Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: kwietnia 2014

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 32

Nie zastanawiałam się długo nad podjęciem słusznej decyzji. Zaczęłam szturchać dziewczynę przede mną, aby ona zwróciła uwagę Luna, który z kolei siedział przed nią. Kazałam mu spojrzeć w okno. Wykonał moje polecenie i gdy znów popatrzył na mnie, widać było, że jest zdziwiony.
Podniosłam rękę do góry.
- Tak, panno Periv? - zapytała nauczycielka, przerywając swój wykład i spoglądając na mnie zza swoich okularów.
- Proszę pani, słabo mi. Mogę iść do pielęgniarki? - udawałam, że jestem na wpół żywa, wręcz bliska agonii. Nie musiałam też bardzo się wysilać. Moja bladość i podkrążone oczy upodabniały mnie do trupa.
- Ja ją zaprowadzę - zadeklarował się Luno, na co reszta klasy zareagowała poruszeniem. Pewnie podejrzewali, że coś jest między nami, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to.
Nauczycielka zgromiła nas wzrokiem, machnęła ręką na znak, że mamy iść i kontynuowała filozoficzny wywód. 
Kiedy tylko znaleźliśmy się za drzwiami klasy, zaczęłam iść w stronę wyjścia ze szkoły, ale Luno mnie powstrzymał.
- Kamma, przestań, to zły pomysł. Co, jeśli on tu jest tylko po to, żeby Cię zabić? - zasugerował, wlepiając we mnie błagalne spojrzenie swoich jasnozielonych oczu.
- Nie, wcale nie. On patrzył na mnie, wiem, że nic mi nie będzie. A poza tym, co mam do stracenia? 
- A co w ogóle chcesz osiągnąć? Pójdziesz tam i co?
Przestałam próbować uwolnić się z jego uścisku. Miał rację, ale nie chciałam tego przyznać. Pomyślała, że nawet jeśli dam radę porozmawiać z Robinem, nie zmieni to sytuacji. Nadal będziemy borykać się z problemem otworzenia przejścia. Mimo wszystko chciałam spróbować.
- Po prostu mi zaufaj - powiedziałam wreszcie i zostawiłam go samego na korytarzu.
Wyszłam ze szkoły i natychmiast pobiegłam do lasu. Chociaż był jeszcze wrzesień, ja drżałam z zimna. Pogoda zmusiła mnie do noszenia cieplejszych ubrań, jednak tamtego dnia mogłam się bronić jedynie czarną bluzą podszytą pluszem.
Gdy dotarłam między drzewa, serce zaczęło mi szybciej bić. W lesie nie dało się biegać jako tako, ale bardziej martwiło mnie, że nie wiedziałam, gdzie jest Alfa. 
A jednak po chwili rozglądania się za jakimkolwiek śladem bytności wilka, usłyszałam kaszel. Ten charakterystyczny dźwięk, który doprowadził mnie do obiektu moich poszukiwań.
Robin opierał się o pień drzewa. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę, był brak koszulki czy choćby bluzy. Chłopak drżał na całym ciele, ale obawiałam się, że to nie z zimna. Naga skóra była w większości pokryta krwią zmieszaną z ciemną mazią. Najwięcej jej miał na rękach, gdzie wydzielina nie zdążyła jeszcze dobrze zakrzepnąć.
Poza tym był chorobliwie blady i miał podkrążone oczy. Obraz nędzy i rozpaczy. Czułam, jak serce mi pęka, kiedy na niego patrzyłam.
- Jesteś tym, co jesz - usta wykrzywił w nienaturalnym, jakby przepraszającym uśmiechu.
- O czym Ty gadasz? - zapytałam głosem tak cienkim, że od razu wiedziałam, co się zaraz stanie. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że Robin był w tak opłakanym stanie, czy dlatego, że cieszyłam się z jego obecności wśród żywych.
- A myślisz, że co ja robię, jak tracę kontrolę?
