Podniosłam rękę do góry.
- Tak, panno Periv? - zapytała nauczycielka, przerywając swój wykład i spoglądając na mnie zza swoich okularów.
- Proszę pani, słabo mi. Mogę iść do pielęgniarki? - udawałam, że jestem na wpół żywa, wręcz bliska agonii. Nie musiałam też bardzo się wysilać. Moja bladość i podkrążone oczy upodabniały mnie do trupa.
- Ja ją zaprowadzę - zadeklarował się Luno, na co reszta klasy zareagowała poruszeniem. Pewnie podejrzewali, że coś jest między nami, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to.
Nauczycielka zgromiła nas wzrokiem, machnęła ręką na znak, że mamy iść i kontynuowała filozoficzny wywód.
Kiedy tylko znaleźliśmy się za drzwiami klasy, zaczęłam iść w stronę wyjścia ze szkoły, ale Luno mnie powstrzymał.
- Kamma, przestań, to zły pomysł. Co, jeśli on tu jest tylko po to, żeby Cię zabić? - zasugerował, wlepiając we mnie błagalne spojrzenie swoich jasnozielonych oczu.
- Nie, wcale nie. On patrzył na mnie, wiem, że nic mi nie będzie. A poza tym, co mam do stracenia?
- A co w ogóle chcesz osiągnąć? Pójdziesz tam i co?
Przestałam próbować uwolnić się z jego uścisku. Miał rację, ale nie chciałam tego przyznać. Pomyślała, że nawet jeśli dam radę porozmawiać z Robinem, nie zmieni to sytuacji. Nadal będziemy borykać się z problemem otworzenia przejścia. Mimo wszystko chciałam spróbować.
- Po prostu mi zaufaj - powiedziałam wreszcie i zostawiłam go samego na korytarzu.
Wyszłam ze szkoły i natychmiast pobiegłam do lasu. Chociaż był jeszcze wrzesień, ja drżałam z zimna. Pogoda zmusiła mnie do noszenia cieplejszych ubrań, jednak tamtego dnia mogłam się bronić jedynie czarną bluzą podszytą pluszem.
Gdy dotarłam między drzewa, serce zaczęło mi szybciej bić. W lesie nie dało się biegać jako tako, ale bardziej martwiło mnie, że nie wiedziałam, gdzie jest Alfa.
A jednak po chwili rozglądania się za jakimkolwiek śladem bytności wilka, usłyszałam kaszel. Ten charakterystyczny dźwięk, który doprowadził mnie do obiektu moich poszukiwań.
Robin opierał się o pień drzewa. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę, był brak koszulki czy choćby bluzy. Chłopak drżał na całym ciele, ale obawiałam się, że to nie z zimna. Naga skóra była w większości pokryta krwią zmieszaną z ciemną mazią. Najwięcej jej miał na rękach, gdzie wydzielina nie zdążyła jeszcze dobrze zakrzepnąć.
Poza tym był chorobliwie blady i miał podkrążone oczy. Obraz nędzy i rozpaczy. Czułam, jak serce mi pęka, kiedy na niego patrzyłam.
- Jesteś tym, co jesz - usta wykrzywił w nienaturalnym, jakby przepraszającym uśmiechu.
- O czym Ty gadasz? - zapytałam głosem tak cienkim, że od razu wiedziałam, co się zaraz stanie. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że Robin był w tak opłakanym stanie, czy dlatego, że cieszyłam się z jego obecności wśród żywych.
- A myślisz, że co ja robię, jak tracę kontrolę?
Niewiele czasu zajęło mi zrozumienie jego słów.
Podczas napadów agresji atakował wampiry, o czym mówił sam Malvolio. A stworzenia te, pozbawione i żądne krwi, były blade i również miały podkrążone oczy.
Zaśmiałam się, a łzy popłynęły mi po policzkach.
- To najgorszy żart, w tej sytuacji, wiesz? - otarłam twarz rękawem bluzy. Nie chciałam płakać przy nim.
- Wiem, że chcieliście otworzyć przejście - zaczął Alfa, podnosząc na mnie wzrok. - To był mój artefakt. Czułem, że chcecie go użyć.
Zrobiło mi się gorąco. Poczułam się jak dziecko, które ruszało rzecz nienależącą do niego. Czułam, że właśnie dostaję reprymendę za nieodpowiednie zachowanie. Jednak nie działo się nic podobnego. W głosie Robina nie słyszałam, aby oczekiwał odpowiedzi.
Znów zaczął kaszleć i się krztusić. Znów musiałam na to bezczynnie patrzeć ze świadomością, że nie mogę nic zrobić. Zacisnęłam zęby i pięści. Nie mogłam znów się rozpłakać.
Na jego dłoniach pojawiła się krew, ale on już nawet jej nie strzepywał. Przyzwyczaił się do widoku. Ja nie.
- Potrzebujecie mojego ognia. Przepraszam, że poprzednim razem Ci tego nie dałem, ale nie panowałem nad sobą na tyle.
Po tych słowach wyciągnął z kieszeni spodni jakąś rzecz i podał ją mi ją do rąk. Był to mały, zakorkowany słoiczek mieszczący się w jednej dłoni. W środku tańczył język ognia. Unosił się, nie dotykając żadnej ze ścianek swojego więzienia. Falował tak hipnotyzującym blaskiem, że prawie zapomniałam, co się dzieje wokół mnie.
Robin zatrząsł się niespokojnie. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Działo się coś niedobrego, ale ja stałam w miejscu.
- Zaraz się przemienię. Uciekaj - rozkazał.
Ścisnęłam słoiczek w dłoni, odwróciłam się i pobiegłam, na tyle, na ile to było możliwe, przez las. Byłam już przy wejściu do szkoły, gdy usłyszałam przeraźliwe wycie dochodzące z głębi puszczy.
Poprzysięgłam sobie, że nie zawiodę, że chociaż tę jedną rzecz zrobię dobrze.
Wróciłam akurat na przerwę. Natychmiast znalazłam Luna i razem z nim udaliśmy się do jego braci. Opowiedziałam im o moim spotkaniu z Robinem, a potem przekazałam słoiczek z ogniem.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek na lekcję, z radiowęzła usłyszeliśmy komunikat.
"Kamma Periv proszona bezzwłocznie do gabinetu dyrektora. Powtarzam. Kamma Periv proszona bezzwłocznie do gabinetu dyrektora."
Wiele razy zdarzyło mi się zaliczyć wpadkę, popełnić błąd lub zrobić coś ośmieszającego mnie. Zawsze wtedy zawstydzona, skruszona i z podkulonym ogonem jakoś znosiłam upokorzenie. Jednak tamtego dnia było już dla mnie za wiele.
Niemal chora ze strachu, poszłam do gabinetu, do którego drogę wskazał mi Shery. Serce waliło mi jak oszalałe. W życiu nie spodziewałam się, że wyląduję na dywaniku. Byłam wręcz ostatnią osobą, którą mogło spotkać coś takiego. A jednak moje życie w tamtych dniach się zmieniło, więc rozmowa z dyrektorem nie powinna mnie dziwić.
Kiedy wreszcie usiadłam na fotelu, zwróciłam uwagę na tabliczkę stojącą na biurku dyrektora. Najprawdopodobniej była plastikowa i tylko wyglądała na złotą, a napis nań głosił, że mężczyzna siedzący przede mną nazywał się Alan Dander.
Pomarszczonymi dłońmi przeglądał moją teczkę z zainteresowaniem i co jakiś czas mruczał coś pod nosem. Nieco wyłysiały, puszysty, idealnie wpasowywał się w wizerunek dyrektora szkoły, gdy palcami podkręcał siwe wąsy pod swoim nosem.
- Kamma Periv - zaczął rzeczowym tonem, jakiego można się było spodziewać po wytrawnym sprzedawcy gruntów pod zabudowę. - Urodzona czwartego kwietnia w Emount, wzorowa uczennica z niewielkim zamiłowaniem do przedmiotów ścisłych, prócz biologii. Nie sprawiałaś żadnych problemów.
Nie miałam pojęcia, z jakiego powodu się tam znalazłam, ale wyglądało na to, że wizyta w gabinecie dyrektora nie wiąże się z niczym przyjemnym. Mężczyzna odchrząknął i obrócił ekran monitora stojącego na jego biurku w moją stronę.
- Proszę mi to wytłumaczyć - powiedział wreszcie, a ja wlepiłam wzrok w ekran.
Jedna z kamer uchwyciła mnie wychodzącą ze szkoły i biegnącą w kierunku lasu. Obraz nie był wyraźny, więc nie dało się zobaczyć celu, do którego zmierzałam. Na szczęście.
W głowie zapanował chaos. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Każda wymówka wydawała się zbyt idiotyczna. Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć prawdy, ale nie chciałam też kłamać. Nie dyrektora!
Mogłam okłamywać rodziców, przyjaciół, samą siebie, ale dopóki nie wiązało się to z konsekwencjami prawnymi. Jednak nie miałam innego wyjścia niż zmienić nieco prawdę.
- Jaa... Uzna mnie pan za wariatkę. Wydawało mi się, że widziałam moich rodziców - w duchu byłam na siebie wściekła, że wykorzystuję śmierć moich rodziców, żeby ratować swój tyłek. - Przepraszam.
Pan Dander ocenił mnie surowym wzrokiem, spojrzał w teczkę podpisaną moimi danymi i odwrócił znów monitor w swoją stronę.
- Ach tak. Twoi rodzice... - zaciął się, zapewne uznając za niestosowne wywlekanie w takim momencie braku moich rodzicieli. - Dobrze, dobrze. Nie chodziłaś jednak do psychologa, prawda?
- To nie jest konieczne. Myślę, że to - spojrzałam wymownie w stronę monitora. - Dlatego, że dziś dowiedziałam się o pogrzebie.
Dyrektor pokiwał głową i zaczął kręcić swojego prawego wąsa.
- Dobrze. Jednak wolałbym, aby taka sytuacja się nie powtórzyła, zgoda? W takim razie możesz już wracać na lekcję.
Posłusznie wstałam, pożegnałam się i uciekłam stamtąd jak najszybciej. Dopiero za drzwiami gabinetu mogłam odetchnąć. Mimo wszystko wolałam spotkanie oko w oko z ogromnym wilkiem niż dywanik u dyrektora.
Zanim weszłam do klasy, w której miałam lekcję, mój telefon zawibrował. Wyciągnęłam go z kieszeni i odczytałam sms-a od Tiany. Po szkole mam iść prosto do domu.
- Świetnie - syknęłam zdenerwowana.
Nie dość, że wylądowałam u dyrektora, to jeszcze czekała mnie pogadanka z moją opiekunką na temat samowolki, jaką sobie urządziłam.
W sali usiadłam obok Luna i pod ławką dyskretnie chciałam przekazać mu słoiczek, jednak chłopak wcisnął mi go ponownie w dłoń. Zaczął pisać ołówkiem po marginesie mojego zeszytu.
"Miej to przy sobie na wszelki wypadek."
Na przerwie Alison siedząca za mną, natychmiast pociągnęła mnie za ramię i zaczęła przesłuchanie. Kiedy wyjaśniłam jej, co się stało, jej mina mówiła, że nad czymś myśli. To nie był częsty widok.
- Ktoś Cię wkopał. Wiem, co mówię. W tej szkole nikt by nie zauważył Twojego wypadu do lasu, gdyby nie było kapusia - postukała długim, idealnie pomalowanym paznokciem w blat ławki.
- Ale to było na kamerze.
- Tak, tak, są cztery kamery. Każda po innej stronie budynku, ale nikogo nie obchodzi, co się dzieje poza szkołą - wyjaśniła, rozglądając się podejrzliwie po zgromadzonych w sali uczniach.
Zastanawiałam się, czy może mojej przyjaciółce nie jest przypisany zawód szpiega. Nie miała sobie równych, jeśli chodziło o plotkowanie, intrygi i wyszukiwanie kompromitujących informacji na temat innych osób. Oczywiście często kierowała się przy tym intuicją, ale efekty mówiły same za siebie. Nikt nie chciał zadzierać z Alison w obawie, że wynajdzie i wyda jego największy sekret.
- To musiała być Keysi - stwierdziła wreszcie i po chwili wyrwała Cat ołówek z ręki, by go zatemperować. Perfekcjonistka.
- Skąd wiesz, że nie Max? - zdziwiłam się i jeszcze bardziej przybliżyłam do przyjaciółki. Nie chciałam, żeby ktoś nieupoważniony usłyszał naszą rozmowę.
- Maxa nie ma w szkole. A poza tym, kto oprócz tej kujoneczki mógł to zrobić?
- En? - wypaliła nagle Cat, nie odrywając wzroku i ołówka od swojego szkicu jednorożca.
- To jedno i to samo - fuknęła brunetka i znów zwróciła się do mnie. - Ma lekcję w sali z widokiem na tamtą stronę - wskazała na okno po jej lewej stronie. - Musiała Cię zobaczyć i od razu polazła do dyrektora. Lizuska.
Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam przyjaciółce na samotne planowanie zemsty. Nie chciałam jej przerywać tak świetnego, podnoszącego morale przemówienia. Miała żądzę mordu w oczach, gdy z pasją opowiadała o wyrywaniu paznokci i podpalaniu włosów. Jednak kiedy doszła do miażdżenia kości, zadzwonił dzwonek, a ja musiałam odwrócić się ponownie w stronę tablicy.
Po powrocie do domu czekałam na Tianę i wściekałam się, że marnuję czas. Wiedziałam, że gdzieś w lesie Robin traci panowanie nad sobą, a ja nic nie robię. Gdyby nie Keysi ze swoim długim ozorem, już dawno byłabym u Nightów i czekała, aż otworzą przejście do Podziemia.
Mojej opiekunce powiedziałam dokładnie to samo, co usłyszał dyrektor. Nie mogłam się nadziwić, kiedy tylko poprosiła mnie, żebym nie urządzała więcej takich samotnych eskapad do lasu w środku lekcji. Czy wszyscy dorośli byli ślepi? Nieodpowiedzialni? A może to ja byłam wiarygodnym kłamcą...
Mimo wszystko nie mogłam już tamtego dnia nigdzie wyjść. Usiadłam przy biurku w swoim pokoju, wyciągnęłam kartkę i postanowiłam zacząć pisać.
Następnego dnia umówiłam się z chłopakami, że po szkole pójdziemy do nich do domu. Wysłałam Tianie wiadomość, że będę z Alison, a Ali już z nieco mniejszym niż dotychczas entuzjazmem, zgodziła się mnie kryć. Byłam jej wdzięczna, choć nie potrafiłam tego okazać. Jeszcze nie wtedy, gdy moje życie leżało w rękach Nightów.
Tym razem cały rytuał przebiegł prawidłowo według opinii Shery'ego. Kiedy wyciągnął do mnie rękę, podałam mu słoiczek, który cały czas nosiłam przy sobie, a który w nocy postawiłam na nocnej szafce, żeby nie musieć bać się ciemności.
Chłopak otworzył słoiczek, a płomień znajdujący się w środku wyskoczył w powietrze i rozdzielił się na setki osobnych płomieni. Potem płomyki powiększyły się nieco i każdy z nich przysiadł na świeczce. Wtedy Shery znów wymówił zaklęcie, ale tym razem nie poczułam niczego niepokojącego. Kiedy wreszcie złotka kulka odbiła się od ziemi, zawisła w powietrzu, a ze środka pentagramu zaczęła wypełzać czarna plama. Rozszerzyła się ona, wypełniając cały symbol.
- Panie przodem - zaśmiał się Pablo, choć mnie wcale nie było do śmiechu.
- Wejdzie ostatnia - oznajmił Shery, mierząc brata karcącym spojrzeniem.
- Wyluzuj.
Najpierw Gary wstąpił na środek pentagramu i nagle zapadł się pod ziemię. Po nim po kolei każdy z braci robił to samo. Wreszcie nadeszła moja kolej, ale zawahałam się.
- On dla Ciebie by poszedł - mruknęła Nerayla, siedząc na kanapie i obserwując moje zmagania.
Ten argument, o dziwo, zadziałał. Zacisnęłam zęby i weszłam w środek pentagramu.
Straciłam grunt pod nogami. Spadałam. Potem była już tylko wszechogarniająca ciemność. Chwila, w której przeszłam z jednego świata do drugiego, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Kiedy znów poczułam ziemię pod stopami, nadal było przerażająco ciemno.
- Może otwórz oczy - usłyszałam blisko znajomy głos Gary'ego.
Przez chwilę rozważałam powrót, ale porzuciłam ten pomysł. Przecież nie mogłam wyjść na tchórza.
Otworzyłam oczy.
Podziemie było...dziwne. Znajdowaliśmy się jakby dosłownie pod ziemią. Ze ścian i sufitu wychodził korzenie, ale tylko niektóre z nich podtrzymywały płonące łuczywa. Jednak nigdzie nie widziałam wyjścia. Byliśmy w kręgu.
- Nie oddalasz się, nie rozmawiasz z nikim, robisz dokładnie to, co Ci powiemy. I nie myśl za dużo, okey? Skup się na naszym zadaniu - poinstruował mnie Shery. Potem obrócił się plecami i machnął ręką, a ściana przed nami zaczęła sunąć w prawo, ukazując głęboki korytarz.
Przełknęłam ślinę. Powtarzałam sobie, że muszę być dzielna. Jednak w tamtej chwili odwaga mnie opuściła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz