Kolejnego dnia znów trochę się bałam wejść do szkoły, ale myśl o spotkaniu z koleżankami jakoś mnie zmotywowała. Wciąż zdawało mi się, że każdy patrzy na mnie jak na przybysza z innej planety. Dobrze, że miałam dziewczyny, która zaopiekowały się mną i starały, żeby nikt mi nie dokuczał. Trochę to było upokarzające, jednak nie miałam innej linii obrony. Tego dnia stojąc na przerwie obiadowej w kolejce i grzecznie czekając na możliwość nałożenia jedzenia, nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie do tyłu.
- Posuń się mała - to była Keysi Liventrop. Chciałam coś powiedzieć, ale się powstrzymałam. Nie byłam dobra w zawodach w dogryzaniu. - Ach to ta nowa. Sorry, ale laureaci nagrody za najlepsze wyniki mają pierwszeństwo - poprawiła okulary i zmierzyła mnie spojrzeniem.
I nie wiem, jak to się stało, jak to w ogóle było możliwe, że po chwili Keysi wylądowała na posadzce. Ktoś pociągnął ją mocno za ramię i upadła ziemię. Oto wyjaśnienie. Akurat wtedy kucharki musiały wyjść na zaplecze?! Nad dziewczyną stało pięciu chłopaków, przy czym tylko Luno i chyba Shery nie uśmiechali się złośliwie.
- Młody, daj no Colę - o ile się nie myliłam, był to Robin.
Luno stał przy ladzie i złapał za jedną puszkę z piciem. Rzucił ją swojemu bratu. Tamten tylko uśmiechnął się szyderczo i po chwili wylał zawartość na bluzkę oraz głowę Keysi.
- Ojoj. Sorki Key, ale chyba ktoś powinien Cię nauczyć, że w kolejce się czeka, nieważne ile byś nie miała nagród za kujoństwo. Poza tym masz coś na twarzy - po tych słowach zgniótł puszkę jedną ręką i trafił nią do kosza.
Wokół rozległy się gwizdy i okrzyki podziwu. Keysi wyraźnie była wściekła. Spiorunowała mnie wzrokiem, wstała i zaczęła zawodzić. Jednak nie śmiała nic powiedzieć, co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Z odchodzącej paczki braci Night chyba tylko Shery uśmiechnął się do mnie na znak porozumienia. Byłam im wdzięczna, w końcu głód zaczął ściągać moje organy wewnętrzne do środka, a jeszcze kilka osób przede mną stało w tej kolejce. Kiedy trafiłam do stolika, siedziały już przy nim dziewczyny i..
- Y..e, cześć Max - wykrztusiłam i chyba się zarumieniłam. On na prawdę mi się spodobał.
- No hej - odpowiedział z uśmiechem, ale widać było, że coś go gnębi.
- No, no, no. Panno Periv, mówiłam coś na ten temat - Ali pogroziła mi palcem jak małemu dziecku.
- O co Ci chodzi?
- Największa sucz została upokorzona z Twojego powodu. I nikt nie trafi do dyrektora. To się nazywa szczęście - uradowana Cat aż podskoczyła. Oczy się jej świeciły.
- Ale teraz miej się na baczności, bo Keysi szybko nie zapomni. Może nie poskarży się nauczycielom, ale tylko po to, żeby nigdy Ci nie wybaczyć. Będzie się mścić, aż zrobi Ci krzywdę -powiedział Max niezadowolony. - Właściwie to mogli ją zostawić. Wiem, że jak się wepchnęła, to było niemiłe, ale zrobili tylko kłopot. Tobie - patrzył na mnie ze smutkiem i złością jednocześnie. Tym drugim trochę mniej.
- Ej.. - warknęła Al. - Nie teraz i nie tu. Ściany mają uszy, a jak się dowiedzą co o nich gadasz, to jeszcze gotowi Cię pobić.
- Ale taka prawda. Chyba jej wspomniałaś, żeby nie stawać Liventrop na drodze i nie zadawać się z tymi kolesiami.
- Okej, okej. Koniec tematu - chyba Al bała się o swoje własne bezpieczeństwo.
Nie odpowiedziałam nic, kompletnie. Wolałam siedzieć cicho i po prostu zjeść to, co miałam na tacy, po czym zmyć się jak najprędzej. Po jaką cholerę ingerują w moje życie i czepiają się tego co ich nie dotyczy. Może wolałabym nie wiedzieć, że Key się na mnie uweźmie?! Chociaż nawet jeśli, co mi po tej wiedzy? Wolę nie pogarszać sytuacji. Nie mając ochoty na resztę budyniu, który wzięłam, wstałam, by odnieść tacę. Zdawało mi się, że na każdym kroku ktoś mnie obserwuje. Byłam pewna, że to cała szkoła, plus Liventrop. Wszystkich trzymała w napięciu, aż do czwartku, do wybuchu. Lekcje dobiegły końca, a ja miałam okazję wracać do domu na piechotę, ponieważ Tiana poinformowała mnie rano, że musi pojechać do szpitala załatwić kilka rzeczy.
Deszcz sam w sobie jest fajny, ale nie lubię być mokra, roztrzęsiona i zasmarkana. Mam tendencję do łapania chorób. Na szczęście żadnych typu ptasia grypa, ale były już zapalenia płuc, gorączki i grypy. Właśnie mijałam skraj lasu, a trzeba dodać, że lasy tu się rozciągają jak cholera. Miałam słuchawki na uszach i słuchałam piosenek, więc nawet nie słyszałam, że ktoś za mną idzie. Zorientowałam się dopiero w momencie, w którym Keysi złapała za moje ramię i odwróciła mnie twarzą w swoją stronę.
