Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: Rozdział 29

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 29

Szliśmy w milczeniu już jakiś czas. Cisza stawała się przytłaczająca. Znowu. Zawsze obiecywałam sobie, że nie będę się odzywać, ale koniec końców i tak to ja pierwsza inicjowałam rozmowę.
- Dlaczego akurat weterynarz? Dlaczego nie sprzedawca kwiatów? - nie wytrzymałam. Można się było tego spodziewać.
- Chodzi Ci o zawód Ney? Po prostu to ogranicza kontakt z ludźmi, tłumaczy obecność leków, które są często potrzebne, no i jakiś zawód musi mieć, żeby w szkole się nie przyczepili, chociaż jesteśmy starsi od niej - wyjaśnił Robin i nie brzmiał przy tym jakby miał mi za złe wcześniejszej sytuacji.
- Starsi? - zdziwiłam się.
- Czarownice żyją po trzysta lat.
Zakodowałam sobie te informacje w głowie. Zastanawiałam się, co jeszcze mogłabym od niego wyciągnąć.
- A wampiry są nieśmiertelne?
- Tak, ale kiedy osiągają tysiąc lat, są już zbzikowane i trzeba je skrócić o głowę.
Pomyślałam, że skoro się już otworzył, to mam szansę go przepytać. Przynajmniej będę miała o czym rozmawiać z moimi przyjaciółmi. Oni też czuliby się bezpieczniej, wiedząc, w jakim świecie żyją.
- Tak zabiliście tego gościa, który ugryzł Maxa? - chciałam być jak najostrożniejsza w zadawaniu pytań, ale chyba nie wychodziło mi to za dobrze. Robin milczał przez chwilę.
- Samaela. Tak, chociaż nie było łatwo. Pół wieku i dobiłby do magicznej liczby tysiąca lat. A im starszy wampir, tym trudniej się z nim obchodzi.
- W sensie? 
- On wiedział, że jesteśmy blisko. Wyczuł, że to mogą być jego ostatnie chwile i poinstruował Maxa o wszystkim. Myśleliśmy, że jak zabijemy Samaela, to ich plan nie wypali, a jednak... Max był wściekły i od razu wziął się do roboty. Mieliśmy nadzieję, że będzie niegroźny, jak każda nowa pijawka. Tymczasem udało mu się spieprzyć Ci życie.
Miał rację. Moje życie zawaliło się właśnie przez ten wypadek. Jednego, głupiego wampira i demona, który go nie upilnował, a z którym właśnie rozmawiałam. Powinnam urwać głowy im obu.
- Czemu od razu go nie zabiliście?
- Teraz jego ruch. Poza tym w aktach szkoły Samael nadal jest jego żywym prawnym opiekunem. Jak na tę miejscowość przybycie nowej dziewczyny i śmierć dwóch osób to trochę zbyt podejrzana sprawa.
Już miałam zadać kolejne pytanie, ale chłopak powstrzymał mnie, zakrywając mi buzię dłonią.
- Ani słowa. Zobacz, dochodzimy na miejsce - i wskazał mi miejsce przed nami.
Moim oczom ukazał się most. Nie był zbyt długi, a na bokach rozkruszał się asfalt. Żelazne barierki były pokryte rdzą, zaś przy obu końcach konstrukcji wydeptano ścieżki prowadzące w dół. Pod mostem płynęła rzeka. Nie wyglądała na specjalnie głęboką czy rwącą. Na wodzie unosiły się jesienne liście. Cały obrazek jakoś nieszczególnie przypadł mi do gustu.
- Wiosną bardziej Ci się spodoba.
Stanęłam przy barierce i spojrzałam w dół. Od wody dzieliło mnie parę metrów. Zawsze miałam lęk wysokości, być może dlatego, że w rodzinnym domu wszystko było umieszczone na parterze. 
Drzewa otaczające to miejsce szumiały, wtórując wiejącemu wiatrowi. Wszystko wydawało się martwe bez ptaków wyśpiewujących swe pieśni na gałęziach. Byliśmy tam tylko my, wiatr i szum wody. Chwila przeciągała się, gdy patrzeliśmy na przepływającą pod nami rzekę.
Nagle Robin złapał mnie w biodrach i zaczął przenosić na drugą stronę barierki. Szarpałam się, kopałam, krzyczałam, ale nie byłam w stanie uciec mu z rąk. W akcie desperacji objęłam go.
- Co Ty robisz?! Zostaw mnie! - wykrzykiwałam, choć bezskutecznie.