Niewiele czasu zajęło mi zrozumienie jego słów.
Podczas napadów agresji atakował wampiry, o czym mówił sam Malvolio. A stworzenia te, pozbawione i żądne krwi, były blade i również miały podkrążone oczy. 
Zaśmiałam się, a łzy popłynęły mi po policzkach.
- To najgorszy żart, w tej sytuacji, wiesz? - otarłam twarz rękawem bluzy. Nie chciałam płakać przy nim.
- Wiem, że chcieliście otworzyć przejście - zaczął Alfa, podnosząc na mnie wzrok. - To był mój artefakt. Czułem, że chcecie go użyć.
Zrobiło mi się gorąco. Poczułam się jak dziecko, które ruszało rzecz nienależącą do niego. Czułam, że właśnie dostaję reprymendę za nieodpowiednie zachowanie. Jednak nie działo się nic podobnego. W głosie Robina nie słyszałam, aby oczekiwał odpowiedzi.
Znów zaczął kaszleć i się krztusić. Znów musiałam na to bezczynnie patrzeć ze świadomością, że nie mogę nic zrobić. Zacisnęłam zęby i pięści. Nie mogłam znów się rozpłakać.
Na jego dłoniach pojawiła się krew, ale on już nawet jej nie strzepywał. Przyzwyczaił się do widoku. Ja nie. 
- Potrzebujecie mojego ognia. Przepraszam, że poprzednim razem Ci tego nie dałem, ale nie panowałem nad sobą na tyle.
Po tych słowach wyciągnął z kieszeni spodni jakąś rzecz i podał ją mi ją do rąk. Był to mały, zakorkowany słoiczek mieszczący się w jednej dłoni. W środku tańczył język ognia. Unosił się, nie dotykając żadnej ze ścianek swojego więzienia. Falował tak hipnotyzującym blaskiem, że prawie zapomniałam, co się dzieje wokół mnie.
Robin zatrząsł się niespokojnie. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Działo się coś niedobrego, ale ja stałam w miejscu.
- Zaraz się przemienię. Uciekaj - rozkazał.
Ścisnęłam słoiczek w dłoni, odwróciłam się i pobiegłam, na tyle, na ile to było możliwe, przez las. Byłam już przy wejściu do szkoły, gdy usłyszałam przeraźliwe wycie dochodzące z głębi puszczy.
Poprzysięgłam sobie, że nie zawiodę, że chociaż tę jedną rzecz zrobię dobrze.
Wróciłam akurat na przerwę. Natychmiast znalazłam Luna i razem z nim udaliśmy się do jego braci. Opowiedziałam im o moim spotkaniu z Robinem, a potem przekazałam słoiczek z ogniem.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek na lekcję, z radiowęzła usłyszeliśmy komunikat.
"Kamma Periv proszona bezzwłocznie do gabinetu dyrektora. Powtarzam. Kamma Periv proszona bezzwłocznie do gabinetu dyrektora."
Wiele razy zdarzyło mi się zaliczyć wpadkę, popełnić błąd lub zrobić coś ośmieszającego mnie. Zawsze wtedy zawstydzona, skruszona i z podkulonym ogonem jakoś znosiłam upokorzenie. Jednak tamtego dnia było już dla mnie za wiele.
Niemal chora ze strachu, poszłam do gabinetu, do którego drogę wskazał mi Shery. Serce waliło mi jak oszalałe. W życiu nie spodziewałam się, że wyląduję na dywaniku. Byłam wręcz ostatnią osobą, którą mogło spotkać coś takiego. A jednak moje życie w tamtych dniach się zmieniło, więc rozmowa z dyrektorem nie powinna mnie dziwić.
Kiedy wreszcie usiadłam na fotelu, zwróciłam uwagę na tabliczkę stojącą na biurku dyrektora. Najprawdopodobniej była plastikowa i tylko wyglądała na złotą, a napis nań głosił, że mężczyzna siedzący przede mną nazywał się Alan Dander.
Pomarszczonymi dłońmi przeglądał moją teczkę z zainteresowaniem i co jakiś czas mruczał coś pod nosem. Nieco wyłysiały, puszysty, idealnie wpasowywał się w wizerunek dyrektora szkoły, gdy palcami podkręcał siwe wąsy pod swoim nosem.
- Kamma Periv - zaczął rzeczowym tonem, jakiego można się było spodziewać po wytrawnym sprzedawcy gruntów pod zabudowę. - Urodzona czwartego kwietnia w Emount, wzorowa uczennica z niewielkim zamiłowaniem do przedmiotów ścisłych, prócz biologii. Nie sprawiałaś żadnych problemów.
Nie miałam pojęcia, z jakiego powodu się tam znalazłam, ale wyglądało na to, że wizyta w gabinecie dyrektora nie wiąże się z niczym przyjemnym. Mężczyzna odchrząknął i obrócił ekran monitora stojącego na jego biurku w moją stronę.
- Proszę mi to wytłumaczyć - powiedział wreszcie, a ja wlepiłam wzrok w ekran.
Jedna z kamer uchwyciła mnie wychodzącą ze szkoły i biegnącą w kierunku lasu. Obraz nie był wyraźny, więc nie dało się zobaczyć celu, do którego zmierzałam. Na szczęście.
W głowie zapanował chaos. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Każda wymówka wydawała się zbyt idiotyczna. Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć prawdy, ale nie chciałam też kłamać. Nie dyrektora!
Mogłam okłamywać rodziców, przyjaciół, samą siebie, ale dopóki nie wiązało się to z konsekwencjami prawnymi. Jednak nie miałam innego wyjścia niż zmienić nieco prawdę.
- Jaa... Uzna mnie pan za wariatkę. Wydawało mi się, że widziałam moich rodziców - w duchu byłam na siebie wściekła, że wykorzystuję śmierć moich rodziców, żeby ratować swój tyłek. - Przepraszam.
Pan Dander ocenił mnie surowym wzrokiem, spojrzał w teczkę podpisaną moimi danymi i odwrócił znów monitor w swoją stronę.
- Ach tak. Twoi rodzice... - zaciął się, zapewne uznając za niestosowne wywlekanie w takim momencie braku moich rodzicieli. - Dobrze, dobrze. Nie chodziłaś jednak do psychologa, prawda?
- To nie jest konieczne. Myślę, że to - spojrzałam wymownie w stronę monitora. - Dlatego, że dziś dowiedziałam się o pogrzebie.
Dyrektor pokiwał głową i zaczął kręcić swojego prawego wąsa.
- Dobrze. Jednak wolałbym, aby taka sytuacja się nie powtórzyła, zgoda? W takim razie możesz już wracać na lekcję.
Posłusznie wstałam, pożegnałam się i uciekłam stamtąd jak najszybciej. Dopiero za drzwiami gabinetu mogłam odetchnąć. Mimo wszystko wolałam spotkanie oko w oko z ogromnym wilkiem niż dywanik u dyrektora.
Zanim weszłam do klasy, w której miałam lekcję, mój telefon zawibrował. Wyciągnęłam go z kieszeni i odczytałam sms-a od Tiany. Po szkole mam iść prosto do domu.
- Świetnie - syknęłam zdenerwowana.
Nie dość, że wylądowałam u dyrektora, to jeszcze czekała mnie pogadanka z moją opiekunką na temat samowolki, jaką sobie urządziłam.
W sali usiadłam obok Luna i pod ławką dyskretnie chciałam przekazać mu słoiczek, jednak chłopak wcisnął mi go ponownie w dłoń. Zaczął pisać ołówkiem po marginesie mojego zeszytu.
"Miej to przy sobie na wszelki wypadek."
Na przerwie Alison siedząca za mną, natychmiast pociągnęła mnie za ramię i zaczęła przesłuchanie. Kiedy wyjaśniłam jej, co się stało, jej mina mówiła, że nad czymś myśli. To nie był częsty widok.
- Ktoś Cię wkopał. Wiem, co mówię. W tej szkole nikt by nie zauważył Twojego wypadu do lasu, gdyby nie było kapusia - postukała długim, idealnie pomalowanym paznokciem w blat ławki.
- Ale to było na kamerze.
- Tak, tak, są cztery kamery. Każda po innej stronie budynku, ale nikogo nie obchodzi, co się dzieje poza szkołą - wyjaśniła, rozglądając się podejrzliwie po zgromadzonych w sali uczniach.
Zastanawiałam się, czy może mojej przyjaciółce nie jest przypisany zawód szpiega. Nie miała sobie równych, jeśli chodziło o plotkowanie, intrygi i wyszukiwanie kompromitujących informacji na temat innych osób. Oczywiście często kierowała się przy tym intuicją, ale efekty mówiły same za siebie. Nikt nie chciał zadzierać z Alison w obawie, że wynajdzie i wyda jego największy sekret.
- To musiała być Keysi - stwierdziła wreszcie i po chwili wyrwała Cat ołówek z ręki, by go zatemperować. Perfekcjonistka.
- Skąd wiesz, że nie Max? - zdziwiłam się i jeszcze bardziej przybliżyłam do przyjaciółki. Nie chciałam, żeby ktoś nieupoważniony usłyszał naszą rozmowę.
- Maxa nie ma w szkole. A poza tym, kto oprócz tej kujoneczki mógł to zrobić?
- En? - wypaliła nagle Cat, nie odrywając wzroku i ołówka od swojego szkicu jednorożca.
- To jedno i to samo - fuknęła brunetka i znów zwróciła się do mnie. - Ma lekcję w sali z widokiem na tamtą stronę - wskazała na okno po jej lewej stronie. - Musiała Cię zobaczyć i od razu polazła do dyrektora. Lizuska.
Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam przyjaciółce na samotne planowanie zemsty. Nie chciałam jej przerywać tak świetnego, podnoszącego morale przemówienia. Miała żądzę mordu w oczach, gdy z pasją opowiadała o wyrywaniu paznokci i podpalaniu włosów. Jednak kiedy doszła do miażdżenia kości, zadzwonił dzwonek, a ja musiałam odwrócić się ponownie w stronę tablicy.
Po powrocie do domu czekałam na Tianę i wściekałam się, że marnuję czas. Wiedziałam, że gdzieś w lesie Robin traci panowanie nad sobą, a ja nic nie robię. Gdyby nie Keysi ze swoim długim ozorem, już dawno byłabym u Nightów i czekała, aż otworzą przejście do Podziemia.
Mojej opiekunce powiedziałam dokładnie to samo, co usłyszał dyrektor. Nie mogłam się nadziwić, kiedy tylko poprosiła mnie, żebym nie urządzała więcej takich samotnych eskapad do lasu w środku lekcji. Czy wszyscy dorośli byli ślepi? Nieodpowiedzialni? A może to ja byłam wiarygodnym kłamcą...
Mimo wszystko nie mogłam już tamtego dnia nigdzie wyjść. Usiadłam przy biurku w swoim pokoju, wyciągnęłam kartkę i postanowiłam zacząć pisać.
Następnego dnia umówiłam się z chłopakami, że po szkole pójdziemy do nich do domu. Wysłałam Tianie wiadomość, że będę z Alison, a Ali już z nieco mniejszym niż dotychczas entuzjazmem, zgodziła się mnie kryć. Byłam jej wdzięczna, choć nie potrafiłam tego okazać. Jeszcze nie wtedy, gdy moje życie leżało w rękach Nightów.
Tym razem cały rytuał przebiegł prawidłowo według opinii Shery'ego. Kiedy wyciągnął do mnie rękę, podałam mu słoiczek, który cały czas nosiłam przy sobie, a który w nocy postawiłam na nocnej szafce, żeby nie musieć bać się ciemności.
Chłopak otworzył słoiczek, a płomień znajdujący się w środku wyskoczył w powietrze i rozdzielił się na setki osobnych płomieni. Potem płomyki powiększyły się nieco i każdy z nich przysiadł na świeczce. Wtedy Shery znów wymówił zaklęcie, ale tym razem nie poczułam niczego niepokojącego. Kiedy wreszcie złotka kulka odbiła się od ziemi, zawisła w powietrzu, a ze środka pentagramu zaczęła wypełzać czarna plama. Rozszerzyła się ona, wypełniając cały symbol.
- Panie przodem - zaśmiał się Pablo, choć mnie wcale nie było do śmiechu.
- Wejdzie ostatnia - oznajmił Shery, mierząc brata karcącym spojrzeniem.
- Wyluzuj.
Najpierw Gary wstąpił na środek pentagramu i nagle zapadł się pod ziemię. Po nim po kolei każdy z braci robił to samo. Wreszcie nadeszła moja kolej, ale zawahałam się.
- On dla Ciebie by poszedł - mruknęła Nerayla, siedząc na kanapie i obserwując moje zmagania.
Ten argument, o dziwo, zadziałał. Zacisnęłam zęby i weszłam w środek pentagramu.
Straciłam grunt pod nogami. Spadałam. Potem była już tylko wszechogarniająca ciemność. Chwila, w której przeszłam z jednego świata do drugiego, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Kiedy znów poczułam ziemię pod stopami, nadal było przerażająco ciemno.
- Może otwórz oczy - usłyszałam blisko znajomy głos Gary'ego.
Przez chwilę rozważałam powrót, ale porzuciłam ten pomysł. Przecież nie mogłam wyjść na tchórza.
Otworzyłam oczy.
Podziemie było...dziwne. Znajdowaliśmy się jakby dosłownie pod ziemią. Ze ścian i sufitu wychodził korzenie, ale tylko niektóre z nich podtrzymywały płonące łuczywa. Jednak nigdzie nie widziałam wyjścia. Byliśmy w kręgu.
- Nie oddalasz się, nie rozmawiasz z nikim, robisz dokładnie to, co Ci powiemy. I nie myśl za dużo, okey? Skup się na naszym zadaniu - poinstruował mnie Shery. Potem obrócił się plecami i machnął ręką, a ściana przed nami zaczęła sunąć w prawo, ukazując głęboki korytarz.
Przełknęłam ślinę. Powtarzałam sobie, że muszę być dzielna. Jednak w tamtej chwili odwaga mnie opuściła.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Rozdział 31

- Jak chcesz otworzyć przejście? 
Wszyscy spojrzeli na Gary'ego, a potem na Neraylę, która weszła do pomieszczenia z lekko uniesionymi dłońmi. Wokół niej sześć kubków unosiło się w powietrzu.
- A jak się w ogóle otwiera przejście? - zapytałam, chcąc się dowiedzieć, o czym mowa.
- Z woskowych świec ustawia się pentagram, a świece trzeba podpalić ogniem, ale nie takim z zapalniczki. Żywym, naturalnym, takim, jakim posługuje się Robin. Potem trzeba wypowiedzieć zaklęcie pradawną mową i na koniec umieścić na środku coś, co pochodzi z Podziemia.
Przetrawiłam tę informację. Czyli żadnych dziwnych rytuałów z torturami, krwią i ofiarą z martwego zwierzęcia.
Czas uciekał, robiło się późno, a my popijaliśmy herbatkę, czekając na cud. Wreszcie Pablo wyszedł na chwilę z salonu i wrócił z pudełkiem w rękach. Nie było ono wielkie. Kiedy położył je na stoliku, nachyliłam się, aby zobaczyć zawartość. Były tam świeczki. Bardzo dużo woskowych świeczek w metalopodobnych opakowaniach. Kiedy chłopcy ułożyli z nich na podłodze pentagram, z dna pudełka wyciągnęłam małą kulkę. Niewiele większa od jajka, złota, przyozdobiona dziwnymi znakami. Zastanawiałam się, co to może być.
- Artefakt - powiedział Luno, widząc, że przyglądam się kulce w mojej dłoni. - Może kiedyś Ci o nim opowiem.
- Ney, wyczarujesz nam ogień - polecił Shery, wertując kartki jakiejś małej książeczki. Wyglądała na stary notatnik, a pożółkłe strony nieco się obsypywały. - Nie dowiemy się, czy działa, jeśli nie spróbujemy.
Stanęliśmy wokół pentagramu. Nerayla uniosła ręce przed siebie, skierowane dłońmi do dołu. Robiła to z gracją i zamkniętymi oczami. Może innym wydawało się to śmieszne, ale ja byłam przytłoczona powagą sytuacji na tyle, że nie myślałam nawet o chichotaniu. Potem końcówki jej czarnych, kręconych włosów zaczęły się delikatnie unosić. Gdyby ktoś stał na drugim końcu pomieszczenia, nie zauważyłby tego. 
Nagle wszystkie urządzenia elektryczne się wyłączyły. Zegarek nie pokazywał godziny, światła zgasły, a na knotach świec zapłonął ogień. Przestraszona nagłym pojawieniem się żywiołu, odskoczyłam natychmiast, ale po chwili znów się przybliżyłam.
- Ostium aperi. Noctis, Ignis, Tenebris et Magno Lupo Scribis Verbis - mruczał Shery, a ja poczułam się nieswojo.
Miałam wrażenie, że znów ktoś siedzi w mojej głowie, ale to nie był Robin. To było obce uczucie jakby zimne i ostre.
Luno cisnął w środek złoty artefakt, lecz ten tylko odbił się od ziemi i po chwili na niej spoczął. Nic więcej się nie wydarzyło, natomiast ja opadłam z sił. Osunęłam się na ziemię i od spotkania mojej głowy z podłogą uchronił mnie tylko stojący obok Pablo.
- Kamma!
Spojrzenia zgromadzonych powędrowały w moją stronę. Byłam bezwładna, wszystko pojaśniało tak bardzo, że postaci nade mną zlewały się w jedno. Oglądałam sufit i oddychałam ciężko. 
- Kurwa, nie zadziałało - Shery wściekły machnął ręką w powietrzu i natychmiast wszystkie świece zgasły, a przez cały pokój przeszła fala wiatru. Potem chłopak spojrzał na mnie. - Czarna magia źle na nią wpływa - stwierdził i podszedł bliżej. - Odsuńcie się, potrzebuje tlenu.
To mówiąc, ukląkł przy mnie i przyłożył mi dłoń do ust. Niemal natychmiast świeże powietrze wypełniło moje płuca i dotarło do mózgu. Czułam, że mi słabo, ale w jakiś sposób było mi lepiej.
- Dzięki - wymamrotałam i zamrugałam oczami, jakby miało mi to pomóc w odzyskaniu sił.
Podniosłam się do siadu i oddychałam głęboko. Zdarzało mi się zasłabnąć kilkukrotnie w ciągu ostatnich paru lat, ale było to spowodowane osłabieniem organizmu. Czasem nawet byłam w stanie to wyczuć i usiąść, zanim się przewrócę. Jednak wtedy wszystko stało się nagle. Słowa miały moc.
W towarzystwie Gary'ego i Pabla wróciłam do domu. Zjadłam kolację, wykąpałam się i położyłam spać. Wykończona całym dniem, marzyłam, by szybko zasnąć. I tak się stało. Następnego dnia znów wstałam do szkoły. Miałam nadzieję, że chłopcy zdążą coś wymyślić, bo inaczej mogło być źle nie tylko ze mną, ale również z Robinem.
Kiedy schodziłam na dół, przywitała mnie Tiana. Nie spodziewałam jej się o tej porze w domu.
- Dzień dobry. Postanowiłam podwieźć Cię do szkoły - uśmiechnęła się i nawet nie dała szansy na sprzeciw.
Wsiadłyśmy do jej czarnego audi i już po chwili przemierzałyśmy drogę do szkoły. Panowała niezręczna cisza, ale wiedziałam, że moja ciocia chce mi coś powiedzieć. Wreszcie zdobyła się na odwagę.
- Posłuchaj, jest pewna sprawa - zaczęła, choć widziałam, że jej z tym niezręcznie. - Chodzi o pogrzeb. Odbędzie się w sobotę. Nie pytałam o szczegóły w sprawie...
- W porządku - ucięłam.
Chciało mi się płakać, ale nie dlatego, że byłam zmuszona pochować rodziców. Pomyślałam, że niedługo nie tylko z nimi będę musiała się pożegnać, jeśli nie uratujemy Robina. Co zabawne, przedtem to on miał ratować mnie.
Kiedy szłam szkolnym korytarzem, nie zwracałam uwagi na nikogo. Wpatrzona w posadzkę, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam podsłuchiwać. Przede mną szły dwie dziewczyny i rozmawiały o czymś, co mnie zainteresowało.
- Vinona nie wraca do domu już od dwóch dni. Boję się, że ktoś ją przejechał, kiedy przebiegała przez drogę - mówiła pierwsza dziewczyna. Wyglądała na gotkę.
- Mój Rex za to dziwnie się ostatnio zachowuje. Szczeka całe noce, nie mogę przez niego spać - odpowiedziała jej koleżanka ubrana bardziej w stylu rockowym.
- Lepiej go pilnuj. Podobno ostatnio zniknęła kupa zwierzaków. Pewnie jakaś wścieklizna się szerzy albo dzikie zwierzęta sobie pozwalają.
- W weekend mój ojciec planuje się wybrać na polowanie. To okropne, ale z drugiej strony...
Nie usłyszałam dalszej części ich rozmowy, ponieważ rozbrzmiał dzwonek i musiałam iść do swojej sali. Usiadłam z Alison i próbowałam skupić uwagę na jej słowotoku. Opowiadała jak zwykle różne plotki i inne mało ciekawe rzeczy, a potem oczekiwała, abym ja jej wszystko opowiedziała. 
Po mojej minie wywnioskowała, że nie jestem skłonna do zwierzeń. Ja wyciągnęłam książki i ponownie próbowałam się skupić, tym razem na lekcji. Nie przynosiło to efektów.
W porze lunchu zapytałam Nightów, czy na coś wpadli. Ku mojemu niezadowoleniu, jednak nic nowego się nie wydarzyło. Wróciłam więc do swoich przyjaciół.
- Ej, Kamma, głowa do góry - próbował mnie pocieszyć Mike. Bezskutecznie.
Alison, Cat, Regulus i Mike nie byli tak pochłonięci całą sprawą, jak ja. Nie oczekiwałam tego od nich. Jednak zdawało mi się, że już ochłonęli i mimo zagrożenia, wrócili do normalnego życia, przepełnionego śmiechem i planowaniem przyszłości.
- Teraz wciskaj jej, że wszystko się ułoży - zaśmiał się Regulus.
- Przecież masz nas - Cat uśmiechnęła się promiennie i złapała mnie za rękę. Jak bardzo chciałam wierzyć jej słowom.
- A właśnie. Może chcielibyście wpaść do mnie w weekend i posłuchać, jak gram? - zaproponował Mike, a wszyscy nieco się ożywili.
- O, czemu nie - ucieszyła się moja czerwonowłosa przyjaciółka.
- Pewnie, stary - Regulus szturchnął go w ramię.
- No ostatecznie - powiedziała wreszcie Alison i wszystkie spojrzenia skierowały się w moją stronę.
- W sobotę jest... - westchnęłam. - Jest pogrzeb moich rodziców.
Zapadła niezręczna cisza. Jak zwykle wszystko zepsułam.
- Masz coś przeciwko naszej obecności? - Alison jako pierwsza zdecydowała się na próbę wyjścia z sytuacji.
Reszta była bardzo zdziwiona jej słowami, jakby nie bardzo chcieli uczestniczyć w pogrzebie. Lecz już po chwili oswoili się z tą myślą i również byli chętni, aby mi towarzyszyć.
- Nie, oczywiście, że nie - zmusiłam się do wdzięcznego uśmiechu, choć wcale nie miałam ochoty teraz o tym myśleć.
- A w ogóle, to jak tam wasze plany? - zapytał Regulus, taktownie zmieniając temat.
- Ja szukałam i okazuje się, że w Newgate są jakieś kursy modowe, ale za cholerne pieniądze. Będę musiała przystopować z ubraniami.
No tak. Alison marzyła o karierze modelki lub chociaż projektantki mody. Wyznaczanie trendów było dla niej priorytetem. Wszystko, co było związane z artyzmem, szło jej świetnie. Mogłam być spokojna o to, że pewnego dnia będą o niej mówić w telewizji. 
Za to Regulus nie miał jakichś wygórowanych ambicji. Był dobry z fizyki kwantowej, ale nie sądziłam, by marzył o czymś więcej niż gromadka dzieci z moją przyjaciółką. 
Mike marzył o zostaniu sławnym muzykiem i ukończeniu jakiejś szkoły muzycznej, aby rodzice nie mieli do niego pretensji. Podobno uważali, że zawód muzyka nie ma przyszłości, jednak ich słowa były niczym, w porównaniu do samozaparcia ich pierworodnego.
Cat jako jedyna nie wiedziała jeszcze, co chce w życiu robić, a gdy ją o to pytano, zgodnie z prawdą odpowiadała, że będzie hodowcą jednorożców. Być może, zanim dowiedziałam się o istnieniu wampirów i demonów, uznałabym ją za wariatkę. Ale w obliczu tego, że jeździłam na monstrualnym wilku, pomyślałam, że może kiedyś spełni swoje marzenia.
Ja od zawsze wiedziałam, że przejmę firmę moich rodziców lub będę tam pracować. Jednak zarządzania giełdą papierów wartościowych nie było w mojej wizji przyszłości. Ja pragnęłam podróżować po świecie i oglądać piękno natury, noce spędzając w pięciogwiazdkowych hotelach lub na szczytach wodospadów pod gołym niebem. Chciałam zobaczyć endemity występujące w różnych częściach świata. To byłam dawna ja.
Kamma Periv, która siedziała tamtego dnia przy stole, zamartwiając się o Robina i próbując wymyślić sposób na zejście do Podziemia, miała inne marzenie. Bardzo proste, a zarazem bardzo trudne do osiągnięcia. Pragnęła, by nie zostać inkubatorem dla potworów.
Znów rozbrzmiał dzwonek, ja nic nie zjadłam i znów powlokłam się na lekcję, co było dla mnie bezsensowne. Chciałam coś robić, przyczynić się do rozwiązania sytuacji. Tymczasem byłam zmuszona do siedzenia w klasie i słuchania wykładu na temat filozofii Izareusza*.
Śledziłam wzrokiem nauczycielkę, aby nie pomyślała, że jej nie słucham. Jednak nagle coś przykuło moją uwagę. Musiałam spojrzeć w okno.
Moonlight było w zasadzie skąpane w lasach, jakby każdy budynek był po prostu wrzucony pomiędzy drzewa i wszystkie obiekty połączono drogą. Nawet szkoła musiała być otoczona drzewami.
W oddali, w głębi lasu ujrzałam sylwetkę wilka. Patrzył mi w oczy, wiedziałam to, mimo że znajdował się tak daleko. 
*- autorski świat, to i filozofowie inni.