, obok mnie Ali, następnie Regulus i Max, po nich Cat z Mikiem. Przede mną jakaś para, przed nimi Robin i Pablo, a kilka rzędów dalej Keysi ze swoją przyjaciółką. Za to przed Mikiem i Cat siedział Luno i ten brat, którego imienia nie pamiętałam, więc zasięgnęłam informacji u Alison. I tak przed Garym i Lunem siedział Shery i jakaś dziewczyna. 
Nie miałam jakoś ochoty na rozmowy podczas podróży. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę na telefonie. I bardzo szybko zasnęłam. Ostatniej nocy nie spałam zbyt dobrze, bo byłam przejęta wycieczką. Musiałam być zmęczona, skoro udało mi się usnąć. Kiedy się obudziłam, byliśmy na postoju.
- Dobra dzieciaki, po dwóch godzinach warto rozprostować nogi - rozległ się głos Dave'a. Nauczyciel wyglądał na zadowolonego, że minęły dwie godziny, a my wciąż nie zrobiliśmy czegoś żenującego, co zwykle zdarza się na wycieczkach.
Byliśmy na stacji benzynowej, w której sprzedawano także okropnej jakości jedzenie. Dobrze, że ja miałam swoje, tak, jak większość uczniów. Mieliśmy czas na toaletę i odetchnięcie świeżym powietrzem. Wyszłam z autokaru i przeciągnęłam się. Tuż przede mną Cat i Mike otwierali paczkę cukierków, która była chyba jedyną rzeczą potrzebną im do szczęścia. Alison w nerwach wyszła z pojazdu i ujęła się pod boki.
- Mógłbyś chociaż coś zjeść i przynajmniej na chwilę przestać się odzywać - warknęła, a tuż za nią pojawił się Regulus.
- Sycę się Twoim widokiem, moja piękna - i już chciał ją złapać za ramiona, ale dziewczyna obróciła się i palnęła go w głowę.
- Zrobić Ci krzywdę?
- Jak sobie chcesz, księżniczko - uśmiechnął się do niej.
Zaśmiałabym się, ale nie chciałam skończyć na czarnej liście Alison Magis. Zakryłam usta dłonią. Nawet nie zauważyłam, że spogląda na mnie Max. Jednak po chwili jego spojrzenie padło na co innego. Mianowicie tuż za mną pięciu chłopaków walczyło o to, kto pierwszy wyjdzie z autokaru. Do tej pory bracia Night nie przejawiali wobec siebie takiej brutalności, jaką miałam okazję zobaczyć teraz. Ciągnęli się za ubrania, popychali, przepychali i rozpychali, aż wreszcie Luno stracił równowagę i wypadł z autokaru na ziemię.
- Co wy robicie?! - zawołałam w przypływie złości. Jak mogli tak potraktować swojego brata? Dla mnie to było niedopuszczalne. - Luno, nic Ci nie jest?
Chłopak szybko podniósł się i otrzepał spodnie i ręce. Wyglądało na to, że nic mu nie jest, co nie zmieniało faktu, że to, jak go potraktowali, było oburzające.
- Tylko się zabijamy - zażartował Pablo.
- Szkoda, że nieskutecznie - mruknął Max.
- Max - tym razem moje karcące spojrzenie padło na niego. Swoją drogą zdziwiłam się swoją odwagą.
- Prawdę mówię - wzruszył ramionami.
I nagle, całkiem niezamierzenie, uderzyłam go w tył głowy otwartą dłonią. Boże! Czemu ja to zrobiłam?! Nie wiedziałam, co się zadziało, ale nie zrobiłam tego specjalnie. Nigdy bym przecież czegoś takiego nie zrobiła! 
Od strony braci Night doszły mnie śmiechy, na twarzy Ali wymalował się szok, a Regulus był chyba równie zaskoczony co obiekt jego westchnień. Cat i Mike przestali jeść cukierki i obserwowali sytuację. Max najwidoczniej również nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.
- M..Max ,ja..P..przepraszam - odwaga opuściła mnie tak szybko, jak się pojawiła. Byłam przestraszona i zmieszana jednocześnie.
- Zwariowałaś?! - wściekł się.
- Odwal się od niej. Nie słyszałeś, że jak dziewczyna Cię bije, to pewnie zasłużyłeś? - Pablo zdołał już wyjść z autokaru, a za nim reszta braci.
- Po cholerę się wtrącasz?! - błękitne oczy Maxa były w tym momencie lodowate. Przysięgam, że mógłby w tamtej chwili zmrozić mnie spojrzeniem.
- Nie powiem kto się wtrąca w czyje życie - odciął się chłopak.
Blondyn wyglądał, jakby chciał się rzucić do Pabla, ale Regulus go powstrzymał. Ręką zmusił chłopaka do pozostania w miejscu. Miałam tego dość. Nie obchodziły mnie ich przytyki, więc westchnęłam ostentacyjnie i pomaszerowałam w stronę stacji. Po drodze zrezygnowałam z wchodzenia do środka i po prostu przeszłam się kawałek, rozmyślając o swoim karygodnym zachowaniu. Jak mogłam to zrobić? Jak mogłam go uderzyć? Zachowywałam się jak rozwydrzona smarkula, której wszystko wolno. Ale z drugiej strony przecież nie zrobiłam tego z własnej woli. To było dziwne uczucie, jakby moja ręka nie należała wtedy do mnie. Obiecałam sobie, że będę bardziej panować nad sobą.
Do schroniska mieliśmy jeszcze trzy godziny jazdy. Podróż była męcząca, ale nie powiedziałam już nic. Max chyba się obraził, bo nie rozmawiał ze mną, ale natrętnie wlepiał we mnie oczy, a ja nie śmiałam się poskarżyć. Wreszcie dojechaliśmy do "Jastrzębiego Gniazda" jak głosił napis na tablicy powieszonej nad wejściem. Przyznam, że schronisko ładnie się prezentowało. Było swoistą ostoją położoną w połowie drogi na szczyt Vulturem. Nie była to najwyższa góra w swoim paśmie, ale tutaj co roku przyjeżdżała wycieczka z naszego liceum.
Byłam przekonana, że tym razem moją walizkę i torbę będę musiała nieść sama. Ktoś mnie jednak ubiegł. Każdy z braci miał tylko po sportowej torbie i saszetce*. Jak oni się pomieścili - nie wiem. Gary wziął mój bagaż, po czym zaniósł za mną do pokoju, który dzieliłam z Alison i Cat. Nic wielkiego. Trzy łóżka upchnięte obok siebie, trzy kredensy, jedna szafa, stolik i dwa krzesła. Miałyśmy do dyspozycji własną łazienkę, a przy okazji balkon z widokiem na zbocze góry. Obok nas pokój zajęli Night'owie. Naprzeciwko zaś byli Mike, Reg i Max, a obok nich pięciu chłopaków. Pan Dave miał pokój na dole i kazał się tak zgłaszać zawsze, gdybyśmy mieli jakiś problem. Całe piętro było przeznaczone dla naszej szkoły. Zaczęłyśmy z dziewczynami rozpakowywać rzeczy. Kto ile zdążył, bo za dziesięć minut był obiad. Składał się z barszczu czerwonego z uszkami. Później był czas na dalsze rozpakowywanie i zwiedzanie pokoi. Dziś nie mieliśmy w planie żadnych wypraw wysokogórskich.
*- tudzież "nerce".

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 9

Zgoda na wycieczkę, którą dostałam od Robina, obejmowała wszystkie informacje. Mieliśmy pojechać do schroniska młodzieżowego w górach. O siódmej trzydzieści trzeba było się stawić pod szkołą, gdzie miał czekać autokar. Dwadzieścia minut później odbywał się wyjazd, a po pięciu dniach około dwudziestej wracaliśmy już do domów. Były wypisane najważniejsze rzeczy, jakie musieliśmy zabrać ze sobą i oczywiście regulamin zawierający te same punkty, które zawsze pojawiają się w karcie informacyjnej.
I nie prezentowałoby się to najgorzej, gdyby nie fakt, że wycieczka kosztowała trzysta złotych, ale uważałam, że będzie warta tych pieniędzy. Następnego dnia musiałam o tym porozmawiać z Tianą. Jeszcze podczas wakacji ustaliłyśmy podział alimentów, z których dostawałam kieszonkowe. Niestety nie były wystarczająco duże, by opłacić wyjazd. Rozmawianie o pieniądzach było dla mnie krępujące. Wiedziałam, że moja opiekunka w związku z moim pojawieniem się musi płacić więcej za prąd, wodę, gaz i jedzenie.
A jednak okazało się, że to Tiana nakłoniła Robina do zaproponowania mi wycieczki. To ona chciała, żebym się na nią wybrała. To była ta cała konspiracja, którą urządzili w dniu, gdy pobiła mnie Keysi. Następnego dnia odwiozła mnie do szkoły z podpisaną zgodą i opłatą. Byłam jej bardzo wdzięczna, choć lekko mnie zaniepokoiła tym, że podjęła decyzję za moimi plecami. 
Jeszcze przed lekcjami udało mi się dostarczyć zgodę i pieniądze nauczycielowi. Z pokoju nauczycielskiego skierowałam się pod salę lekcyjną. Za kilka minut miał rozbrzmieć dzwonek, więc spieszyłam się, choć na horyzoncie już pojawiły się Alison i Cat.
- Cześć - zmusiłam się do przywitania. Ale z drugiej strony nie miałam nikogo innego, z kim bym rozmawiała. 
- Hej - rzuciła z pogardą w oczach.
- Ali, słyszałaś coś o jakiejś wycieczce? - podjęłam konspiracyjnie, a wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.
- Nie, znaczy...Y, no tak, ale nie będzie Ci się podobać.
- Ta, której żaden nauczyciel nie ogłasza, bo jest tajna? - wypaliła Cat.
- Też jadę. A wy?
- Ja, Cat, Regulus, Max i Mike. A kto Tobie powiedział?
- Nie ważne - nie miałam zamiaru jej tego zdradzać, bo i tak była już dostatecznie zła. Chciałam wejść do klasy, bo zadzwonił dzwonek, ale Alison mnie zatrzymała.
- Kamma, zaczekaj. Jaa...Chciałam przeprosić, że tak na Ciebie naskoczyłam. Masz prawo zadawać się z kim chcesz - widziałam, że jest jej ogromnie głupio.
-Nie ma o czym mówić - uśmiechnęłam się i weszłam do sali. 
Na kolejnej przerwie moja przyjaciółka opowiadała mi o najświeższych plotkach. Zachowywała się, jakby do niczego wczoraj nie doszło. W pewnym momencie dołączyli do nas Max i Regulus.
- No witam, witam. Oto moja ulubiona złośnica. Raczy panienka zjeść ze mną na stołówce?
- Spadaj, Altimore - warknęła nieprzyjemnie moja przyjaciółka. Obdarzyła chłopaka spojrzeniem pełnym nienawiści, ale on chyba nie zamierzał odpuszczać.
- Miłości moja, ranisz me serce w tak okrutny sposób.
- Robisz z siebie głupka - zarzucił mu Max. - Kamma, nie chciałabyś usiąść ze mną i Regulusem podczas obiadu? Może zabierzesz też swoją przyjaciółkę? - uśmiechnął się, ukazując swoje białe zęby i po prostu nie mogłam mu odmówić.
- Tak, myślę, że Alis bardzo spodoba się ten pomysł, prawda moja przyjaciółko?
Alison burknęła coś pod nosem, co miało pewnie oznaczać tak. Potem wszyscy rozeszliśmy się pod swoje sale, a ja byłam podekscytowana faktem, że Max zaproponował mi coś takiego. Oczywiście wiedziałam, iż zrobił to dla Regulusa, ale wolałam tkwić w przekonaniu, że się mu podobam. 
Podczas obiadu atmosfera była całkiem przyjemna. Mike i Cat wygłupiali się, jedząc żelki przyniesione przez chłopaka, Regulus podrywał Alison, a ja próbowałam opanować śmiech. Adorator mojej przyjaciółki recytował wiersz, który napisał specjalnie dla niej i nauczył się go na pamięć. Byłam pod wrażeniem. Nie każdy chłopak byłby w stanie zrobić coś takiego. Nie rozumiałam, dlaczego Ali odprawia go z kwitkiem za każdym podejściem.
Nagle czyjaś pięść wylądowała przede mną na stoliku. Podskoczyłam ja i większość rzeczy, które na owym stoliku się znajdowały. Oczy pochylającej się nade mną Keysi wyrażały taką nienawiść, że zdawały się niemalże krzyczeć "chcę Cię zabić".
- Periv, to wszystko przez Ciebie! - zrobiło mi się gorąco. Zastanawiałam się, co zrobiłam tym razem.
- Liventrop, spadaj - głos mojej przyjaciółki był stanowczy, a ona sama zmierzyła dziewczynę nieprzychylnym spojrzeniem.
- Wal się. Przez nią - tu wskazała mnie, prawie wsadzając mi palec do oczu, ale zawahała się. - To wszystko przez nią. On mówił Twoje imię - wycedziła przez zęby. 
W mojej głowie zapanował chaos. Ten, który próbował mnie zgwałcić, próbował zgwałcić też Keysi. To dlatego wylądowała w szpitalu, bo oprawca szukał mnie. A Tiana nie chciała powiedzieć co się stało Keysi, bo uznali, że najwyraźniej straciła rozum. I o mnie też by tak powiedzieli. Ale to nie miało sensu! Przecież nic nikomu nie zrobiłam. 
Alison podniosła się ze swojego miejsca i zbliżyła do dziewczyny, która nadal celowała we mnie swoim palcem. Złapała za jej rękę i zabrała sprzed mojej twarzy.
- Uważaj sobie, bo mogę Ci zafundować jeszcze raz to, co Cię spotkało przedwczoraj - po tych słowach odepchnęła dziewczynę od siebie, a ta cofnęła się o dwa kroki. 
Widziałam, że jest wstrząśnięta. Widziałam, jak w jej oczach pojawiają się łzy i jak wybiega ze stołówki, zalewając się łzami. Widziałam też zadowolenie, które wymalowało się na twarzy Alison. Po chwili znów zajęła swoje miejsce przy stoliku.
- Niech zna swoje miejsce.
Zachowanie mojej przyjaciółki było dla mnie nowością. Ona sama nie miała sobie nic do zarzucenia. Ja uważałam, że to, jak potraktowała Keysi, było okrutne. Jak ja bym się czuła, gdyby wszyscy się dowiedzieli o tym, co spotkało mnie wczoraj? I gdyby Alison powiedziała mi to, co powiedziała Keysi? Było mi jej żal. Wszyscy uznali ją, podobnie jak uznaliby mnie, za zdeprawowaną wariatkę. Doszłam do wniosku, że nie mogę powiedzieć tego, co mi się przytrafiło nikomu. Weronica na pewno będzie mnie z tego powodu dręczyć, jednak jaki miałam wybór? Wciąż byłam nowa, a tutejsi konserwatyści zmieszaliby mnie z błotem, wiedząc o oczach na suficie i czerwonookim stworze ganiającym po lesie za psychopatą.
Przez weekend znów dopadła mnie samotność i melancholia. Pisałam z moimi przyjaciółkami, spakowałam się na wycieczkę, a jednak było mi z tym źle. Czułam się jakbym zapomniała o rodzicach. Brakowało mi ich, ale nie potrafiłam tego wyrazić swoją postawą. Powinnam być w żałobie, a wtedy żaden wyjazd nie wchodziłby w grę. Tymczasem wokół mnie działy się dziwne rzeczy, których się bałam i rodzice nie mogli mi pomóc. Zrozpaczona, pomyślałam nawet o tym, aby się zabić, jednak zbyt mocno ceniłam swoje życie. Czułam, że muszę dowiedzieć się, co spowodowało wypadek. Poza tym próbowałam się skupić na wycieczce. Myśl o niej była ekscytująca. Weekend dłużył się niemiłosiernie, ale nareszcie nadszedł wyczekiwany przeze mnie dzień. Razem z Tianą podjechałyśmy pod szkołę, a w bagażniku były walizka i torba podręczna. Miałam też ze sobą swój plecak, ponieważ w planach były całodniowe wypady na szlak, a przecież nie będę targać wszystkiego ze sobą. Wyjątkowo tego dnia tylko trochę kropiło. Byłam zadowolona, że wreszcie wyrwę się z tego miejsca i znów ujrzę słońce.

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 8

Kiedy zrobiło mi się nieco lepiej, poszłam zjeść trochę gorzkiej czekolady i napić się czegoś. Postanowiłam zadzwonić do Wery i opowiedzieć jej co się stało. Nie chciałam dzwonić na policję, bo po pierwsze nie uwierzono by mi, a po drugie w tej mieścinie zaraz wszyscy by się dowiedzieli, że ktoś próbował mnie zgwałcić. Alison przestałaby się do mnie odzywać.
- Posłuchaj, musisz to tylko zgłosić, powiedz Tianie - radziła przyjaciółka, ale ja ledwo jej słuchałam, co do mnie mówi. W myślach wciąż widziałam tego wilka.
Dodatkowo po lesie biega jakiś psychopata, który najprawdopodobniej ciągnie za sobą tę bestię, a ja mogłam być następną ofiarą! Bałam się. Nie wiedziałam co będzie jutro, pojutrze.
- Wera, nie mogę gadać. Pa - rozłączyłam się. Spojrzałam w okno i przez ułamek sekundy zdawało mi się, że tam na skraju lasu czaiły się te czerwone ślepia. Wzdrygnęłam się. Przełknęłam ślinę i zasłoniłam żaluzje, po czym złapałam za telefon i zadzwoniłam do Alison. Odebrała po paru sekundach.
- Al?
- Cześć. Co jest?
- Mogłabyś..możesz wpaść do mnie? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Uu..ee..No wiesz, nie bardzo. Wybieram się z bratem na małe zakupy.
- Aha spoko. A Cat?
-Jest..jest u Mike.
- Dobra, dzięki. To nie przeszkadzam. Pa!
- Hej.
I znów cisza. Nie wiedziałam, kto gdzie mieszka, nie znałam ludzi. Większość znałam tylko z widzenia, ale był jeszcze Max. Bałam się trochę do niego napisać. Praktycznie się nie znaliśmy. Nie chciałam być sama w domu, a nie miałam pojęcia, kiedy wróci Tiana. Wzięłam poduszkę i przytuliłam się do niej z myślą o rodzicach. Ciągle nie przyszła żadna wiadomość o ich pogrzebie. Minęło tyle czasu, cała wieczność. Do oczu napłynęły mi łzy. W Emount nie działy się takie dziwne rzeczy, po lasach nie biegali psychopaci, tam byłam bezpieczna. Dlaczego więc musiałam trafić w sam środek jakiejś chorej sytuacji?
Niedługo potem wróciła Tiana i wręczyła mi reklamówkę, w której znajdowała się nasza kolacja. Chociaż moja opiekunka nie przepadała za jadaniem w fast foodach, to była wykończona dzisiejszym dniem i ja również. Nie miałam zamiaru dzielić się z nią informacją o tym, co wydarzyło się podczas drogi na skróty. Której już nigdy nie użyję. Jednak po skończonej kolacji, Tiana przyglądał mi się uważnie. Czy ja miałam wypisane na twarzy, że coś się stało?!
- Wszystko w porządku?
- Ja...Tak, czemu pytasz?
- Wyglądasz jakoś inaczej. Jesteś przygnębiona.
- Nie. Wydaje Ci się - szybko skłamałam i zmieniłam temat. - A jak w pracy?
- Wczoraj na oddział trafiła dziewczyna z Twojej szkoły. Dlatego musiałam zostać. W świetle prawa jest jeszcze dzieckiem.
- Co jej się stało? - zapytałam, a twarz kobiety nieco zbladła.
- To..tajemnica zawodowa. Nie mogę powiedzieć.
Pokiwałam głową i odeszłam od stołu, by pozmywać talerze. Potem poszłam na górę, umyłam się i położyłam do łóżka. Tej nocy znów dręczyły mnie koszmary, ale coś mnie z nich wyrwało. To był budzik z mojego telefonu. No tak, ranek. Już czwartek. Byłam mokra jakbym przebiegła maraton. Spojrzałam za okno. Nadal pozostawało zasłonięte, ale już słyszałam, jak na dworze pada deszcz.
- Super - warknęłam i poszłam się ubierać.
Pod stertą ciuchów znalazłam coś jeszcze. To nie była moja bluza. Szlag! Zapomniałam oddać ją Robinowi. Poskładałam ją i włożyłam do torby. Zrobiło mi się nieco głupio, bo miałam ją oddać wczoraj. Po trzeciej lekcji zagaiłam mojego kolegę z ławki.
- Hej Luno - odwrócił się i popatrzyła na mnie mocno zdziwiony. - Mógłbyś to oddać swojemu bratu? - zapytałam, wyciągając bluzę.
- Zależy któremu.
- No..Robinowi. Bo to jego bluza, co nie? - zrobiło mi się gorąco. Luno na pewno nie wiedział skąd ją mam i w jakich okolicznościach weszłam w jej posiadanie, a to stawiało mnie w niezbyt dobrym świetle.
- A, to spoko. Czasem trudno stwierdzić co jest czyje - wziął ode mnie bluzę i już miał iść, kiedy coś mu się przypomniało. - Aha, a...Wiesz o tej tajnej wycieczce? - przeszedł do konspiracyjnego tonu.
- Jaka znowu tajna wycieczka?
- Ta wycieczka, o której mój brat zapomniał Ci powiedzieć. Dla wtajemniczonych. Odbywa się co roku, ale żaden nauczyciel o niej nie mówi, bo chodzi o to, żeby uczniowie sami sobie przekazali informację. Trzy osoby dostają różne informacje, które zebrane w całość mają być kartą wycieczki. Ale jak już się dowiadujesz, to z reguły nie chcesz, żeby inni też jechali, więc mówisz tylko swoim najbliższym przyjaciołom. Ograniczona liczba miejsc, te sprawy. Co roku trzeba się zgłosić do innego nauczyciela-organizatora i też nie wiadomo do kogo.
- Ach. A skąd wiesz, że rozmawiałam z Twoim bratem?
- Opowiadał.
- Co? - warknęłam. Czyli byłam obgadywana?!
- Że uderzyłaś go drzwiami i wracaliście razem do domu.
- Uhm. A kiedy to będzie? Ta wycieczka.
- Za trzy tygodnie. Zaczyna się w poniedziałek i trwa do piątku. Zgodę dostaniesz od wuefisty. Hasło "kwas deoksyrybonukleinowy".
-Kwas co? Eh, nie ważne - właśnie doszliśmy pod następną salę. 
- Nie ma za co - rzucił jeszcze, choć wcale mu nie podziękowałam. Zniknął we wnętrzu sali, a ja napotkałam mordercze spojrzenie Alison. Byli z nią jeszcze Cat i Mike.
- Zdrajca - mruknęła.
- Po prostu oddawałam bluzę, nie rób z tego takiej afery - według mnie Ali zawsze musiała zrobić z igły widły. Przecież rozmawianie z kolegą z klasy to żadne przestępstwo.
- Ale coś Ci chyba mówiłam. Miałaś się trzymać z daleka.
- Daj spokój. O co Ci chodzi?
- Może o to, że coś za dużo czasu poświęcasz im. W każdym razie więcej niż nam. Mam swoje źródła, panno Periv.
- Tak? A do kogo ostatnio dzwoniłam i nie miał dla mnie czasu? - zapytałam sarkastycznie. Nie podobało mi się to. Alison zachowywała się, jakby była centrum wszechświata, a ja jej własnością.
- Akurat byłam na zakupach. To nie grzech. I co, pewnie poszłaś do nich?
- Zostałam w domu, jeśli bardzo Cię to interesuje.
- Dziewczyny - wtrącił się nagle Regulus. - Nie kłóćcie się. Złość piękności szkodzi.
- Wyjąłeś mi to z ust - dodał Max, który też pojawił się nie wiadomo skąd.
Zmierzyłam ich i stwierdziłam, że nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Po prostu zamknęłam się i poszłam gdziekolwiek, byle z dala od nich. Była dłuższa przerwa, więc miałam jeszcze kilka minut na powrót do klasy. To było denerwujące, że wtrącają się w moje życie i jeszcze mają pretensje. Cała zgraja. Wera, Devon i chłopaki nigdy by mi czegoś takiego nie zrobili. Miałam już dosyć tej szkoły.
- O proszę, nasza poszkodowana ma humorki?
- Co? - spojrzałam w lewo i zobaczyłam Robina, Shery'ego i Gary'ego.
- Właśnie pokłóciłaś się z przyjaciółką. Ale powiedz mi czy to jest tak, że sama sobie dobierasz przyjaciół czy Twoja królowa robi to za Ciebie? - uśmiechnął się cwaniacko i nie spuszczał ze mnie wzroku. 
- Nawet jeśli, to ta sprawa nie dotyczy Ciebie.
- Nie? A mnie się wydaje, że ona nas nie lubi, więc dlatego powiedziała Ci coś na ten temat. Mam rację?
Trochę mnie zaniepokoiło, że tyle osób mogło usłyszeć moją kłótnię z Alison. Bo skąd on by to wszystko wiedział? W każdym razie trudno było zaprzeczyć jego słowom.
- Tak - odpowiedziałam prawie niedosłyszalnie, a on jeszcze bardziej się uśmiechnął. Bezczelny.
- No nic. Masz zgodę. Zemścij się i nie mów im o wycieczce - wręczył mi kartkę a3. Cóż za gest.
- Dzięki. Rozumiem, że to za ten atak drzwiami?
Tuż obok Gary zaśmiał się ironicznie.
- Nie. To żebyś mogła mi to jakoś wynagrodzić. A teraz wracaj do klasy, bo za minutę dzwonek.
