Drzwi do mojego pokoju szybko się otworzyły. Alison weszła jak do siebie i zajęła miejsce na fotelu. Cat, Mike i Regulus usiedli na łóżku. Tylko ja stałam jak głupia i czułam, że za chwilę będę im opowiadać o wszystkim, co było bardzo żenujące. Takie wystąpienia zawsze wiązały się ze stresem i nie udało mi się tego przezwyciężyć.
- No więc? Co chcielibyście wiedzieć? - zapytałam, chcąc przedłużyć chwilę, w której to wszystko z siebie wyrzucę.
- Mnie tam powiedział Shery - wyjaśniła szybko Alison.
- Mi Pablo - powiedział Regulus.
- Mi też! - dodał Mike, patrząc na swojego kolegę.
- A mi Luno - Cat chyba jako jedyna była zadowolona z zaistniałej sytuacji.
Ja osłupiałam. Przecież Robin powiedział, że o wszystkim będę musiała poinformować ich sama. Tymczasem sprawa została załatwiona. Dlaczego? Czyżby uznał, że nie sprostam temu zadaniu? Niemniej uchroniło mnie to przed długimi wyjaśnieniami i odetchnęłam z ulgą.
- Więc po co tu tak naprawdę jesteśmy? - zapytałam, ale od razu zrozumiałam, że nie powinnam była tego robić. To nie ja miałam zadać to pytanie. Ja miałam na nie odpowiadać.
- Może Ty nam powiesz.
Nie poznawałam Alison. Po raz pierwszy nie patrzyła na wszystkich z góry, nie mówiła tak, jakby była królową świata. Zachowała pozory w gestach, ale gdy się odzywała, wiedziałam, że ostatnie wydarzenia nieco podburzyły jej odwagę.
Po raz pierwszy też to ja byłam tą odważniejszą. Miałam świadomość, że coś mi grozi, że to ja tu jestem najbardziej...poszkodowana, a jednak nie odchodziłam od zmysłów.
- Musimy wiedzieć, co dalej zrobimy - powiedział Regulus, przewracając oczami, jakby to było oczywiste.
- My? Nic - i tym razem to moi rozmówcy zostali wprowadzeni w osłupienie. - Jesteśmy zagrożeni, ale to nie znaczy, że mamy coś robić.
Doszłam do tego wniosku szybciej, niż się spodziewałam. Bo co ja mogłam zrobić? Co oni mogli? Mogliśmy tylko liczyć, że Nightom uda się powstrzymać Maxa przed porwaniem i zrobieniem ze mnie żywego inkubatora. To była bolesna prawda.
- A co, może ta banda zwierzaków nam pomoże? Daj spokój, trzeba to zgłosić policji.
Nie wiedziałam dlaczego, ale nazwanie chłopców w ten sposób uraziło mnie. Nie pozwoliłabym Regulusowi na to, nawet gdyby nie fakt, że to od nich zależało moje życie.
- Po pierwsze, jak możesz tak o nich mówić, skoro jeszcze kilka dni temu spędziłeś noc w ich pokoju z własnej woli. A po drugie, jeśli chcesz to zgłosić, droga wolna. Gwarantuję, że szybciej znalazłbyś się w psychiatryku, niż ktokolwiek uwierzyłby w to, co byś powiedział.
Z każdym słowem utwierdzałam się w przekonaniu, że mam zadatki na przywódcę. A może to po prostu Robin tak na mnie zadziałał, iż chciałam wziąć sprawy w swoje ręce, mieć poczucie kontroli.
Skoro jednak Regulus stwierdził, że są zwierzętami, oznaczało to, iż Pablo powiedział lub pokazał mu postać wilka. To również zdejmowało ze mnie obowiązek tłumaczenia moim przyjaciołom czegoś, czego sama nie rozumiałam, a mianowicie kim są nasi protektorzy. Moi.
Zapadła cisza, która tamtego dnia prześladowała mnie od rana. To było okropne, bo w takich momentach mogłam tylko westchnąć i łudzić się, że mogę cokolwiek poradzić. Zdawałam sobie sprawę ze swojej bezradności.
- Nie zbliżamy się do Maxa - powiedziałam wreszcie i oparłam się plecami o drzwi szafy.
- Nie uważacie, że warto by z nim pogadać?
- O czym Ty bredzisz, Cat?
- No - zawahała się dziewczyna i potarła końcówki swoich czerwonych włosów. - Może on nie jest wcale taki zły. Skąd pewność, że nas nie okłamano?
Cat miała rację. Przez chwilę nawet tak mi się wydawało, ale potem przypomniałam sobie, jak się zachował w lesie. Jak stwierdził, że mnie zabije, że wcale nie wyklucza takiej możliwości. W mojej głowie pojawiło się także wspomnienie wizji, w której giną moi rodzice. Objęłam się ramionami i usiadłam na podłodze. Panele były zimne, tak jak drzwi szafy, ale to nie było w tamtym momencie najważniejsze.
- Cat, ja im wierzę. Chcesz, to z nim gadaj, tylko żebyś wróciła cała.
Moja przyjaciółka zmarszczyła brwi, przypominając w tym dąsające się dziecko. Niestety nie zdołało to zmienić mojej decyzji. Musiałam być konsekwentna, w końcu wybrałam stronę, po której stanęłam. Uświadomiłam sobie, że zrobiłam to także za moich przyjaciół. Oni nie mieli wyboru, a to wkopywało mnie w poczucie winy. Cat powinna decydować sama o tym, za kim się opowie. Nie tylko ona. Wszyscy zasługiwali na prawo do wyboru, a go nie dostali.
- W takim razie, po co tu jesteśmy? - pytanie zostało ponowione przez Mike'a, który do tej pory nie zabierał głosu. - Bo jak dla mnie, to powinniśmy coś zrobić. Zdanie się na łaskę wilkołaków to słaby pomysł.
- A masz lepszy? - mina Ali sprawiła, że nawet gdyby Mike w rzeczywistości miał pomysł, to i tak by z niego zrezygnował. Nie było sensu z nią dyskutować.
- A jeśli ktoś zginie? Nie chcę mieć poczucia winy do końca życia, bo nie przyłożyłem ręki do tej sprawy.
- Kto miałby zginąć? - zdziwiłam się. Owszem, Robin powiedział, że Max ma teren, na którym poluje, ale od kiedy się pojawiłam, jakoś nikogo nie ubywało z tutejszej społeczności.
- Choćby Ty - dołączył się Regulus.
Chłopcy mieli chyba jakiś dziwny syndrom rycerza. Chcieli coś robić za wszelką cenę i miałam wrażenie, że gdyby zaproponować im niebezpieczną misję, to podjęliby się jej mimo wszystko. Nie chcieli pozostawać biernymi obserwatorami, z resztą Cat również, ale ona próbowała by to rozwiązać pokojowo. Za to mnie i Alison bliżej było do syndromu księżniczki czekającej w zamku na wybawienie. Trochę to denerwujące, ale przynajmniej dawało poczucie, że nie będziemy miały krwi na rękach, że będziemy bezpieczniejsze. Pochopne kroki mogłyby tylko skomplikować sprawę.
- O mnie martwi się kto inny - znów przeszły mnie ciarki na myśl o pocałunku Robina. Zrobił to już dwukrotnie i podobało mi się, choć z trudem to przyznałam przed samą sobą.
Wszyscy najwyraźniej zrozumieli, kto tu rządzi i dlaczego. Więcej nie próbowali mnie przekonywać do zmiany zdania. Zaproponowałam im herbatę i kanapki, ale ostatecznie została ze mną tylko Alison, a reszta rozeszła się do domów. Nie miałam im tego za złe. Czułam się troszeczkę osamotniona, jednak wiedziałam, że oni potrzebują czasu, aby się z tym oswoić. Dużo czasu.
Kiedy Tiana nadal pogrążona była w przeskakiwaniem z jednego kanału na drugi, ja i Alison zrobiłyśmy kanapki i kakao. Poczęstowałyśmy moją opiekunkę, a same udałyśmy się na powrót do mojego pokoju. Ali zajęła miejsce na łóżku, a ja na fotelu.
- To Twoi rodzice? - zapytała nagle, wskazując jedną ręką zdjęcie na nocnej szafce, a drugą wkładając sobie kanapkę do buzi.
- Tak - odpowiedziałam i również spojrzałam na zdjęcie. Zacisnęłam zęby. Nie chciałam się rozpłakać przy niej, choć to przecież żaden wstyd.
- I nie chcesz się zemścić na Maxie za to, że ich zabił?
A jednak nie wytrzymałam i w moich oczach pojawiły się łzy. Chciałam coś odpowiedzieć, ale wiedziałam, że mój głos od razu zdradzi, jak się czuję. Mimo wszystko musiałam odpowiedzieć.
- A to wróci im życie? Al, nie chcę o tym rozmawiać.
Sięgnęłam po kakao i otarłam łzy. Moja przyjaciółka zmieniła temat i przesiedziała u mnie jeszcze jakiś czas. Rozmawiałyśmy o tym, co się działo na wycieczce, o Keysi i En, o ciuchach i, ku mojemu zdziwieniu, o Regulusie. Miałam wrażenie, że Alison musi się komuś pochwalić swoim życiem miłosnym. Pomyślałam, że Weronica nieźle by ją skarciła za to. Zawsze twierdziła, że na chłopców jeszcze przyjdzie pora, choć nie przeszkadzało jej to w ciągłym chodzeniu na imprezy.
Te melodie doskonale wiążą się z treścią Twoich rozdziałów :) mówiąc szczerze trochę się pomieszałam i muszę wrócić do wcześniejszych rozdziałów, ale mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńhttp://always-be-where-you-are.blogspot.com/