- No co jest Periv? Myślałaś, że odpuszczę? Że poddam się tak sama z siebie? Hahaha! Dobre sobie. Dostaniesz za swoje - wyraźnie miała zamiar coś mi zrobić, ale ja nawet się nie ruszyłam, bo tak mnie zaskoczyła. Słuchawki wypadły mi z uszu.
Z dziką wściekłością złapała mnie za gardło i rzuciła na trawę obok jezdni. Wrzeszczałam na całe gardło w nadziei, że ktoś ją zabierze, jednak on usiadła na mnie okrakiem i zaczęła okładać pięściami. Waliła na oślep i ciągnęła za włosy. Serce waliło mi jak oszalałe. Nigdy się nie biłam! Chciałam, żeby wtedy była ze mną Wera. Jak bardzo tego pragnęłam, moich przyjaciół, którzy umieli się bić. I w tym wszystkim nawet nie zauważyłam, kiedy dziewczyna odleciała w bok z dzikim wrzaskiem. Osłaniałam się rękoma i nie zrezygnowałam z tej formy obrony do ostatniej chwili.
- Key. Dobieraj przeciwników równych sobie, a nie na młodszych się rzucasz i to jeszcze na nową. Nisko upadłaś - ten sam chłopak co w stołówce. Wyraźnie naśmiewał się z niej.
Po chwili cała piątka nabijała się rzucając sprośnymi tekstami w stronę mojej oprawczyni. Key miała minę jakby jej latające krowy przed nosem stały. Zebrała się i uciekła rzucając "pieprzcie się" przez ramię. Byłam zbyt oszołomiona, żeby cokolwiek zrobić. Patrzyłam na uciekającą dziewczynę. Nagle przed twarzą zobaczyłam wyciągniętą rękę.
- Pomóc damie w opresji? - zapytał Luno.
- Dzięki - skorzystałam, podając mu rękę. Pociągnął mnie i już po chwili stałam o własnych siłach.
- Coś Ci zrobiła? - Shery przypatrywał się mojej twarzy z zainteresowaniem. Akurat on zapadł mi w pamięć dość szybko, ale imion reszty, poza Lunem, nie pamiętałam.
- Tylko boli mnie głowa. Poza tym to nic - robiłam dobrą minę do złej gry. W głowie mi huczało, świat chwiał się przez chwilę.
- Mieszkamy ulicę dalej. Chcesz, żeby Cię odprowadzić? - zaproponował chłopak, który niewątpliwie musiał być "Alfą". - Nie możesz wracać sama w takim stanie.
- Pewnie, że chce. Gotowa jest zemdleć, by tylko móc mi towarzyszyć, nieprawdaż mademoiselle? - jeden z chłopaków szarmancko podał mi ramię, a mnie zamurowało.
- Już nie trzeba - zza chłopców wydobył się głos Tiany. Podeszła i zaprowadziła mnie do samochodu. - Ja się nią zajmę. A wy na razie idźcie do domu. Za półtorej godziny możecie przyjść w odwiedziny, sir - zażartowała. Wróciła do auta i pojechałyśmy do domu.
Cudem wgramoliłam się do salonu i położyłam na kanapie. Najpierw jednak Tiana o mnie zbadała. To nie było nic poważnego, żadnego wstrząsu mózgu czy krwotoku. Musiałam tylko mocno się uderzyć, gdy padłam na ziemię. Nie ma co, cudowne rozpoczęcie życia w nowej szkole. Dostałam herbatę z rumiankiem i coś na ból głowy. Szczerze powiem, że mało to dało. Ale doceniałam starania mojej opiekunki. Z drugiej strony zastanawiałam się, co ja pocznę, kiedy ona będzie w pracy. Bo przecież w poniedziałek będzie wracać do pacjentów. Tragedia. Nie wiedziałam co dalej, ale uznałam, że się prześpię.
Ze snu wybudził mnie dzwonek. Z kuchni wyszła Tiana i otworzyła drzwi. Ja podwinęłam nogi i udawałam, że wciąż śpię. Kanapa była wysunięta lekko w tył od ławy, bliżej znajdowały się dwa fotele, więc zaniepokoiłam się, gdzie będą siedzieć nasi goście. Weszli dwaj bracia Night. A miałam się z nimi nie zadawać. Pani domu zaprosiła ich do salonu.
- Kamma śpi - ostrzegła surowo. - Zaraz zaleję herbaty i przyjdę. Usiądźcie.
Bez słowa zrobili to, co kazała. Przymrużonym okiem obserwowałam ich ruchy. Zza koca właściwie wystawały tylko moje oczy i głowa, a reszta była ukryta, więc mogłam się przyglądać. Na jednym z foteli usiadł Alfa, na drugim Shery. Tiana przyniosła herbatę i usiadła na kanapie, gdzie było trochę miejsca. Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.
- No to opowiadajcie. Co się tam stało?
- Wracając zobaczyliśmy jak Keysi Liventrop kogoś bije. Nie trudno rozpoznać. Oderwaliśmy ją od Kammy i tyle. Musiała nieźle jej przyłożyć.
- Keysi we wtorek wepchnęła się przed Kammę na stołówce. To było tak chamskie, że nieco jej przemówiliśmy do rozumu. Na nas nie chciała się odegrać, ale na nowej dziewczynie w szkole było łatwo - chłopak złapał za kubek z herbatą.
- Racja, rozumiem. Porozmawiam o tym z Kammą. A skoro już jesteście, to może wiecie jak jej idzie w szkole?
- Nie jesteśmy z nią w klasie, pani Street - wyjaśnił Shery.
- Skoro was Keysi się boi - podjęła kobieta konspiracyjnym tonem. - To chyba będę miała do was prośbę.