Miał rację. Rzuciłam jeszcze 'cześć' i szybko pomaszerowałam do klasy. Po chwili zaczęła się lekcja. Przez cały dzień myślałam o kłótni z Alison i rozmowie z Robinem. Czy Weronica nie powiedziałaby mi tego samego? Że wpadam w złe towarzystwo? Nie byłam pewna, bo w poprzedniej szkole nie musiałam wybierać między nią a kimś innym. Doszłam do wniosku, że tu też nie muszę. Akurat w tej kwestii nikt nie zmusi mnie do podjęcia wyboru. Chociaż gdzieś z tyłu głowy coś mi mówiło, że wcale nie będę częścią grupy braci Night. Na stołówce kupiłam tylko ciastko i sok, żeby nie musieć siedzieć z Alis i resztą. Siedziałam pod salą, w której mieliśmy mieć lekcje. 
Dzień dobiegał końca, a Ali ciągle była obrażona i ignorowała moje smsy. W pewnym momencie zaczęłam się niepokoić. W końcu to, co mnie, mogło przytrafić się jej i nie wybaczyłabym sobie tego. Poprosiłam Cat, żeby do niej napisała. Podobno odpisała, więc miałam jedno zmartwienie mniej.

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 7

Około dwudziestej trzeciej zadzwonił telefon.
- Słucham? - zapytałam, zaspana odłączając telefon od ładowarki, bo inaczej musiałabym wyjść z łóżka, żeby nie urwać kabla.
- Kamma, tu Tiana. Dzisiaj będziesz musiała być w domu sama, bo jest tyle pracy, że muszę zostać na noc. Ale rano podrzucę Cię do szkoły.
- Yhm.
- Muszę kończyć. Do zobaczenia!
- Pa - rozłączyła się, zanim ja zdążyłam to zrobić.
Zatem zostałam w domu sama, na całą noc. Kiedy ta informacja dotarła do mnie, przestało mi się chcieć spać. Na pewno ktoś się włamie! Albo gorzej, napadną mnie! Szybko wstałam i pozamykałam wszystkie drzwi i okna. Świadomość, że jestem w domu sama była tak przerażająca, że zapragnęłam w tamtym momencie mieć psa. Albo dziesięć psów! Przynajmniej miałby kto hałasować i mnie bronić. Za oknem rozpętała się burza. Niebo rozjaśniało się co chwila, gdy kolejna błyskawica trafiała w ziemię. Nienawidzę tego miejsca! Po chwili znów błysk i...zgasło światło. No tak, może to właśnie przez burzę Tiana musiała zostać ze swoimi pacjentami. Ja zaś poszłam spać dalej, nawet nie pamiętam kiedy. 
Śniło mi się, że jestem na dworze. Coś przemknęło skrajem lasu. To był człowiek, chociaż przemykał między drzewami jak puma. Nagle wyskoczył na wprost na mnie i choć próbowałam uciekać, nie byłam w stanie. Bieganie we śnie było jak bieganie w wodzie. Człowiek-puma nie miał twarzy, ale w miejscu oczu spoglądały na mnie dwa szkarłatne punkty.
Zerwałam się dysząc i rozejrzałam wokół. Na telefonie wyświetliła się północ. Znowu się obudziłam? Chyba powinnam brać coś na sen. Na suficie niczego nie było. Całe szczęście! Teraz wlepiałam wzrok w skraj lasu za oknem. Dzieliło mnie od tamtego miejsca jakieś pięćdziesiąt metrów. Wszystko rozmazane przed deszcz, a mimo to wiedziałam, że ktoś czai się właśnie tam. Zdrętwiałam, a potem ogarnął mnie strach. Ktoś po prostu mnie tu nie chce albo gorzej. Ktoś ma wobec mnie złe zamiary. Schowałam głowę pod kołdrę i przymknęłam oczy. Znów zasnęłam i sen był dokładnie taki sam jak poprzedni, ale obudziłam się już rano. Środa. Środek tygodnia, czas, w którym ludzie są najbardziej zmęczeni życiem. W czwartki za to jest najwięcej samobójstw. Moja głowa była zaprzątnięta nie tym, co trzeba. Gdzieś miałam halucynacje i chore wymysły mojej wyobraźni! Tam nikogo nie było, musiało mi się przywidzieć. Jednak przygotowując się do szkoły, moje myśli krążyły wokół dziwnego snu. Kiedy zaczęłam malować oczy, drzwi na dole się otworzyły i Tiana zawołała mnie na dół. Zakręciłam tusz i złapałam za plecak. Niedługo po wejściu do szkoły, dopadła mnie Alison.
- Hej. Co tak późno?! Słyszałaś co się stało? - jej mina zdradzała, że nic dobrego, choć z pewnością to była jakaś sensacja.
- Cześć. Jak późno? Tak jak zwykle. No to, co się miało stać? - zapytałam, przygotowując się na słowotok ze strony przyjaciółki.
- Keysi wylądowała w szpitalu. Coś jej się stało. Mówią o jakimś dzikim zwierzaku, że ją napadł i niby chciał zgwałcić. Szaleństwo, co nie?
- I co?
- Jak to co?! To sensacja dzisiejszego dnia - oburzyła się.
- Chwiiila. Po incydencie z Keysi Robin i Shery przyszli powiedzieć Tianie co się stało. Potem Robin gadał, że jakiś pies jest cały, żeby się właściciel nie martwił. Podobno wypadek, ale też spowodowany przez jakieś zwierzę. Gadałam o tym z Tianą. Czy te dwie rzeczy nie mają ze sobą jakiegoś związku? - to było mało prawdopodobne.
- Raczej nie. Jesteśmy otoczeni hektarami lasów, tu jest pełno zwierząt. Może są wyjątkowo niebezpieczne, ale wątpię, żeby to było to samo.
Właściwie to argument Ali był racjonalny. Nie rozmawiałyśmy o tym więcej, ponieważ w naszą stronę szli dwaj chłopcy. Jeden był w równoległej klasie, a drugi rok starszy. Poznałam ich jeszcze pierwszego dnia. Regulus Altimore cały czas podrywał Alison, a młodszy, Mike Middleson, był przyjacielem Cat od dzieciństwa. Chłopcy przywitali się i szli dalej, pewnie śpiesząc się na lekcję.
- A tak w ogóle, gdzie jest Catie? - dotąd nie zauważyłam jej braku, ale teraz dopiero zauważyłam jej brak. Punkt za spostrzegawczość.
- Nie wiem. Może chora albo się przed kimś ukrywa. Jak zwykle. Brakuje jej odwagi - prawdopodobnie mówiłaby dalej, gdybym jej nie przerwała.
- Al, cicho bądź - warknęłam, poszukując wzrokiem czerwonowłosej dziewczyny. 
- No..Nie chcesz gadać to nie... Oto i nasza zguba!
Wreszcie nie zaczęła się lekcja i usiadłam w ławce. Chemia. Według wielu katorga, ja też tak sądzę, ale z Lunem to nie takie trudne. Ostatnio zaczął mi podpowiadać i robił to tak umiejętnie, że nie wiem, jak powinnam była się odwdzięczyć. Tego dnia kończyłam lekcje dość późno. Postanowiłam nie czekać na nikogo i pójść skrótem. Ścieżka prowadziła przez odcinek lasu raczej nieczęsto używany,  więc wolałam się spieszyć. Po drodze zastanawiałam nad związkiem między atakiem na Keysi, wypadkiem z udziałem zwierzęcia, wypadkiem moich rodziców i moim snem. Trzeba by dopytywać na policji, co się stało, w szpitalu, u weterynarza i mechanika o ile auto z wypadku nadawało się jeszcze do jazdy. Wtedy można by przybliżyć mniej więcej stworzenie, które byłoby w stanie zrobić coś takiego.
Nagle z ciemności wyskoczyła jakaś postać i wylądowała tuż za mną, bo usłyszałam głuche łupnięcie o ziemię i szelest liści. Ktoś złapał mnie w pół i zakrył dłonią usta. Serce zabiło mi jak szalone.
- Spokojnie maleńka. Pójdziesz ze mną i nikomu nie stanie się krzywda - usłyszałam szept. Głosu nie rozpoznałam, ale należał do chłopaka. Czemu trudno było się dziwić.
Jego dłonie przesuwały się powoli po moim ciele. Płakałam coraz bardziej, próbowałam się wyrywać, ale był zbyt silny. Zbliżał się do moich ud i niżej. Czułam, jak wbija palce w moją skórę. Do moich uszu doszło mruczenie. Jego mruczenie. Byłam cała zimna, a serce biło z zawrotną prędkością. Zjeżdżał coraz niżej, nic nie mogłam poradzić. Nagle przestał. Po prostu trzymał mnie tak i nie reagował na nic. Miałam nadzieję, że odpuści. Jednak nie chodziło o to. Chłopak podskoczył, jakby go ktoś potraktował prądem. Mimo to nadal nie puszczał. W tym momencie mniej więcej pięć metrów za nami usłyszałam warczenie. Był to gruby, niski głos i prawdopodobnie należał do tego, co próbowało zgwałcić Keysi, a przynajmniej to przyszło mi do głowy. Prawdę mówiąc, liczyło się dla mnie tylko to, aby uciec. Cała drżałam, a odgłos warczenia coraz bardziej się nasilał. Wreszcie usłyszałam coś pomiędzy szczeknięciem a warknięciem i stworzenie rzuciło się w naszą stronę.
Najpierw oderwało ode mnie chłopaka, który poleciał prosto na drzewo i osunął się po pniu. A zwierzę? Jedno było pewne, to było coś wielkiego! Odskoczyło z miejsca przede mną i dorwało mojego oprawcę. Było tak szybkie, że nawet nie byłam w stanie dostrzec jego kształtów. Leżałam na ziemi i nie mogłam się ruszyć. Byłam sparaliżowana strachem! Widziałam, jak dwie ciemne plamy przelatują z miejsca na miejsce, słyszałam odgłosy walki, czułam, jak się ziemia pode mną trzęsie. W końcu chłopak zniknął, a stwór skierował swoje krwistoczerwone ślepia na mnie. Przywodził na myśl wilka, ale był ogromny jak na wymiary tych zwierząt. Warknął i zniknął w zaroślach. Roztrzęsiona podniosłam się i wpatrywałam w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stało monstrum z czerwonymi oczami. Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Jednak gdy tylko przekroczyłam próg drzwi, zasłabłam.

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 6

Szłam korytarzem wpatrzona we własne nogi. Trochę się spieszyłam, więc trzymałam potrzebne książki w rękach. Przerwa była krótka, a sale lekcyjne położone tak daleko od siebie, jak to tylko było możliwe. Pech chciał, że akurat na zakręcie wpadłam na Maxa. Poleciałam do tyłu, wypuszczając książki z rąk, byle by nie upaść na ziemię, ale ktoś mnie złapał. Na początku nie wiedziałam kto, jednak po chwili zorientowałam się. Jeden z tych chłopaków, których imion nadal nie znałam.
- W porządku? - zapytał i postawił mnie do pionu.
- Sorki, Kamma - powiedział Max, już zbierając moje książki. Nie tylko on.
- Dziękuję, na prawdę - zabrałam od nich swoją własność i schowałam do plecaka. - Mogłam sobie sama poradzić.
- Spoko.
- Żaden problem. Po prostu patrz na drogę, poszkodowana - zaśmiał się.
- Odprowadzić Cię? - zapytał blondyn, piorunując wzrokiem odchodzącego chłopaka.
- Y..No wiesz, jak chcesz - byłam trochę zdezorientowana. Czyżbym spodobała się Maxowi? Nie, to kompletne szaleństwo. 
Poszłam w towarzystwie na geografię. Towarzystwo deklarowało się nawet, że poniesie mi plecak, ale mu zabroniłam. Widziałam te krwiożercze spojrzenia innych dziewczyn. Nie przyznałabym się nikomu, ale bardzo mi się to podobało. Według wielu najlepszy chłopak i lubi mnie. Może mu się podobam. Oby o tym plotkowali, żeby Keysi dźgnęło w ten jej zadarty nochal.
Wera nie odzywała się kilka dni. Pewnie na początku roku nauczyciele zawalili ich pracą, a Devon tak samo miał nawał pracy. Nie chciałam im przeszkadzać. Wymieniłam się z Ali i Cat numerami telefonów, więc mogłam śmiało do nich napisać. Po szkole długo gadałyśmy, ale na Facebooku. Później poszłam sobie zrobić coś do jedzenia. Wysłałam smsa do Wery, opowiadając jej o moich koleżankach, Maxie i Keysi. I moich wybawcach. Potem postanowiłam iść już się położyć. Poniedziałki są męczące.
Po wtorkowym wuefie zostałam ostatnia w szatni. Strasznie rozbolał mnie brzuch. Najwidoczniej zapomniałam o zbliżającej się miesiączce. Nie miałam następnych lekcji, więc udałam się do łazienki. Właśnie wychodziłam z damskiej, gdy drzwi napotkały na przeszkodę po drugiej stronie. Szybko je zamknęła i spojrzałam na Alfę.
- Au - syknął i złapał się za twarz.
- O nie, przepraszam! Wybacz, nie wiedziałam, że idziesz.
- Nie, nic mi nie jest - zamrugał oczami i spojrzał mi w oczy. - Od kiedy tak się okazuje wdzięczność?
- Wdzięczność?
- Za uratowanie życia - wyjaśnił, ale za szybko nie załapałam, o co mu chodzi. - Żartuję. Skończyłaś lekcje?
- No tak. A gdzie Shery i.. - i ten drugi, którego imienia nie znam.
- Gary? Skończyliśmy godzinę temu, ale poprawiałem sprawdzian. To może dzisiaj uda mi się Cię odprowadzić? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Możesz spróbować - nie śmiałam odmówić. Byłoby mi głupio, zwłaszcza że i tak już zapadałam się pod ziemię ze wstydu. Jak mogłam go uderzyć drzwiami?!
- No to panie poszkodowane i przypadkowi krzywdziciele przodem - zaśmiał się, a ja ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły.
- Wiesz, głupio mi się przyznać, ale nie wiem, jak masz na imię.
- Robin. Wybawiciel udręczonych świerzaków i niekwestionowany postrach szkoły.
- I wielkie ego - dodałam. Udał, że go to uraziło.
- No wiesz? Odwołaj to albo już nigdy nie będę tak wspaniałomyślny, gdy następnym razem postanowisz mnie zaatakować - otworzył przede mną drzwi prowadzące na zewnątrz.
- W porządku, odwołuję.
Przez całą drogę powrotną gadaliśmy i jemu udało się mnie rozśmieszać. Wracaliśmy razem, bo od wczoraj musiałam chodzić na piechotę. Tia tylko mnie przywoziła. Stwierdziłam, że wte czy we wte to żadna różnica, kiedy się ma towarzystwo. Wyjątkowo nie padał deszcz, ale po kilku minutach od opuszczenia szkoły zaczęło padać. Robin zmusił mnie, aby założyła jego bluzę, twierdząc, że się przeziębię i moja opiekunka go zabije. Kiedy dotarliśmy już mój dom, przystanęliśmy na ganku i odwróciłam się do niego.
- No. Wróciłaś w jednym kawałku. To się nazywa progres.
- Bardzo śmieszne. Ciekawe co powiesz na to? - ściągnęłam mu jego skeytową czapkę z głowy.
- Jak chcesz, to zatrzymaj ją. Oddam Ci resztę ciuchów i już nikt nie zauważy między nami różnicy. W końcu jesteś taka męska - ironizował. Ale mnie zrobiło się głupio. Wcale nie byłam męska. A przynajmniej tak sądziłam. 
- Nie, bo jeszcze powiedzą, że ukradłam. Albo gorzej. Pomyślą, że jestem Twoją siostrą.
- Hmm..Nie sprzeciwiałbym się. Może Luno, bo jest najmłodszy i mu najwięcej wolno i nie musi się o nikogo martwić.
-Nic by się nie zmieniło. Ale teraz już muszę iść - skłamałam. - Umiesz poprawić nastrój.
- Nie miałem takiego zamiaru - chwilę stał cicho, jakby nie chcąc dać mi odejść. - Nie jesteś jak inne dziewczyny, nie mylę się?
- Czemu nie? -  czyżbym odbiegała od normy, aż tak mocno, że uznał mnie za dziwaczkę? Dziwny chłopak uznaje mnie za dziwną, też coś.
- One są albo wredne kujony, albo plastiki, albo takie jak Twoja Magis i trzymają wszystkich na dystans.
- Dzięki. Mam rozumieć, że jestem odmieńcem?
- Nie. Ty jesteś gatunkiem ginącym.
- Cudownie. Spójrz lepiej na siebie - to było jedyne, co przyszło mi do głowy na poczekaniu.
- Ja lecę - zabrał mi swoją czapkę. - Do zobaczenia w szkole - i zostawił mnie samą.
Weszłam do domu i oparłam się o drzwi. Postanowiłam szybko zdać relację z tego spotkania Werze, choć tak naprawdę wolałam zachować pewne rzeczy dla siebie. Zaraz! Przecież muszę oddać mu bluzę! Kompletnie zapomniałam, że mam ją na sobie. Była za duża na mnie, więc zachowanie jej dla siebie nie wchodziło w grę. A jednak nie ściągnęłam jej. 
Zrobiłam sobie coś do jedzenia i poszłam oglądnąć bajki na internecie. Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem na to za stara, ale uwielbiałam bajki Disneya*. Po obejrzeniu "Brave" położyłam się na łóżku i gapiłam w sufit z uśmiechem na twarzy. 
Nie. On nie jest dla mnie. Spierałam się sama ze sobą. Nie mogłam przyznać, że mi się podoba, w końcu to źle zrobiłoby mojej i tak już złej reputacji. Ale z drugiej strony, dlaczego mam się przejmować reputacją? Czy na prawdę mi na tym zależy? Ale był też Max, który również wpadł mi w oko. Chociaż prawdę mówiąc, nigdy nie rozmawiałam z nim dłużej. Porzuciłam rozmyślanie na temat kto mi się podoba, a kto nie. Powinnam się skupić na nauce i na tym, kiedy będę mogła pochować rodziców. Wydawało mi się, że od wypadku minęły lata. Nowy dom, nowa szkoła i nowi znajomi skutecznie oderwali mnie od myśli na temat mamy i taty. Znów zrobiło mi się smutno. Co rodzice powiedzieliby na moje pierwsze miłości? Tata jak zwykle by żartował, a mama pewnie powiedziałaby, żebym nie myślała o głupotach i zajęła się szkołą. Ale mimo wszystko brakowało mi ich. W tamtej chwili dałabym wszystko, by wrócić do dawnego życia, w którym nie było miejsca dla miłostek, w którym Weronica i reszta byli przy mnie, w którym jadałam niedzielne obiady z rodzicami. I wszystko to przepadło przez jeden wypadek. Jedno głupie zwierzę. Zaczęłam płakać i wpatrywać się w uśmiechnięte twarze moich rodziców na zdjęciu.
*-świat podobny, więc i Disney się pojawia.

Rozdział 5

Byłam tak ciekawa, o co chodzi, że nawet nie zauważyłam, jak moja twarz wysunęła się spod koca i otworzyłam oczy. Nie uszło to uwadze naszych gości.
- Oto i nasza śpiąca poszkodowana.
Starałam się udawać jak najbardziej zbolałą i zaspaną.
- Cześć - powiedziałam cicho i usiadłam na kanapie. Zakręciło mi się w głowie, ale po chwili przeszło.
Tiana podsunęła mi herbatę, a ja ciągle piłam z nadzieją, że nikt nie będzie się o nic pytać. I o dziwo tak było. Choć raczej nie należę do wybitych strategów.
- Przypomniałem sobie. Nerayla prosiła, żeby pani przekazać, że ten pies z wypadku samochodowego, no więc jest tylko poobijany i żeby się właściciel nie martwił. Sam go trochę poskładałem - chłopak o ciemnobrązowych oczach spojrzał na mnie ukradkiem. Nie zapowiadało się na nic dobrego, czułam to.
- Dobrze, dziękuję. A to Ty się zajmujesz weterynarią? - zdziwiła się Tia.
- Tak, każdy ma w tygodniu swoją zmianę, ale jeśli trzeba to Ney i sama daje radę ze zwierzakami.
- I co wy tam robicie?- zapytałam z ciekawości. - Przecież nie macie skończonych studiów weterynaryjnych.
- Ale pomagamy Ney tyle, ile możemy, od dawna. Jakieś doświadczenie mamy - Shery sięgnął po swoją herbatę i ją dokończył. - Głównie karmimy je, kąpiemy, podajemy leki i wyprowadzamy. W sumie nie jest to do końca skomplikowane. Pani wie - tu zwrócił się do Tiany.
- Ale w szpitalu telefony się urywają i terminów brakuje. Ludzie to nie zwierzęta, z nimi jest inaczej. Nie powiem, dzieci są grzeczne, ale ich rodzice to prawdziwe utrapienie.
- No, ale my chyba będziemy się już zbierać - powiedział Alfa, podnosząc się ze swojego miejsca. - Dziękujemy za gościnę.
- Poczekajcie jeszcze. W kwestii mojego "interesu", możemy porozmawiać na dworze, bo to długo nie zajmie - moja opiekunka nie chciała, żebym wiedziała, o czym będą rozmawiać, co trochę mnie zezłościło.
Chłopcy pożegnali się i wyszli. Kiedy Tiana zamknęła drzwi, nawet nie próbowałam wstawać i iść podsłuchiwać, bo to nie w moim stylu i na dodatek nie zdążyłabym. Wypiłam jeszcze trochę herbaty i dalej spałam. Nie wiem dlaczego, ale przespałam tak, aż do północy. Na pewno coś mi dolała do picia. Obudziłam się i spojrzałam na salon. Było ciemno, a ja praktycznie nie dostrzegałam kształtów. Deszcz rozszalał się na dobre. Pod kocem było ciepło, ewentualna choroba powinna zniknąć. 
Zdawało się, że ktoś mnie obserwuje. Ale to nie możliwe. Tiana pewnie spała w swoim pokoju. Zamknęłam oczy. Jednak w wyobraźni coś ciągle na mnie skakało, widziałam wszystkie te postacie z horrorów, które wyłażą z ciemnych kątów i zbliżają się do mnie. Byłam pewna, że wszystkie słyszą bicie mojego serca. Sama je słyszałam. Zganiłam się za tak dziecinne myśli. Bałam się ruszyć, ale otworzyłam oczy. To był szok! Na suficie świeciły dwa żółte punkty niczym ślepia i wpatrywały się we mnie. Zaczęłam krzyczeć. W panice paraliż ze strachu zniknął.
Minęło kilka sekund, zanim zapaliło się światło. Spojrzałam na miejsce z włącznikiem. Tiana w nocnej koszuli już podchodziła do mnie z zatroskaną miną.
- Co się stało? - przetarła zaspane oczy. Patrzyła to tu to tam, ale nic nie widziała.
- Tam - wskazałam na sufit, ale ślepia już zniknęły! - Tam..Były....Coś tam było.
- Dziewczyno, musiało Ci się przyśnić, może to tylko zwidy. Pewnie za mało herbaty wypiłaś.
Ja jednak nie mogłam uwierzyć w jej słowa. Tam coś było! Musiało być! Nie wierzyłam, żeby to była gorączka. To było realistyczne! Miałam iść się położyć do siebie. Na wszelki wypadek wszędzie pozostawiałam włączone światła, które Tia po mnie gasiła. Została tylko lampka przy łóżku.
- Tym razem śpij dobrze.
- Postaram się - chciałam wymusić uśmiech, ale nie wyszło.
Patrzyłam przed siebie, w okno, na którym nie było zasłoniętych żaluzji. Deszcz lał jak z cebra, a w oddali widziałam las. Nic innego się już potem nie zdarzyło. Do szkoły nie poszłam, bo moja opiekunka stwierdziła, że jestem osłabiona i w złym stanie psychicznym. 
O szesnastej do naszego domu znów ktoś zawitał. Tiana otworzyła drzwi, a potem do salonu, do którego rankiem się przeniosłam, weszły moje przyjaciółki i Max. Nie miała siły i ochoty z nimi rozmawiać. W końcu musiałabym powiedzieć, że pobiła mnie Keysi.
- Hej Kamma! - przywitała mnie Ali, usiłując naśladować piskliwy głos pustej przyjaciółki. Jeszcze chciała mnie przytulać.
- Czy przypadkiem nie zamieniłaś się mózgiem z Cat?
- No fakt, troszeczkę przesadziłam.
- Przynieśliśmy Ci lekcje - powiedziała Cat.
- Przepraszam, WY przyniosłyście? - chłopak zmarszczył brwi. Oprócz swojego plecaka miał w rękach jeszcze dwa należące do moich przyjaciółek.
- Dzięki. Zostawcie tylko zeszyty Ali, a ja potem przepiszę i w poniedziałek oddam.
- Okey. Ciesz się, że tu nic nie zadają i masz tylko notatki do zrobienia - dziewczyna usadowiła się na fotelu i założyła nogę na nogę.
Szkoły w Emount i Moonlight różniły się jeszcze pod względem zadań domowych. Tu po prostu ich nie zadawano. Do tej pory nigdy się nie zastanawiałam dlaczego.
- Wyszłaś cało z walki - Max oparł się o ścianę i miał poważną minę. - Z Keysi. Bo oni Ci pomogli.
- Skąd wiesz? - teraz mnie ogarnęło zdziwienie. Byłam pewna, że oprócz nas nikogo tam nie było. Ale przecież moja nowa nemezis mogła już całej szkole powiedzieć o swoim "wyczynie".
- Wie się to i owo. Słyszy. Zwłaszcza jak ktoś się tym chwali na prawo i lewo. Nie przyszłaś do szkoły, więc Keysi myśli, że się jej boisz.
Może tak było, może nie. Nie byłam pewna. Po kilkunastu minutach, wymianie najnowszych informacji, dziewczyny i Max poszli. Nastrój miałam grobowy. Nie dość, że wszyscy wiedzieli o moim pobiciu, to na dodatek wiadomo, że uratowali mnie chłopcy, którzy są uważani za dziwnych. Na prawdę się starałam polubić to miejsce, ale było coraz gorzej. Do poniedziałku jakoś odchorowałam i nie wydarzyło się już nic dziwnego. Postanowiłam też nie wspominać o tym, co zaszło i z nikim o tym nie rozmawiać. No może poza jedną osobą.