Koniec wakacji zbliżał się w ślimaczym tempie. Papierkowy dzień minął spokojniej, niż sądziłam. Okazało się, że nie muszę z Tianą jechać do starej szkoły, by odebrać papiery. Placówki przerzuciły mnie między sobą. Sekretarka dodatkowo dała mi plan lekcji, a później przez kilkanaście minut zwiedziłam budynek, by zorientować się, gdzie co leży. Nie sądziłam, że w szkole będę z dwustoma uczniami. Informacja ta była dla mnie dużym zaskoczeniem, bo w Emount klas na rocznik przypadało więcej i w każdej około trzydziestu osób. Tutaj na każdy rok były dwie klasy, w nich około dwudziestu uczniów. Pięć roczników, a to dawało nieco ponad dwieście osób. Nieco.
Majątek moich rodziców przeszedł na mnie i dowiedziałam się, że będę mogła nim dysponować po ukończeniu osiemnastu lat. Do tego czasu interesy rodziców przejmie ich zastępca. Okazało się również, że sąd w ciągu kilku dni przyznał opiekę prawną Tianie i nie musiałyśmy się fatygować do Emount na rozprawę*. Dodatkowo wyznaczyli alimenty wypłacane co miesiąc mojej opiekunce.
Innego dnia Tia próbowała dowiedzieć się czegoś na temat wypadku i tego, kiedy będzie można w końcu zorganizować pogrzeb. Niestety, z tego, co podsłuchałam, wynikało, że sprawa nadal jest w toku i prowadzone są badania laboratoryjne, więc z pochówkiem musimy się wstrzymać. Dalej nie chciałam słuchać. Rozpłakałam się i schowałam w pokoju ze świadomością, że nawet nie mogę się z nimi pożegnać. Kiedy nieco ochłonęłam, Tiana wyjaśniła mi, że coś jest nie tak i badania się przeciągają. Zasugerowała mi, żebym się zastanowiła czy faktycznie chcę widzieć ciała rodziców. Miała trochę racji. Jeśli zaatakowało ich zwierzę, to po prostu niewiele z ciał zostało. Na samą myśl zacisnęłam powieki, by znów się nie rozpłakać.
Jeśli chodzi o rozpoczęcie roku, to byłam na nim, ale jako takiego pierwszego spotkania klasowego nie było. Powód był bardzo prosty. Ci ludzie znają się od dziecka, ich rodzice na pewno też razem chodzili do szkoły. Lekcja wychowawcza nie miała sensu. Nawet dla pierwszych klas. A ja miałam być w drugiej. Jednak horror dopiero się zaczynał. Następnego dnia Tiana odwiozła mnie i wysadziła przed jednopiętrowym budynkiem zwanym liceum**. Moją nową szkołą. Wzięłam się w garść i weszłam za szklane drzwi oddzielające mnie od licealnego gwaru.
Pierwszą lekcją była historia. Trochę zmieszana weszłam do klasy, mając kilka sekund spóźnienia.
- Przepraszam, czy trafiłam do sali numer 13? - wolałam się upewnić.
- Tak, a Ty jesteś? - zapytał około pięćdziesięcioletni mężczyzna, przypatrując się ze zmarszczonymi brwiami liście nazwisk w dzienniku.
- Kamma Periv - odpowiedziałam, spuszczając wzrok. Widać było, że nauczyciel nie należał do łagodnych, bo klasa przyglądała mi się w ciszy. Aż głupio się czułam. Może nie chodzi o nauczyciela, tylko o mnie?
- A! Przypominam sobie. Ta nowa - powiedział dość ironicznie. - No dobrze, siadaj - spojrzał na klasę. Nikt jakoś specjalnie nie był zainteresowany moim towarzystwem. - O! Do młodego Night'a. Może wreszcie weźmie się do roboty na lekcjach. Skaranie boskie. I jeszcze czterech innych. Przysięgam, że jak będziecie mieć jeszcze jednego brata, to się zwalniam - mruknął, obrzucając chłopaka zdegustowanym spojrzeniem. - No nic. Siadaj, siadaj. A tak, jeszcze się nie przedstawiłem. Jestem Antoine Porkins.
Posłusznie usiadłam na wskazane przez nauczyciela miejsce. Miałam siedzieć z chłopakiem o praktycznie białych włosach i zielonych oczach. Niechętnie zabrał swój plecak z krzesła obok siebie. W końcu musiał oddać mi do dyspozycji pół ławki, no niestety.
- Proszę pana, ale ja wcale nie jestem taki najgorszy. W końcu jestem sam i dobrze się uczę -bronił się chłopak.
- Ty już siedź cicho, mądralo. Twoi bracia nabrali trochę dystansu do mojego przedmiotu i uważają na lekcji - profesor był wyraźnie zirytowany. Po prostu nie miał argumentów lub cierpliwości, by dyskutować z moim kolegą z ławki. Ten natomiast przewrócił oczami.