Kiedy moje ciało znalazło się mniej więcej w połowie drogi na drugą stronę, zatrzymałam się. A właściwie Robin przestał mnie przerzucać. Kompletnie mu odbiło! Nie wiedziałam, o co chodzi. Nachylał się nade mną z wrednym uśmieszkiem na ustach.
- Wiesz, dlaczego zacząłem Cię podrywać? - zapytał, jakby do niczego nie doszło.
- Nie obchodzi mnie to! Puszczaj! - nadal się szarpałam, choć już z mniejszym uporem. Gdyby mnie puścił w tamtym momencie, najpewniej spadłabym do wody, uderzyła głową w dno i szybko umarła.
- Ale obiecaj, że dasz mi szansę - naciskał.
- Dobra, dobra, tylko odstaw mnie na ziemię - nie musiał długo czekać na odpowiedź. Człowiek w panice zgadza się na wiele głupich rzeczy, których potem żałuje.
- Obiecujesz?
- Obiecuję! - wrzasnęłam, spoglądając przez ramię na swoje odbicie.
Po chwili znów stałam twardo na ziemi. Dysząc, odsunęłam się parę kroków od barierki i przykucnęłam. 
Będąc małą dziewczynką, pojechałam z klasą na wycieczkę zwiedzać zamek. Kiedy wchodziliśmy na wieżę, spojrzałam w dół. Sparaliżowało mnie. Miałam wrażenie, że najmniejszy podmuch będzie w stanie wypchnąć moje ciało za barierkę. Kurczowo trzymałam się poręczy po drugiej stronie i płakałam. Trochę zajęło, nim wróciłam na dół w towarzystwie nauczycielki, zapłakana i roztrzęsiona.
- Jesteś potworem - wycedziłam przez zęby. Po chwili mogłam już normalnie stać.
- Wiem - powiedział i dotarło do mnie, że wcale go nie obraziłam.
- Dlaczego? - wreszcie zdobyłam się, aby zadać pytanie, na które on będzie mógł odpowiedzieć. Co za manipulacja.
- Powiedziałaś, że Cię to nie obchodzi. Ale obiecuję Ci, że kiedy skończymy z Maxem, opowiem wszystko.
Przytaknęłam tylko. Nie miałam zamiaru drążyć tematu, żeby nie narażać się na bliższe spotkanie z wodą. Pomyślałam, że on musi być psychopatą, jednak i tego nie powiedziałam na głos. Kolejne przeżycia mogły jeszcze zaczekać.
Spojrzałam w stronę barierki, za którą o mało co nie wyleciałam. Świetnie, nabawiłam się kolejnej traumy i to miejsce już zawsze będzie mi się źle kojarzyć. Nie będę chciała tu przychodzić, a więc moja przestrzeń do zwiedzania została uszczuplona o jeden most.
Robin, który do tej pory wyglądał, jakby świetnie się bawił, nagle spojrzał niespokojnie w stronę lasu. Było to takie samo spojrzenie, jakie miał poprzedniego dnia, gdy stwierdził, że w pobliżu mojego domu nie było bezpiecznie. Jak pies, który zwęszył coś niedobrego.
- Max wykonał swój ruch wcześniej niż się spodziewałem - powiedział nagle i znów wrócił do patrzenia na mnie. - Chyba już pora na Ciebie.
- Co takiego? - zdziwiłam się jego nagłą zmianą zachowania.
- Wczoraj to były tylko przypuszczenia, ale teraz chłopcy są pewni. Twoja ulubiona pijawka sprowadziła swoich koleżków - nie wyglądał na zadowolonego z zaistniałej sytuacji, ale ja też nie.
Wkrótce znów dosiadłam wilka. Za każdym razem jego widok wzbudzał we mnie strach i ekscytację. On za każdym razem czekał, aż na niego wsiądę, a potem zabierał mnie tam, gdzie chciał i musiałam mu ufać. Wiedziałam, że tak będzie jeszcze bardzo długo.
Kiedy znalazłam się w domu, najpierw zjadłam, a potem wzięłam się za naukę. I tak aż do późna. Po wieczornej kąpieli popisałam jeszcze z Alison i przedstawiłam jej, co się wydarzyło. Była oburzona, że tak łatwo przystałam na propozycję tego psa, jak go określiła. Ja stwierdziłam, że właściwie niewiele mam do stracenia, jeśli faktycznie zdecydowałabym się na danie mu szansy.
Następnego dnia poszłam do szkoły pełna nadziei, że wszystko będzie w porządku. Jakże niepomiernie się myliłam. Weszłam na pierwszą lekcję, usiadłam z Lunem, który wydawał się przygnębiony. Gdy mnie zobaczył, pobladł i zaczął unikać mojego wzroku.
- Hej, wszystko w porządku?
- Tak, pewnie, w porządku, nie musisz się martwić - brzmiał strasznie nerwowo.
- Luno, o co chodzi?
- Ja... nie mogę powiedzieć. Wiem, że mam długi język, ale to mi nie przejdzie przez gardło. Na stołówce usiądź z nami, okey? - wyglądał okropnie. Znów było mi go żal.
- No dobra - wzruszyłam ramionami w geście obojętności, ale przejęłam się. Skoro oni się martwią, to ja też powinnam.
Alison, Cat, Regulus i Mike dopadli mnie na przerwie. Nie byłam pewna, czy chcę z nimi rozmawiać. Niby robiłam to wszystko dla ich zdrowia psychicznego, ale wolałam nie dzielić się z nimi żadnymi obawami. 
- Cześć. Jak wam minął weekend? - przywitałam się i próbowałam odwlec moment, w którym zostanę dokładnie przepytana.
- Jesteś przybita i Luno też - stwierdziła moja ciemnowłosa przyjaciółka, przypatrując mi się krytycznie.
- Dziękuję Alison, mnie również bardzo dobrze - westchnęłam zirytowana. Czasami jej bezpośredniość mnie denerwowała. Sama doskonale wiedziałam, jak się czuję i ona nie musiała mnie o tym informować.
- O co chodzi? - zapytała, zakładając ręce na piersi. Więc ona była policjantem, a ja przesłuchiwanym.
- Widziałam jak ze sobą rozmawiali na początku - dodała Cat, jeszcze bardziej mnie pogrążając. Choć pewnie nie trudno było się domyślić, iż moje zmartwienia są związane z Nightami. - Knuliście, prawda?
- Nie wiem, o co chodzi, ale powiedział, że się dowiem. Obiecuję, że was też poinformuję, ale przypuszczam, że to coś złego - po tych słowach Ali przewróciła oczami, chcąc dać mi do zrozumienia, iż wszystko, co wiąże się z nimi, jest złe. - Wiecie już pewnie, że w mieście są inne wampiry - dodałam ciszej.
Spojrzeli na mnie jak na jakąś wariatkę, ale tym razem nie czułam się jak wariatka. Wiedziałam, że usłyszenie tego ode mnie, a nie od plotkary Alison, było dla nich znacznie poważniejsze. 
Czas do godziny obiadowej dłużył się niemiłosiernie. Wszystkie przerwy spędzałam z moimi przyjaciółmi. Luno nie odzywał się praktycznie wcale i byłam pewna, że myślami jest cholernie daleko. Co ciekawe, minęłam na korytarzu Maxa, ale tylko raz. Zauważył mnie, przez chwilę jakby się zastanawiał, co ma zrobić, a potem na jego twarz wpełzł złośliwy uśmiech. Trącił mnie ramieniem, a serce podeszło mi do gardła. 
Kiedy wreszcie przyszła pora, Alison i Cat ledwo za mną nadążały. Wepchnęłam się do stołówki wraz z tłumem uczniów i po chwili już byłam w środku. Zmierzałam do stolika, przy którym zwykle siedzieli bracia.
-Ej, to nie wyścig chartów! - usłyszałam za sobą dyszenie Catie. 
Zobaczyłam, że chłopcy już na mnie czekają. Wszyscy, oprócz...
- Gdzie jest Robin? - zapytałam zdziwiona, zajmując miejsce obok nich.
- I to jest bardzo ciekawe pytanie - Pablo wyglądał, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Pod rękami nie miał tacy z jedzeniem jak reszta braci, ale mapę miasta i okolic. Czerwonym długopisem zaznaczone było kilka punktów, a sam przyrząd tkwił w ręce chłopaka. 
- Czy tak trudno wytłumaczyć, o co chodzi? - zdenerwowałam się. Już nawet tego nie ukrywałam. Może Alfa był aroganckim manipulantem, ale również jedną z niewielu osób, dzięki którym mogłam czuć się bezpiecznie.
- No tak. Dosyć trudno - westchnął Shery, grzebiąc widelcem w jakiejś sałatce.
Zapadła cisza pełna napięcia. Czekałam, aż wreszcie któryś z nich raczy mi powiedzieć, co się stało. Wreszcie Gary zdobył się na odwagę.
- Wczoraj pojawiły się wampiry. Natknęliśmy się na nie i Robin przyszedł nam pomóc. Było ich po prostu za dużo. Otruli go i zniknęli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz