Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: 2013

czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział 24

Jak poprzednio przełożyłam nogę przez jego grzbiet, a po chwili ponownie chowałam twarz w czarnym futrze, chroniąc się przed zimnem. Ciało wilka było ciepłe, wręcz gorące niczym kubek parującego kakao w zimowe dni. Za to na woń składało się kilka różnych rzeczy. Z jednej strony las, męskie perfumy i coś, czego nie mogłam określić, a z drugiej zaś spalenizna. Zapach palonego drewna i dymu.
Kiedy znaleźliśmy się już na skraju lasu obok mojego domu, zsiadłam z grzbietu Alfy i znów czułam się bezpieczniej, mając grunt pod nogami. Byłam zmieszana. Powinnam czuć złość wobec niego, odwrócić się i wrócić do domu bez słowa. A jednak nie potrafiłam. Zapadła niezręczna cisza. On czekał, aż się odezwę.
- Dziękuję - mruknęłam prawie niedosłyszalnie i spojrzałam mu w oczy.
Nie odezwał się, tylko popchnął mnie pyskiem w stronę domu. Jego głowa była ogromna i spokojnie mogłam stwierdzić, że mieści się w przedziale od moich bioder aż po szyję. W oczach tak dzikich i złotych widziałam coś, co przypominało zniecierpliwienie. Przeszłam kilka kroków do przodu i odwróciłam jeszcze na chwilę głowę. Nagle z barków wilka wysunęła się para równie czarnych, jak jego sierść skrzydeł. 
- Z Tobą nie latam, masz lęk wysokości.
Mrugnął mi na pożegnanie i wzbił się w przestworza, a ja z otwartą buzią oglądałam ten spektakl, rozgrywający się na moich oczach. Cuda niewidy. Był potężny, jednak poruszał się bardzo zwinnie i nie było w tym ani odrobiny ociężałości, która powinna mu towarzyszyć.
Wróciłam do domu i położyłam się na łóżku, z twarzą w poduszce. Pragnęłam wyłączyć myślenie choćby na kilka minut. Ale wszystko stawało się boleśnie jasne, im dłużej nie miałam konkretnego zajęcia.
Nightowie. Cokolwiek mi się nie działo, zawsze mnie obserwowali. Powinnam była być im wdzięczna. Max. Walka toczyła się o moją uwagę i zaufanie. Każda ze stron miała jakiś instynkt, którego nie mogła wstrzymać. Wiedziałam na pewno, że moje życie nigdy już nie będzie takie samo, jak innych dziewczyn. Że Alison i Cat będą prawdopodobnie jedynymi osobami, z jakimi będę w stanie rozmawiać szczerze. Mogłam zapomnieć o Weronice. Wszystko wokół się zmieniało, ale tak to było zaplanowane, prawda? Od urodzenia byłam tym czymś, taki los był mi pisany. Kiedyś istniała taka kobieta jak ja, też pewnie nie było jej łatwo. Ciekawe jak zginęła? Ciekawe czym ona zapełniła świat?
Było coś, co skutecznie otępiało każdego, kto choć trochę poświęcił temu czemuś uwagę. W pewnym etapie życia telewizja przestała mnie interesować. Wolałam Internet, gdzie zawsze miałam to, czego chciałam. Jednak po tamtej rozmowie nie miałam lepszego pomysłu. Zeszłam na dół do salonu i usiadłam obok Tiany. Nie rozumiałam tego, że dorośli tak uwielbiali telewizję. Przecież mogli tylko skakać po kanałach i to właściwie nie wymagało żadnego wysiłku, jak również przyswajanie informacji wydobywających się z kolorowego ekranu.
- I jak było na randce? - po raz pierwszy poczułam się w jej towarzystwie zażenowana. Nigdy dotąd nie starała się ingerować w moje życie, ale mimo to udawało się jej stwarzać pozory bycia rodzicem.
- To żadna randka. Tylko spotkałam się z koleżanką - skłamałam.
Kłamstwa przychodziły mi łatwo, choć starałam się, aby nie musieć zbyt często ich wypowiadać. Skłonności do zmieniania prawdy odziedziczyłam po tacie. Mama niejednokrotnie twierdziła, że jesteśmy w tym tacy sami, że potrafimy kłamać w żywe oczy bez zająknięcia. To ona wiedziała o moim kłamstwie najczęściej. Na szczęście Tiana pozostawała kimś obcym, kto nabierał się na moje przekręty i lepiej, żeby tak zostało. Czułam, że to trochę nie fair wobec niej, jednak powiedzenie prawdy było jeszcze gorszą opcją.
Brunetka pokiwała głową, uśmiechając się w tak, jakby chciała powiedzieć, że wszystko wie i nie chce, abym poczuła się skrępowana. W rzeczywistości czułam się gorzej. Myśl o Robinie, o pocałunku, o całej sprawie przyprawiała mnie o zawroty głowy i narastające zażenowanie. Wyobraziłam sobie, że faktycznie mogłabym z nim być. I co by mi z tego przyszło? Nie miałam pojęcia. Tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że znam jego sekret, ale nie wiem o podstawowych rzeczach.
- Tiana - zaczęłam nieśmiało, a ona znów włączyła się do rozmowy. Chyba przeczuwała, że tak będzie. Ja ani trochę. - Długo znasz tych Nightów?
- Hm. Przeprowadzili się tu jakieś trzy lata temu. Niedługo potem miałam stłuczkę z ich opiekunką.
- Opiekunką? - zdziwiłam się. Pamiętałam, że Alison mówiła mi, iż jakaś kobieta ich zaadoptowała.
- Tak. Nerayla Night, jechała akurat do swojego pacjenta, a ja wyjechałam zza rogu i tak wyszło. Mój samochód musiał być dłużej u mechanika, więc chłopcy zaoferowali, że będą mnie podrzucać ich autem.
Pokiwałam głową i zaczęłam wgapiać się w telewizor. Leciał jakiś film dokumentalny, więc skupiłam się na oglądaniu. Kiedy zgłodniałam, poszłam do kuchni zrobić coś do jedzenia. Zastanawiałam się, czy dzisiaj również na obiad będzie fast-food. Właśnie kończyłam doprawiać kanapki na talerzu, gdy zadzwonił mój telefon. Zostawiłam go w pokoju, więc musiałam pójść na górę i oddzwonić.
To była Alison.
- Kamma? Mogłabyś być za chwilę u mnie w domu?
- Em, nie bardzo - spojrzałam na drzwi do mojego pokoju i przymknęłam je. Potem weszłam do łazienki i starałam się mówić na tyle cicho, by Tiana nic nie usłyszała. - Dopiero co wróciłam ze spotkania z..naszym kolegą. 
- Domyślam się, ja również miałam bardzo przyjemną wizytę - warknęła, jednak wydawało mi się, że jest przerażona. Nie dziwiłam jej się. Próbowała zamaskować swój strach.
- Może Ty przyjdź do mnie. I Cat.
- I chłopaki - dodała pospiesznie po drugiej stronie połączenia.
- Po co? Nie sądzisz, że nie powinnyśmy ich w to mieszać?
- Daj spokój. Shery mi pozwolił. Niech będzie. Napiszę do Regulusa, Ty powiedz Cat, a ona niech powie Mike'owi. Za godzinę u Ciebie - i się rozłączyła.
Schowałam telefon do kieszeni, ogarnęłam pokój i wróciłam po swoje jedzenie. W trakcie jedzenia udało mi się poinformować moją opiekunkę, że niedługo wpadną do mnie przyjaciółki. Pokiwała tylko głową i wróciła do oglądania telewizji. Po godzinie zadzwonił dzwonek do drzwi.

niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 23

Idąc przed siebie, między drzewami ujrzałam błysk, a właściwie dwa. Skoro potwory istnieją, to to mógł być jeden z nich. Podejrzewałam, jaki to potwór, niemniej ponowne wejście do lasu wywoływało u mnie ciarki na plecach. Nie było ze mną nikogo, a w okolicy kręciły się demony i wampiry. Cudownie. Wkroczyłam w ciemność, z której nie było powrotu. Po dwóch minutach marszu wokół mnie unosiła się gęsta mgła, a zimno mroziło każdy odsłonięty kawałek ciała. Tamten wrzesień był najzimniejszym w moim życiu. 
W pewnym momencie przystanęłam i nie mogłam się poruszać. Pójście dalej nie wchodziło w grę. Ogarnęło mnie to samo uczucie, które czułam, gdy ostatnim razem Robin pokazał mi wypadek.
- Dalej jest już zbyt niebezpiecznie - usłyszałam znajomy głos.
- Dla mnie, czy dla Ciebie? 
Robin zaśmiał się i pojawił tuż obok mnie, a potem stanął ze mną twarzą w twarz. Jego oczy znów były złote, a z bliska widziałam też odcień neonowej pomarańczy i gdzieniegdzie plamki ciemnego brązu. Władza w nogach nagle powróciła.
- Więc? Przemyślałaś sprawę swojego położenia i swojej pamięci?
- Nie chcę tracić wspomnień, chociaż niektóre bym wyrzuciła.
- Raczej nikt nie chce się rozstawać ze swoją pamięcią, nawet jeśli to okropne wspomnienia. To tak jakbyś traciła część siebie. Dobrze zrobiłaś. Ale musisz też zadecydować o kimś innym.
- Alison - wyszeptałam. Domyśliłam się do razu. Ona też znała ich tajemnicę. Musiałam to zrobić dla niej.
- Na razie pilnuję, żeby nic nie wypaplała, ale to od Ciebie zależy, czy ona będzie pamiętać.
- Czemu mi to mówisz?
- Im więcej Ci powiem, tym więcej będziesz chciała wiedzieć, a żeby wiedzieć, musiałabyś się zgodzić. Czy nie? To właśnie manipulacja - zbliżył się do mnie. - Właściwie już zdecydowałaś, ale nadal boisz się tego, czego jeszcze Ci nie powiedziałem, prawda?
Miałam ochotę wykrzyknąć mu w twarz Tak, zgadzam się!, ale wiedziałam, że to poważna decyzja. Ciągłe życie w strachu wcale mi się nie uśmiechało, jednak wydawało się lepsze niż życie w nieświadomości.
Już miałam coś powiedzieć, gdy nagle Robin odsunął się nieco i rozejrzał podejrzliwie wokół. Wyglądał jak pies, który coś zwęszył i instynktownie szuka źródła. Jego źrenice się zwęziły, a mnie serce zabiło mocniej.
- Spadamy - i nie dając mi czasu na odpowiedź, zmienił się w wielką czarną bestię, która patrzyła na mnie z góry. - Wsiadaj i lepiej złap się mocno.
Widząc stwora już po raz trzeci, czułam strach. Bałam się go, bałam się, że jest coś, o czym nie wiem, a co mogłoby wpłynąć na niego w taki sposób, że skończyłabym połamana i rozszarpana z daleka od domu, gdzie nikt nigdy by mnie nie znalazł. Fakt, moi rodzice nie żyli i chciałabym z nimi być, ale jednocześnie śmierć wcale nie była pociągająca.
Oszołomiona, wykonałam polecenie. Podeszłam i przełożyłam nogę przez jego grzbiet, a jednocześnie zacisnęłam palce na sierści. Wilk odbił się od ziemi i zaczął biec głębiej w las. Może nie powinnam była mu ufać, ale sama się zgodziłam na to, nie protestując. Wiatr smagał mnie w policzki, a wszystkie gałązki drzew tylko potęgowały efekt. Zamknęłam oczy i wtuliłam twarz w mojego wierzchowca, którego ciepło mnie ogrzało. Alfa biegł niezmordowany, tak szybko, że wkrótce drzewa zlały się w jedną smugę i już nie mogłam na to patrzeć. Jednak po kilku chwilach przystanął gwałtownie, a mnie aż wbiło w jego ciemną sierść. Uniosłam niepewnie głowę i otworzyłam oczy. Znaleźliśmy się w całkiem innej części lasu. Mgła zniknęła, udostępniając mi widok otaczających mnie drzew i krzewów, liści leżących na ziemi oraz nienaruszonego ludzką nogą błota. Nie cierpiałam jesieni.
- Co się stało? - zapytałam tak cicho, że wątpiłam, by mnie usłyszał.
- Nasze terytorium pokrywa się z tym, na którym poluje Max. Ale on nie podchodzi blisko naszego domu, a my jego.
- Dlaczego? - podniosłam się i dość nieudolnie próbowałam z niego zejść. Wilk to nie koń, ciężko przerzucić mu nogę przez grzbiet, gdy się na nim siedzi, w dodatku na oklep.
- W ostateczności naszym zadaniem nie jest zabicie wampirów, a chronienie świata przed przejęciem przez nich władzy. Skoro więc w naturze wilkołaki i wampiry szanują swoje terytoria, to my zachowujemy się podobnie.
- I co to miało do rzeczy? On tam był? - wreszcie udało mi się zejść z jego grzbietu i stałam już pewnie na ziemi. Nieco mi ulżyło, że nie jestem zależna od czworonożnego giganta.
- Zadajesz strasznie dużo pytań - zauważył kąśliwie i spojrzał wreszcie na mnie, a potem zmienił się na powrót w człowieka.
- Jestem typową kobietą.
- Wątpliwe - mruknął i uśmiechnął się złośliwie. To było irytujące. - Tak czy inaczej, jaka jest Twoja decyzja, panno Periv?
- Przypomnij mi, dlaczego właściwie powinnam stanąć po Twojej stronie? - złożyłam ręce na piersiach.
- Naprawdę tego nie rozumiesz, co? Posłuchaj, jeśli chcesz zostać oddana jakiemuś facetowi, któremu serce nie pompuje krwi i składać jaja do końca życia ubezwłasnowolniona, to możesz iść do Maxa już teraz. Tylko zapewniam, że wszystkie je zniszczę, jeśli będą zagrażać ludziom. Ludzka dusza jest przynajmniej coś warta i da się ją sprowadzić na złą drogę - mówił jakby rozczarowany moim pytaniem. Stał niebezpiecznie blisko mnie, a jego sylwetka górowała nad moją i było to przytłaczające. Robin westchnął, a z jego ust wyleciała para. - Poza tym chyba nie chcesz, aby Twoi rodzice zginęli na darmo. 
Spuściłam wzrok. Myśl o rodzicach, o tym, jak zginęli, o Alison i jej pamięci, to wszystko popychało mnie do stanięcia po stronie Nightów. 
- Zgoda - mruknęłam i westchnęłam żałośnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że biorę na siebie wielki ciężar.
- Grzeczna dziewczynka - usłyszałam, jeszcze zanim poczułam na swoich ustach jego własne.
Nie byłam na to gotowa, nie myślałam, że tak się stanie, ale przez ułamek sekundy czułam zaskoczenie, które szybko zastąpiła agresja. Uderzyła go pięścią w brzuch i odepchnęłam od siebie.
- Co Ty sobie wyobrażasz? - warknęłam, starając się wmówić sobie, że wcale mi się nie podobało. Ale na samą myśl, przechodziły mnie ciarki.
- Szkoda, że nie zabolałoby nawet, gdybym był zwykłym człowiekiem. Nie jesteś zbyt silna - to było stwierdzenie, które jeszcze bardziej wzbudziło we mnie złość.
- Nie pozwalaj sobie. To, że się zgodziłam, nie znaczy, że zamierzam z Tobą być.
Wydawało mi się, że nadal pozostał niewzruszony. Przyglądał mi się swoimi ciemnobrązowymi oczami z wrednym uśmieszkiem na ustach.
- Jeszcze się przekonamy - odciął się tylko i zaczął iść w swoją stronę.
- Hej, gdzie idziesz? - zapytałam, kiedy był już oddalony o kilka metrów.
- Do domu? Ty też powinnaś.
- Zamierzasz mnie tu zostawić?! - nie mogłam w to uwierzyć, ale zaczęłam iść za nim.
- No przecież idę do Twojego domu, tylko inną drogą.
Podbiegłam do Robina i szłam z nim ramię w ramię. Byłam na niego zła i manifestowałam to w każdy możliwy sposób. Nie odzywałam się do niego, nie patrzyłam, udawałam obrażoną. Udawałam, bo wiedziałam, że sama przecież nie wyszłabym z lasu, nie wróciła do domu i najpewniej wpakowała się prosto w ręce Maxa, a to było zdecydowanie gorsze od towarzystwa Alfy. Jednak po dłuższej chwili milczenia, nie mogłam już znieść panującej wokół ciszy.
- Dobra, więc co teraz? Co z Alison?
- Dowie się o wszystkim tak, jak cała reszta Twoich przyjaciół, o ile sama im to wyjaśnisz.
- Jesteś okropny - syknęłam, zmuszając się do rzucenia mu nienawistnego spojrzenia.
- Przynajmniej nie chcę z Ciebie zrobić maszyny do robienia małych potworków. Doceń to - zaśmiał się, a ja nie byłam w stanie się odgryźć.
Dawał mi do zrozumienia, że dla Maxa jestem tylko przedmiotem, celem, który musi złapać i za który dostanie nagrodę. Przez cały czas udawał przyjaciela, ale nie mógł powstrzymać swojej natury, która właściwie nie miała nic do rzeczy. To wszystko były kłamstwa, które miały mnie nakłonić do zostania czymś. Narzędziem do zawładnięcia ludzkością.
- Strasznie głośno myślisz. Właśnie dlatego kobiety nie powinny za dużo wiedzieć - nagle znów zmienił się w wilka. Tym razem bałam się bardziej niż przedtem. Myślałam, że chce mi coś zrobić. - Podwiozę Cię, tak będzie szybciej.
- Ja tam bym na niego nie siadał - usłyszałam nagle rozbawiony głos Gary'ego.
Chłopak pojawił się znikąd. Siedział na gałęzi drzewa, kilka metrów nad ziemią! Jeszcze bardziej zaskakujące było, gdy zeskoczył na dół i podszedł bliżej nas.
- No, no, no. Zwierzątka zasypiają, zajączki kicają, a ptaszki ćwierkają - mówiąc to, uśmiechnął się złośliwie, tak bardzo przypominając w tym swojego brata. - I wiecie, co mi powiedziały? Że w pobliżu zaczynają się kręcić kolejni obcy.
- Obcy? - zapytałam, zaciskając ręce w pięści. Było mi zimno w palce.
- W zasadzie trudno skonkretyzować, ale nie chodziło o was - spojrzał na Alfę już z bardziej poważną miną. Wilk skinął lekko głową.
- Wsiadaj - powiedział już bardziej stanowczo.
Chciałam zostać i wypytać Gary'ego o szczegóły, co miał właściwie na myśli, ale bestia obdarzyła mnie takim spojrzeniem, że trudno mi było się przeciwstawiać. Czas na pytania będzie później. 

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 22

Przestraszyłam się. Możliwość utracenia wspomnień i wiedzy była najgorszym, co mogłoby mi się przydarzyć. Wtedy znów kochałabym się w Maxie i naiwnie wierzyła, że jestem bezpieczna w jego towarzystwie. Nie wiedziałabym, dlaczego moi rodzice nie żyją i jak zginęli. Jak każdy człowiek, byłam przywiązana do swojej świadomości. Każdy na swój sposób jest ciekawy i może ci rozsądniejsi nie zgodziliby się na dochowanie tajemnicy, ale ci drudzy będą chcieli poznać kolejne sekrety, skrywane przed ludźmi na przestrzeni tysiącleci. A tych na pewno nie brakowało.
- Prześpij się z tym. Jutro powiesz mi, jaką podjęłaś decyzję - wstał i podszedł do okna, a ono się otworzyło. - W południe na skraju lasu - dodał i wyskoczył, a ja usłyszałam tylko głuche łupnięcie o ziemię.
Podeszłam szybko do okna i spojrzałam w dół. W końcu to pokój na piętrze. Ale tam nie stał znany mi chłopak, tylko wielki czarny wilk. Przyglądał mi się przez ułamek sekundy, po czym czmychnął w ciemność nocy. Zostałam sama. Nie mogłam powiedzieć Werze lub Alison, czy Cat. Nie wiedziałam, czy Ali wie, to co ja i czy nie skasowali jej pamięci. Wróciłam do łóżka i położyłam się. Przedtem zamknęłam okno, aby nie napadało mi do pokoju. Zapowiadała się bezsenna noc, lecz zasnęłam szybciej, niż przewidywałam.
Była dziewiąta, ja wycieńczona leżałam jeszcze jakiś czas w ciepłej pościeli. Zeszłam na dół, do kuchni. Nie chciałam nic jeść, ale mimowolnie spojrzałam do lodówki. Na widok zamrożonego mięsa cofnęłam się. Mój wybór padł na płatki podgrzewane w mikrofali. Czekając, aż się podgrzeją, spojrzałam na widok za oknem. Latem przybija mnie słońce, jesienią deszcz, zimą śnieg, a na wiosnę to, że świeci słońce, a mimo to jest zimno. Człowiekowi się nie dogodzi, zawsze będzie jakiś powód do narzekania. Moim zmartwieniem było przejście między latem a jesienią. Wszystko pogrążyło się w ciemności, a na ziemi leżało błoto. Pogoda w Moonlight była po prostu okropna, dziwna i dokuczliwa. Może podobna do mieszkańców. Miałam wrażenie, że tutaj wcale nie ma słońca, że każdy dzień jest pochmurniejszy od poprzedniego, a to z kolei odbierało chęć do życia.
 Po śniadaniu umyłam po sobie naczynia i poleciałam się ubrać, bo dochodziła już dziesiąta. Do mojego pokoju weszła Tia.
- Hej. I jak po wycieczce? - zapytała, uśmiechając się przyjaźnie.
- Trochę się nie wyspałam. 
- Rozpakowałaś się?
Spojrzałam na walizkę stojącą przy mojej szafie i było mi trochę głupio, że wciąż jej nie ruszyłam.
- Och, chcesz, żebym Ci pomogła?
- Nie, nie trzeba. Dam radę - odparłam, starając się wypaść jak najbardziej wiarygodnie. - Tiana, a co z pogrzebem moich rodziców?
Kobieta wydała się trochę zakłopotana moim pytaniem, jednak szybko odzyskała fason.
- Em, ciągle się pytam, ale mówią, że cały czas próbują dojść, co konkretnie się wydarzyło. To nie był zwykły wypadek, a z tego, co słyszę, jakiś czas to jeszcze potrwa. Nie martw się dziecko, kiedy tylko będę wiedzieć cokolwiek, Ty też się dowiesz.
- Okey. Mogę wyjść niedługo z domu? Umówiłam się z kimś.
Tia znów była zaskoczona. Widocznie tego dnia zaskoczeniom miało nie być końca. Przytaknęła i wyszła. Ja natomiast zabrałam się za porządkowanie rzeczy w pokoju i rozpakowywanie walizki. Po swojej mamie odziedziczyłam skłonność do sprzątania, kiedy się denerwowałam. Może nie robiłam tego tak dokładnie, jak ona, ale przynajmniej robiłam. Układając rzeczy w szafie i wynosząc ciuchy do prania, wciąż układałam sobie w głowie wszystko to, co usłyszałam poprzedniego wieczoru. Wyobrażałam sobie, czego jeszcze mogę się dowiedzieć od Robina. 
Kiedy nadeszła pora, zjadłam jeszcze jogurt przed wyjściem, ubrałam się ciepło i pożegnałam z Tianą. Szłam w stronę wielkiego lasu, tam, gdzie wczoraj zniknął Robin. Krok za krokiem byłam bliżej celu, czułam to. Drzewa robiły się coraz wyższe i pomyślałam, że wyglądają jak strażnicy strzegący wejścia do jakiegoś ważnego miejsca. Jakby w środku zamknięto tajemnicę.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 21

Czarny wilk spojrzał na Alison, a tak nagle odzyskała zdolność mówienia i poruszania się, z czego od razu skorzystała.
- Co jest do cholery?!
- Lepiej bądź cicho, bo jak Cię usłyszą, to zaraz tu przyjdą i trzeba będzie wszystkim czyścić pamięć - szary wilk stanął u boku swojego brata. Był nieco mniejszy od niego, ale wciąż wyższy ode mnie.
- O kim mówisz? I dlaczego ja w ogóle rozmawiam z jakimś zwierzakiem?
- Demonem. A przyjdą tu wszyscy, którzy poszli wasz szukać - odpowiedział Robin.
W następnej sekundzie znów był człowiekiem, którego znałam. Przemienił się błyskawicznie. Zamiast futra miał na sobie ubrania, ale oczy pozostawały te same. Kiedy zgasły i zmieniły kolor, mnie powróciła władza nad ciałem.
- Wracamy - powiedział Shery i również zmienił się w człowieka.
- Nigdzie z wami nie pójdziemy - syknęła Alison, a niebo zagrzmiało po raz kolejny, jakby chcąc oddać groźbę zawartą w jej słowach. 
- Alis - upomniałam ją. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Błyskawica przecięła niebo. - Jak znajdziemy drogę? - zapytałam, zwracając się do chłopaków.
- Instynkt nas poprowadzi.
Wraz z Alison bez słowa poszłyśmy za nimi. Przez całą drogę starałam się nie myśleć o niczym. Na prawdę się starałam, ale wszystkie rzeczy nabierały sensu w miarę łączenia ich. Max spowodował wypadek i zabił moich rodziców. Od kiedy mieszkałam w Moonlight, kręcił się wokół mnie. Wtedy w lesie, to musiał być on. Moje dotychczasowe problemy stworzone były głównie przez niego. W tamtym momencie mogłam obwiniać go o wszystko, co złe na świecie.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - Robin wyrwał mnie z zamyślenia.
No właśnie, czytanie w myślach. To była kolejna rzecz, przez którą powinnam była przestać czuć się bezpieczna we własnej głowie. Ale to zdawało mi się absurdalne, niemniej przerażające, że ktoś-ktoś taki jak on-grzebie mi w głowie. I czy tylko mnie? Przecież sobie tego nie uroiłam. A już na pewno nie uroiłam sobie wizji. Byłam skołowana.
Mówią, że myślenie kobiety można przyrównać do przeglądarki internetowej, w której włączone jest milion kart i każda pracuje. Wtedy było podobnie. Próbowałam się skupić na nie myśleniu o ostatnich wydarzeniach, ale podświadomie wciąż to robiłam. Łzy spływały mi po policzkach, ale w strugach deszczu nie było to widoczne. Dzięki tej wizji mogłam znów zobaczyć rodziców. Tak bardzo mi ich było żal, tak bardzo za nimi tęskniłam. Dlaczego Max to zrobił? Czemu byli winni moi rodzice, że aż musiał ich zabić? Nie wiedziałam.
Wreszcie znaleźliśmy się przy autobusie, a Dave wybiegł do nas jak oparzony. To niedorzeczne. Jak po zaginięciu dwóch uczennic mógł wysłać za nimi kolejnych uczniów, a sam został na miejscu.
- Wreszcie! Gdzie wyście były? 
- Zgubiłyśmy się - odparła Alison, do której już był przylepiony Regulus. Była bardzo osowiała, wręcz ponura i to nie tak jak zwykle.
Zdążyłam otrzeć łzy i starałam się opanować.
- Dobrze, że wysłałem po was chłopców, bo nie wiadomo, ile jeszcze byście błądziły po tym lesie. No, wsiadajcie, zanim przemoknę do suchej nitki.
Kiedy tylko wykonaliśmy jego polecenie, natychmiast zjawiła się Cat i objęła nas.
- Myślałam, że nie wrócicie - pisnęła i puściła mnie, a ja znów mogłam oddychać.
- My też tak myślałyśmy - powiedziałam i zajęłam swoje miejsce. 
Zastanawiałam się, co by było, gdybyśmy faktycznie nie wróciły. Czego Max mógł ode mnie chcieć? Co by zrobił, gdyby w porę nie zjawił się Robin i Shery. Spojrzałam na każdego z piątki braci, ale tylko Alfa odwdzięczył mi się tym samym. Od tamtego czasu miałam poważny powód, aby się ich bać. Byli...demonami? A jednak zamieniali się w wilki. Nie rozumiałam tego.
Obok mnie Alison była niespokojna i o dziwo pozwalała Regulusowi się przytulać. Nie poznawałam jej. Władcze spojrzenie zastąpione ponurym, aura wręcz depresyjna. Co on jej zrobił? Zastanawiałam się również, gdzie jest Max, bo przecież przeżył, sama widziałam.
- Ktoś wie gdzie się podział Bunny? - zapytał nagle nauczyciel, a wszyscy rozejrzeli się wokół siebie. Nikt nawet nie zauważył, że blondyn zniknął.
Chłopak zjawił się po chwili i w milczeniu zajął swoje miejsce, rzucając mi jeszcze jedno mordercze spojrzenie. Najdziwniejsze, że na jego ciele nie było żadnych, absolutnie żadnych śladów po pazurach, które kilka minut wcześniej wbijały mu się w gardło. Odwróciłam się w stronę szyby.
Niebawem pojawiło się wybawienie. Tą samą drogą przejeżdżał jakiś samochód i kierowca akurat miał w bagażniku piłę. Podejrzewałam jednak, że w skład naszej wycieczki wchodziły osoby, które razem dałyby radę pozbyć się drzewa zagradzającego drogę. To było niepokojące. 
Pojechaliśmy do Moonligh. Spod szkoły odebrała mnie Tiana. Pablo pomógł mi z bagażami, a potem wraz z opiekunką wróciłyśmy do domu. Pożegnałam tylko Alison i Cat. Tia całą drogę wypytywała mnie jak było, a ja starałam się, omijając niewygodne wątki, odpowiadać. Gdy byłam w domu, nie rozpakowywałam się. Zjadłam, poszłam się kąpać i marzyłam tylko o ciepłym łóżku. Spojrzałam na zegarek w komórce. Było dobrze po dwudziestej drugiej. Kiedy weszłam z łazienki do pokoju, osłupiałam. Na łóżku siedział nie kto inny jak Robin. Drzwi za mną zamknęły się same, jak gdyby pchała je niewidzialna siła.
- Siadaj - szepnął, ale usłyszałam go bardzo dobrze.
Nie wykonałam polecenia. Nadal stałam przy wejściu do łazienki i gapiłam się na niego. Byłam ubrana w pidżamę, co uświadomiłam sobie bardzo szybko. Zawstydziłam się, ale jego to chyba kompletnie nie ruszało. Nagle jego oczy znów zaświeciły, a ja zajęłam miejsce obok niego.
Żółte, żarzące się jaskrawym blaskiem oczy świeciły niczym ogień, rozprzestrzeniając światło po pokoju. Przypominało to latarnie rzucające światło w konkretne miejsca. Po chwili jednak owe oczy znów przybrały naturalny, ciemnobrązowy kolor.
- Jak tu wszedłeś?
- Oknem.
Jak na komendę okno mojego pokoju samoistnie się zamknęło.
- Rzeczy, ludzie, zwierzęta, ale to tylko jedna z moich umiejętności. 
- Więc teraz zamierzasz mi o tym wszystkim powiedzieć? - przestraszyłam się.
- A chcesz? - na usta wpełzł mu uśmiech cwaniaczka.
Zawahałam się przez chwilę. To była łatwa, ale jednocześnie bardzo trudna decyzja. Posiadanie wiedzy na temat świata, który istnieje jednocześnie z naszym, czy świadomość, że wszędzie roi się od niebezpiecznych stworów, istniejących do tej pory tylko w filmach. Moja ludzka ciekawość wygrała tę walkę. Jednak czułam, że jeśli zgadzam się na to wszystko, to będę musiała spoufalić się z Robinem, a przecież nie tego chciałam. Alison mnie ostrzegała, to Max mi się podobał, ale obie te sprawy w ciągu jednego dnia zostały zepchnięte na dalszy plan.
- Tak.
- W porządku. Zaczniemy od początku. Wierzysz w Boga?
- Co to za pytanie? - oburzyłam się.
- Nie krzycz tak, bo Tiana Cię usłyszy. A pytanie jest wprowadzeniem do tematu, podstawą podstawy. Więc?
Zostałam ochrzczona, poszłam do komunii, miałam bierzmowanie, choć to ostatnie właściwie dzięki Weronice. To ona co niedzielę ciągała mnie do kościoła, a moi rodzice nigdy mnie specjalnie nie zmuszali. Z nimi pojawiałam się tam od święta. A jednak lata przyjaźni z Werą wyrzeźbiły we mnie coś, co mogłabym nazwać wiarą. 
- Chyba tak.
- Świetnie, to teraz wyobraź sobie, że Bóg i Diabeł istnieją na prawdę. Tylko ich historia jest nieco inna niż ta znana ludziom. Dawno, dawno temu Azazel sprzeciwił się Bogu do tego stopnia, że ten uczynił go demonem. Ale ponieważ Bóg kocha wszystkich, pozwolił upadłemu aniołowi wrócić w jego łaski po dziesięciu tysiącach lat. W tym czasie Azazel miał rządził Podziemiem, własnym królestwem i stamtąd kierować złem oraz istotami z niego zrodzonymi. W czasie panowania stworzył swego syna, który po nim przejął władzę, gdy odszedł on do Raju. Ten cykl trwa nieprzerwanie od wielu milionów lat. W tym czasie powstawały kolejne światy, a na ziemi pojawiały się i znikały kolejne stworzenia dobre i złe - Alfa mówił, a ja słuchałam go uważnie. Starałam się przyswoić informacje, które mi podawał, ale wydawało mi się, że to jakaś fanatyczna gadanina. - Mój dziadek, ojciec mojego ojca, Lucyfer rządził jakieś siedemnaście tysięcy lat temu. Gatunek ludzki ginął, bo był słaby wobec kolejnych ras. Lucyfer stworzył więc kobietę, która miała moc. Mogła urodzić nieskończenie wiele potomstwa tego gatunku, który pierwszy ją poweźmie. I tak powstała cualia. Dzięki niej ludzie stali się gatunkiem dominującym na ziemi. Cualia zawsze jest tylko jedna na całym świecie. Potem władza w Podziemiu przeszła w ręce mojego ojca, Demona. Próbował on przywrócić równowagę między gatunkami i tak powstały wszelkie legendy, mity i opowieści o magicznych stworzeniach. Po latach zrozumiał on, że musi iść w ślady swoich poprzedników. Wybrał pewną królową, która była moją matką. W ten sposób pojawiłem się na świecie. Póki czekam na władzę, moim obowiązkiem jest sprowadzać niektóre demony do Podziemia i pilnować harmonii panującej na świecie. Nie pogubiłaś się?
Pokiwałam głową. Dał mi czas na przyswojenie sobie wszystkiego. Byłam ciekawa, ale i przerażona tym, co miało być dalej. Bo czułam, że zmierza do odpowiedzenia mi na nurtujące mnie pytania. Na temat Maxa, moich rodziców, wszystkiego.
- Odrobinę, ale to nie wszystko, prawda? - serce zabiło mi mocniej.
- Szesnaście lat temu umarła cualia i tego samego dnia narodziła się kolejna. Przez trzynaście lat wampiry próbowały ją wytropić i udało im się. Przez kolejne dwa lata planowały przejęcie jej. Wszystko. Zaczynając od prawa, kończąc na wybraniu osób, które osobiście miały się tym zająć. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Śledziliśmy ich poczynania, bo wiedzieliśmy, że to może mieć wpływ na sytuację na świecie. Wizja, w której wampiry dominują, raczej mnie nie pociąga. No więc był taki gość imieniem Samael, potomek znaczącego rodu wampirów. Wypatrzył sobie chłopca, którego zmienił w wampira. Nie było to jakoś bardzo dawno, może dziesięć lat temu. Pech chciał, że ważne osoby z ich gatunku życzyły sobie, aby to Samael i jego uczeń zajęli się sprawą cualii fizycznie. Wszystkie wtyczki na swoich miejscach, gotowe zająć się sprawami papierkowym w każdej chwili. Gdy wszystko miało się zacząć, zabiliśmy Samaela. Max...Max wpadł w szał i od razu przeszedł do działania. Zabił twoich rodziców, a na resztę nie trzeba było długo czekać. Wylądowałaś tu i on miał Cię przeciągnąć na ich stronę. Wampiry mają świra na punkcie przejmowania władzy, zawsze były z nimi problemy. A ja jestem tutaj, żeby nie doprowadzić do katastrofy. Od kiedy pojawiłaś się w Moonlight, ciągle Cię pilnujemy...
- Czekaj, czekaj - przerwałam mu nagle. - Chcesz powiedzieć, że Max chce ze mnie zrobić maszynkę do robienia małych potworów pijących krew? Że właśnie dlatego zginęli moi rodzice?
- Więc mi wierzysz? - zapytał lekko zdziwiony, a potem na twarzy pojawiła się obojętność. - No tak, trochę tak to wygląda. 
Przez moment siedziałam cicho i analizowałam. Ciężko mi było to zrozumieć. Właściwie ułożenie tych wszystkich elementów do kupy wydawało mi się wtedy niemożliwe. Moje myśli zamieniły się w papkę i po chwili zauważyłam, że wpatruję się w chłopaka przede mną.
- Powinnam powiedzieć o tym...wszystkim. To jakieś totalne szaleństwo.
- Wiem, że to trudne do zrozumienia i wcale nie oczekuję, że od razu zrozumiesz. Niemniej, jeśli nie zamierzasz współpracować, to usunę Ci pamięć i nadal będziesz pilnowana z ukrycia. Po prostu byłoby łatwiej, gdybyś wiedziała. 

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 20 3/3

Czarne stworzenie nastawiło uszu i najwidoczniej się zdenerwowało. Po chwili Max wisiał pół metra nad ziemią, przyciskany do części pnia, która pozostała z drzewa. Wielka łapa uciskała mu gardło, z którego powoli sączyła się krew. Długie pazury zwierzęcia wbijały się w skórę chłopaka.
- Póki co, nie masz najmniejszych szans na zabicie jej.
- Kiedyś będziesz musiał mnie puścić albo skończyć ze mną. Przynajmniej jedną rzecz zrobisz porządnie - już po chwili poniósł odpowiedzialność za swoje słowa. Pazury zatopiły się głębiej w jego gardle.
- Czekaj! - wypaliła rozpaczliwie Al. - Nie zabijaj go. Co Ci to da?
- Nie wtrącaj się - złote oczy spoczęły na mojej przyjaciółce, a ta natychmiast znieruchomiała.
- Pijawka - usłyszałam głos Shery'ego za mną.
Z mojej prawej strony zjawił się szary basior z czerwonymi ślepiami. Jednak były one zupełnie inne niż Maxa, łagodne i w jakiś sposób mądre. Rozpoznałam je. Te same, które widziałam w lesie ponad tydzień temu. To była ta sama istota. 
Oba stworzenia spojrzały na siebie i wtedy to blondyn trzymany w uścisku czworonoga został uwolniony.
- Nie dziś - znów głos Shery'ego, lecz wydobywał się z pyska szarej bestii.
Dosłownie w mgnieniu oka Bunny zniknął. Czarny wilk wrócił spojrzeniem mnie. Jego oczy z żółtych zmieniły się w inne, znane mi ciemnobrązowe tęczówki. Zapadła cisza, którą przerywał tylko odgłos deszczu uderzającego o ziemię. Basior zmierzał w moją stronę pewnym krokiem i zatrzymał się kilka kroków przede mną oraz zastygłą Alison. Mrugnął, a ślepia natychmiast zmieniły barwę na złotą. Zrozumiałam. Robin był wilkiem, wilk był Robinem, Robin i jego bracia to wilkołaki!
Nie byłam w stanie się poruszyć ani powiedzieć czegokolwiek. W mojej głowie wszystkie myśli szalały, ale nie mogłam nic wydusić. Starałam się, tak bardzo się starałam, lecz nic z tego nie wychodziło. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Ogarniało mnie dziwne uczucie, które jednak było mi znane. Takie samo jak wtedy, gdy uderzyłam Maxa. Czy to magia?
Shery nie drgnął, lecz nie skupiałam na nim uwagi. Zajęta byłam raczej wilkiem-Robinem. Miałam nadzieję, że to tylko sen, że zaraz się obudzę i wszystko okaże się koszmarem. Jednak im dłużej patrzyłam mu w oczy, tym bardziej byłam przekonana, że to nie sen. Jego ślepia zalśniły, a ja nagle znalazłam się w całkiem innym miejscu.
Ford fiesta moich rodziców jechał drogą przez las. Mama siedziała na miejscu pasażera, a tata kierował. 
- Wiesz Jack, jestem zmęczona. Zmęczona tymi papierami, telefonami i ciągłym życiem w stresie o interesy.
- Rose, przecież to nasza praca.
- Pracujemy nawet w domu - zauważyła mama, przerywając tacie.
- Do tej pory się nie skarżyłaś.
Nagle coś wpadło na drogę, a nim tata nacisnął hamulec, samochód wyleciał w powietrze. Po chwili znów trafił na ziemię, lecz tym razem na dachu. Zakapturzona postać w mgnieniu oka podeszła do drzwi auta i wyrwała je, dobierając się do rodziców. Oderwana część samochodu uderzyła o ziemię po prawej stronie drogi. Max kucnął i spojrzał w przerażoną twarz mojej mamy, uśmiechając się złośliwie. 
Wizja dobiegła końca. Oddychałam ciężko, a łzy napływały mi do oczu. Oczami wyobraźni wciąż widziałam psychopatyczny uśmiech Maxa, widziałam, jak jego oczy przybierają kolor krwistej czerwieni. A potem zobaczyłam oczy wilka spoglądającego na mnie z góry. Dzikie, przepełnione chaosem, lecz będące jedynymi latarniami w otaczającym mnie morzu ciemności. Jedyna ostoja w całym tym szaleństwie.  
- Musisz mi zaufać - powiedział Robin.

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 20 2/3

Jestem raczej słaba w bieganiu, zwłaszcza długodystansowym. Wtedy zdawało mi się, że zaraz moje płuca zostaną zmiażdżone przez ciśnienie, a ja wypluję je z siebie. Wreszcie moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Padłam na ziemię, nie byłam w stanie się ruszyć, moje serce biło jak dziki ptak zamknięty w klatce. Zaczęłam się dusić. W dzieciństwie miałam pewne problemy z oddychaniem, ale chodziłam na leczenie i oprócz kilkudziesięciu minut po wuefie, nigdy nie miałam takich ataków. I wtedy właśnie, gdy zaszła potrzeba, nie mogłam dalej biec. Wiedziałam, że ledwo uda mi się złapać oddech. Alison uklękła obok mnie i położyła rękę na karku.
- Kamma, chodź, nie możemy tu zostać, proszę Cię..
Ja jednak wiedziałam, że nie dam razy i dusząc się, popatrzyłam w jej ciemne oczy.
- Uciekaj - znów kaszlnęłam i przełknęłam ślinę. - Ja zostaję.
- Żartujesz sobie do cholery? Nie możemy tu zostać - powtórzyła twardo.
Pomogła mi wstać, ale chyba wiedziała, że dalej nigdzie nie pójdziemy. Wtem, tuż przed nami, coś rąbnęło o pień drzewa z ogromną siłą. Wielki dąb złamał się i jego górna część po chwili wylądowała z hukiem na ziemi. Ja i moja przyjaciółka podskoczyłyśmy ze strachu. Nadal próbowałam opanować kaszel, a jednocześnie starałam się obserwować postać, która wstawała. Znajdowała się kilkanaście metrów od nas, a deszcz dodatkowo utrudniał widoczność.
- Max?! - powiedziałyśmy jednocześnie i nie mogłyśmy uwierzyć w nasze szczęście. Z drugiej jednak strony, działo się coś cholernie dziwnego.
Chłopak obrzucił nas nienawistnym spojrzeniem i obrócił się w prawą stronę. Nie uwierzyłam w to, co tam ujrzałam. Wielki, nie, monstrualnych rozmiarów wilk z żółtymi ślepiami, warczący i przeszywający spojrzeniem blondyna. Z jego paszczy wyciekała jucha, piana i ślina, a przede wszystkim można było dojrzeć ostre jak brzytwy kły skąpane we krwi. Wydobył z siebie dźwięk pomiędzy szczeknięciem a warknięciem, co przypominało ryk potwora. 
W jednej chwili Alison cofnęła się spory krok do tyłu, pociągając mnie za sobą. Obie byłyśmy przerażone. Ja nagle przestałam się dusić. Max ukradkiem spojrzał w naszą stronę, a raczej w punkt jakby poza nami, gdzieś wyżej. Nie odwracałyśmy się, wolałyśmy nie ryzykować, że bestia zacznie nas gonić. Natomiast czarny potwór powoli zbliżał się do chłopaka z widocznym zamiarem zatopienia w nim obnażonych kłów. 
- Przecież nie mam zamiaru jej krzywdzić - powiedział Max, przekrzykując rozszalałą burzę.
- Więc się nie zbliżaj - odwarknął wilk głosem Robina.
- Ale prędzej ją zabiję, niż oddam po dobroci - syknął blondyn i jego krwistoczerwone oczy spoczęły na mnie.

piątek, 11 października 2013

Rozdział 20 1/3

- No dobrze, więc jeśli za pół godziny burza się nie uspokoi, pozwolę wam wychodzić parami na dziesięć minut - oświadczył zrozpaczony wuefista.
Każdy miał nadzieję, że jakoś z tego wybrniemy i zaraz będzie można jechać dalej. Niestety, minął wyznaczony czas i Alison spojrzała na mnie znacząco.
- Idziesz? - spytała błagalnie.
Nie odpowiadając, wstałam i poszłam za nią do nauczyciela. Zezwolił na wyjście, a my ruszyłyśmy w stronę lasu, mając nadzieję, że nie zgubimy drogi. Naciągnęłam kaptur na głowę. Moja przyjaciółka włączyła latarkę i poszłyśmy przed siebie. Kiedy stwierdziłyśmy, że jesteśmy dostatecznie daleko, Al poszła na stronę, a ja pilnowałam, żeby jakieś dzikie zwierzę nie wypadło z krzaków i nas nie zjadło. Gdy tylko wróciła, udałyśmy się w drogę powrotną.
Krążyłyśmy jakiś czas, ale nie odnajdywałyśmy naszej wycieczki.
- Ali, myślę, że się zgubiłyśmy - stwierdziłam wreszcie.
- Nie! Idziemy dalej, to ta droga, na pewno! Ja bym się nie zgubiła, nie ja...
Chyba trochę spanikowała, a to jeszcze bardziej pogłębiło mój strach. Byłyśmy mokre, zmęczone i przestraszone, same w wielkim lesie.
- I co teraz?
- Szukamy dalej. W końcu znajdziemy wyjście z tego pieprzonego lasu - warknęła poirytowana, nie chcąc zdradzać, że również jest przerażona.
Łaziłyśmy z piętnaście minut, ale nadal padało. Miałyśmy nadzieję, że nasi przyjaciele zaczną szukać nas-pozbawionych orientacji w terenie. Wreszcie zrezygnowane, usiadłyśmy pod jakimś drzewem i obie westchnęłyśmy.
- Jak chcesz, to się prześpij. Ja nas popilnuję - zaproponowałam.
- Weź sobie nie żartuj, Kamma. Nie jestem śpiąca - burknęła, przeszywając mnie wzrokiem.
- Okey, jak chcesz - odwróciłam się i oparłam o pień.
Deszcz, ciemno, zimno i na dodatek my zgubione w obcym lesie. Czy mogło być gorzej? Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Spojrzałam w tamtą stronę. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Co to może być?! Dlaczego akurat my?! Spięłam się i naraz ogarnął mnie paraliżujący strach. Zobaczyłam coś, czego prawdopodobnie Alison nie zauważyła, bo siedziała odwrócona plecami.
Ciemnoczerwone, krwiste oczy wpatrywały się we mnie. W ułamku sekundy to coś zostało jakby zdmuchnięte z powierzchni ziemi. Nie, to inny kształt przeleciał mi przed oczami, wleciał w krzaki i obie postacie zniknęły.
- Co to było? - zapytała przerażona Alison. Dopiero wtedy zorientowałam się, że patrzy i prawdopodobnie widziała jeszcze mniej niż ja.
- Nie wiem, ale spadamy stąd, szybko! - rzuciłam i w następnej sekundzie obie byłyśmy na nogach.
Biegłyśmy bez wytchnienia, nie oglądałyśmy się za siebie. Gdzieś w oddali dało się słyszeć dziwne odgłosy. My nawet nie chciałyśmy wiedzieć, co jest ich źródłem. Wyciągałyśmy nogi, chcąc uniknąć spotkania z przyczyną naszego strachu. Brakowało nam oddechu, ale nie mogłyśmy się poddać.