Luno był ignorantem i nawet nie słuchał tego, co mówił nauczyciel. Przez całą lekcję wlepiał oczy w deszcz za oknem. Zapowiadało się na to, że z naszej dwójki tylko ja będę musiała myśleć jeśli przyjdzie nam do pracy w parach.
Kiedy zadzwonił dzwonek, wrzuciłam notatnik do plecaka i zmierzałam ku wyjściu z klasy. Nagle ktoś poklepał mnie po ramieniu. Była to wysoka dziewczyna o ciemnych oczach i czarnych włosach.
- Cześć - przywitała się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Hej.
- Jestem Alison Magis. A Ty to Kamma, tak?
- Owszem - odparłam i w tym momencie po mojej drugiej stronie pojawiła się czerwonowłosa dziewczyna.
- Poznaj Cat - Alison cmoknęła i zabrała koleżance z rąk paczkę żelków. - Nie przed obiadem, Cat.
- Chciałam ją poczęstować! - oburzyła się i zmrużyła piwne oczy. Zaraz jednak uśmiech powrócił na jej dziecięcą twarz. - Catherine Hornes, ale mów mi Cat.
Dziewczyny kontrastowały ze sobą jak ogień i woda. Cat preferowała jaskrawe kolory, tymczasem Alison odcienie szarości i czerń. Podczas kiedy ta pierwsza miała założone trampki, druga chodziła w zamszowych koturnach.
- Skoro jesteś nowa, to może Cię oprowadzimy, tudzież ja oprowadzę. Co Ty na to?
Nie miałam nic przeciwko. Nie chciałam wyjść na kujonkę, która zwiedziła szkołę jeszcze podczas wakacji. Zresztą wiadomo, że nikt nie oprowadziłby mnie lepiej, niż właśnie uczennica. W ciągu dwóch przerw i jednej lekcji dowiedziałam się, jacy są nauczyciele, jak się przy nich zachowywać i czego nie wolno, a co wolno. I tak poznałam teorię. Zapamiętałam, że do cheerliderek lepiej się nie zbliżać, a drużyna piłkarska to napakowani kretyni. Kto by się tego spodziewał. Mimo to nie warto stawać im na drodze.
- A właściwie, o co chodzi z tymi braćmi Luna? - zapytałam ze śmiechem, gdy wchodziłyśmy na stołówkę podczas przerwy obiadowej.
- Wszyscy są adoptowani przez jedną kobietę. Jest ich pięciu, trzech na czwartym roku, jeden na trzecim, a Luno z nami. Nasz kochany profesor trochę wyolbrzymia, jeśli chodzi o ten brak szacunku. Uważa, że nikt nie traktuje jego przedmiotu poważnie. A bracia Nightowie zwyczajnie wyjątkowo zapadają ludziom w pamięć - głos Ali wciąż miał jedną barwę, jakby cały czas mówiła z przekąsem.
- Oni są straszni - wypaliła nagle Cat. Wydawało się, że zawsze mówi to, co myśli. Przyłapałam ją na tym kilkukrotnie w ciągu dzisiejszego dnia, mimo że nie znałyśmy się długo.
- Podobno na pierwszym roku najstarsza trójka tak pobiła drużynę piłkarzy, że wszyscy wylądowali w szpitalu. Na zawody międzyszkolne nie pojechali. Czaisz? Drużyna kilka dni później miała problemy, bo chłopaków zarejestrowały kamery w klinice weterynaryjnej ich matki. Mieli alibi, a piłkarzy pouczono, że nie ładnie tak kłamać. Chociaż drużyna się upierała. W końcu sprawa po prostu ucichła.
- Ja tam im nie ufam - Cat zaczęła nakładać sobie sałatki i ciastka na tackę.
- Fakt. Mieszkają tu dopiero kilka lat. Niewiele o nich wiadomo.
Mentalność moich nowych znajomych bardzo dobrze odzwierciedlała mentalność całego miasteczka. Jesteś obcy, więc nie można Ci ufać. Ciekawe jak to się stało, że Alison mnie zaczepiła. Słysząc to wszystko, wydawało mi się, że historia jest nieco podkoloryzowana. Jednak kiedy usiadłyśmy do stolika, zmieniłam zdanie. Kończyłam ciastko, gdy do stołówki weszło pięciu chłopaczków, w tym Luno. Ani nie byli napakowani, ani na kosmitów nie wyglądali. Przeciętni, choć łączyło ich jedno. Sama poczułam, że nie darzyłabym ich zaufaniem. Al szturchnęła mnie z całej siły w ramię, przez co o mało nie spadłam z krzesła.
- Zwariowałaś? - zganiłam ją. Kilka osób popatrzyło w moją stronę. No tak, nowa robi sensację. - Chociaż powiedz jak się nazywają - dodałam ciszej. Ali zmarszczyła brwi.
- Dobra. Widzisz Luna?
Pokiwałam głową.
- Okey. Po jego prawej siedzi Gary, dalej masz Robina. Nie wiem czemu, ale mówią na niego Alfa. Idiotyzm. Taką ma ksywę. Potem Pablo i na koniec Shery. Niby dobrze się uczą. Wszyscy są dziwni według mnie i nie właź im w drogę, bo nie będę Cię ratować - zaskoczyła mnie, bo siedziała do nich tyłem. - Nie muszę ich widzieć, żeby wiedzieć, jak siedzą - przewróciła oczami, jakby to było oczywiste.
Pokiwałam głową. Oto w polu widzenia pojawił się jakiś blondyn i usłyszałam za sobą kilka szeptów oraz westchnień.
- Oho - wyrwała się Cat. Chłopak podszedł i przybił z nią piątkę, mrugnął do mnie okiem, po czym poszedł wziąć jedzenie.
- No tak. Oto najlepsze ciacho. Oczywiście nie dla mnie, bo to nie ten klimat. Więc to był Max Bunny. Jest rok starszy. On z kolei mieszka tu od dwóch lat. Każda poszłaby z nim nawet w krzaki. Cat jest jego kumpelą, bo mieszkają obok siebie. No ale mrugnął do Ciebie. Czuj się zaszczycona i oświecona jego blaskiem - tu udała, że wymiotuje. Zauważyłam, jak Max siada obok kilku dziewczyn i jakiegoś chłopaka. - Również zaszczyca swoją obecnością różne stoliki. Dzisiejszy wabi się wredne suczki. Bo jest tam Liventrop. Ta laska może nie wygląda niebezpiecznie, ale jest niebezpieczna. Aspiruje na królową balu i jest niezła z chemii, tak słyszałam. Uważa się za najlepszą, bo ma najwyższą średnią w klasie. Zadziera nosa, żeby tylko jej te okularki nie spadły.
- Oj to nie znasz takiej jednej z mojej dawnej szkoły - przypomniałam sobie o dziewczynie, której Wera przyłożyła z pięści. Zatęskniłam za moją przyjaciółką.
- Może - wydawało mi się, że Ali nie potrafi siedzieć cicho. Należała do grona osób, które uwielbiają mówić za innych. Nie bała się i komentowała wszystko z przekąsem. Ale niestety ja taka nie byłam. W dalszym ciągu bałam się szkoły i tych wszystkich ludzi. Ona podchodziła do świata z dystansem. - No! Oto nasza sielanka szkolna. Drużyna i cheerliderki nie są już tak sławni, jak kiedyś, nie ma nikogo ciekawego. Najważniejsze, że poznałaś mnie - zaśmiała się. - A teraz opowiadaj, dlaczego się tu przeprowadziłaś?
Nie chciałam się rozpłakać w szkole. Zacisnęłam zęby i zebrałam się jakoś w sobie. Nie byłam pewna czy powinnam odpowiadać na to pytanie, czy w ogóle będę w stanie. Ale byłam pewna tego, że Alison nie odpuściłaby, póki nie wydusiłaby ze mnie prawdy.
- Moi rodzice..mieli wypadek. Nie przeżyli. Zajmuje się mną kuzynka taty - czułam, jak łzy cisną mi się do oczu, ale wiedziałam, że muszę być silna. Ciekawość mojej koleżanki z pewnością została zaspokojona aż nadto, ponieważ panna Magis nie zadawała więcej pytań do końca obiadu.
Następne lekcje jakoś zleciały. Tak się złożyło, że siedziałam albo z Ali, albo z Cat, ostatecznie z Lunem. Wiedziałam jednak, że jeśli siądę sama, to zacznę płakać. Z drugiej strony, o czym tu gadać z chłopakiem? Rzadko się odzywał, ale jak już coś mówił, był miły. Albo sprawiał takie wrażenie, ja nadal mu nie ufałam. I tak upłynął pierwszy dzień, czyli dość dziwnie i nie tak źle, jak straszyła mnie Weronica. Musiałam się jej pochwalić, kogo to nie poznałam. Chyba była zaskoczona, ale cieszyła się, że znalazłam przyjaciół. Tiana również była zadowolona. Bo przebywanie w szkole pozwalało mi się skupić na czymś innym niż rozpaczaniu po śmierci rodziców.
*-mam świadomość, że w prawdziwym życiu nastolatek i przyszły prawny opiekun powinni się stawić na sprawie, ale tutaj dzieje się to dużo szybciej i ich obecność nie jest wymagana.
**-w tym uniwersum pięcioletnie liceum jest jedynym typem szkoły po ukończeniu siedmioletniej podstawówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz