Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: marca 2014

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 30

- Otruli? - zdziwiłam się. Nie sądziłam, że ten koleś będzie podatny na takie rzeczy jak trucizna.
- Truciciele to nowy rodzaj wśród wampirów. Wykształcili się jakieś sto lat temu. Nie sądziłem, że będą w stanie znaleźć coś na nas - wyjaśnił Shery, oddzielając kawałki pomidora od sałaty.
- I co się z nim stało? Gdzie jest?
- Zdrętwiał i musieliśmy zanieść go do domu. Nie ma z nim kontaktu, nie przemienia się - skwitował Pablo.
Shery odsunął od siebie talerz, jakby nie miał ochoty na jedzenie. Zaczął grzebać w swoim plecaku i po chwili wyciągnął jakieś opasłe tomiszcze oprawione w skórę. Rozłożył księgę przed sobą, a ja rozejrzałam się, czy nikt nie zwróci na to uwagi.
- Szukam i szukam, ale o truciznach na demony niewiele tu jest. Można truć ludzi, zwierzęta, wilkołaki i wampiry, czarnoksiężników, elfy albo centaury - wymieniał, kartkując książkę. - Ale na demony i anioły to nic nie ma, bo nie są z tego świata i teoretycznie nie powinno być możliwe ich otrucie. Nawet nas można otruć, skoro urodziliśmy się jako ludzie.
Chłopak westchnął i oparł głowę na dłoni. Wszyscy musieli być bardzo zmartwieni zaistniałą sytuacją. Ja też byłam. Spojrzałam w stronę stolika, przy którym siedzieli moi przyjaciele. Mike odwrócony do mnie plecami, musiał robić coś zabawnego z żelkami, bo Cat śmiała się i próbowała sama coś zjeść. Alison wpatrywała się w ekran telefonu i co chwilę coś wystukiwała. Regulus siedzący naprzeciw niej, robił dokładnie to samo, tyle że on uśmiechał się przy tym figlarnie.
- Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie? - zapytałam wreszcie, a Shery pokiwał głową. 
Więcej żadne z nas się nie odezwało. Wstałam i odeszłam od stolika. Kupiłam batona i wyszłam ze stołówki, pozornie pozostawiając problemy za sobą. Zastanawiałam się, ile czasu jeszcze mi zostało, zanim Max mnie zabierze lub coś stanie się moim przyjaciołom. Z nimi także musiałam porozmawiać. Przekazanie im informacji nie było takie proste.
- Zasłużył sobie - prychnęła Alison, gdy wraz z resztą wrócili ze stołówki.
W głębi serca było mi przykro, że tak mówi. Robin wcale nie był idealny, nie liczył się ze zdaniem innych, ale chciał dobrze. Poza tym wiedziałam, że moi przyjaciele boją się tak jak ja.
- Proszę, uważajcie na siebie - odpowiedziałam tylko i spuściłam wzrok. Wizja, w której jedno z nich zostaje zakładnikiem wampirów, wcale mi się nie uśmiechała. Nie chciałam, by ktokolwiek ginął z mojego powodu. 
Z trudem dotrwałam do końca lekcji. Tuż po dzwonku podszedł do mnie Luno i podał mi swój telefon, na którym wyświetlała się wiadomość od Nerayli.
Robin uciekł z domu, pobiegł w stronę lasu."  
Spojrzałam na chłopaka zaniepokojona. On również wydawał się przerażony. Pobladł tak bardzo, że niewiele mu brakowało do uzyskania odcienia swoich włosów. 
- Mam nadzieję, że jeszcze nie wyczerpałaś swoich zapasów szczęścia.
Pożegnałam się z przyjaciółkami i w towarzystwie Luna opuściłam szkołę. Szliśmy dokładnie tą samą trasą, którą zawsze wracałam do domu. W pewnym momencie zauważyłam, że po policzkach chłopaka ciekną łzy.
- Luno? - przystanęłam i przytuliłam go. 
Wtulił się w moje ramię i tylko czułam, jak łka. Sytuacja była krytyczna. Nie spodziewałam się, że ktoś, kto zamienia się w ogromnego wilka, może płakać z powodu zaginięcia brata. Jak mogłam nie dostrzec, że jest tak wrażliwy? Musiał się strasznie wstydzić.
- Wszystko będzie w porządku - starałam się go pocieszyć, jednak już po chwili Luno oderwał się ode mnie i z ulgą zauważyłam, że nie płacze. Choć pewnie byłoby to lepsze, bo zamiast tego, zaczął się rozglądać tak, jak Robin.
- Uciekamy.
Złapał mnie za ramię i pchnął, żebym się pospieszyła. Nie zastanawiałam się, dlaczego to zrobił. Wiedziałam. Ktoś musiał nas gonić.
Biegliśmy dłuższą chwilę, aż nie zaczęło mi brakować tchu. Znów się dusiłam. Płuca cholernie bolały. Czułam, jak mój organizm każe mi przestać uciekać. Wreszcie nie wytrzymałam. Luno nawet nie był zmęczony. Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach, a już w następnej sekundzie stał za nim Max. Za mną również ktoś się pojawił, ale najpierw musiałam złapać oddech, a dopiero potem przejmować się bezpieczeństwem. Oparłam się o przydrożne drzewo i próbowałam wyrównać oddech.
Dziewczyna o mocno zielonych oczach i różowych włosach przyglądała mi się niespokojnie. Obok niej stał wysoki mężczyzna, którego fioletowe spojrzenie prawie wżerało się w biednego Luna. Miał pociągłą twarz i rzadkie włosy zaczesane do tyłu. Natomiast Max wyglądał na nieporuszonego zaistniałą sytuacją. Jakby nigdy nie miał ze mną nic wspólnego.
- Czego znów chcesz? - warknął mój towarzysz.
Serce biło mi jak oszalałe. Wiedziałam, czego chce ta pijawka i obawiałam się, że Luno nie będzie dla niego przeszkodą.
- Twój braciszek miał być sparaliżowany - syknął wysoki mężczyzna. - Tymczasem wymknął się spod kontroli. I to właśnie wy, psy, powinniście wiedzieć, dlaczego tak się dzieje - mówił niczym wykładowca, którego głos motywuje studentów do spania.
Luno wydał z siebie warczenie bestii, która siedziała w jego środku. Nie był to taki sam głos, jaki wydawał Robin, ale bardzo podobny. Ja już wiedziałam, że nie należy nazywać Nightów psami, ale widocznie te wampiry albo nie były świadome swoich błędów, albo robiły to naumyślnie.
- Lepiej się pośpiesz, kochasiu - ponagliła go dziewczyna z różowymi włosami, podchodząc i łapiąc mnie za kark. Rękę miała lodowatą, a uścisk prawie zwalił mnie z nóg. Jęknęłam.
- Nic nie wiem! To wasza wina, sami sobie nawarzyliście piwa! My nie będziemy za was załatwiać spraw - mówił mój przyjaciel, a wraz z jego słowami, wydobywało się warczenie wilka. - Taki z Ciebie truciciel, to teraz to odkręcaj, krwiopijco - wycelował palec oskarżycielsko w stronę wysokiego mężczyzny.
- Audrey, puść dziewczynę - mruknął Max, a różowowłosa natychmiast odstąpiła ode mnie, choć z wielką niechęcią. Rozmasowałam miejsce, w którym trzymała swoją łapę.
- Jeszcze nie wiem jak to odwrócić - zaczął truciciel. - Słyszałem, że jeden z was próbuje znaleźć odtrutkę w jakiejś starej księdze. Powiedz mu, że tam nic nie znajdzie.
Przez cały czas milczałam. Tak bardzo pragnęłam, żeby zjawiła się reszta braci. Obserwowałam niespokojną Audrey, która rzucała mi wygłodniałe spojrzenia. 
- Chyba nie zamierzasz z nimi współpracować, Malvolio - zwróciła się nagle do mężczyzny po swojej lewej stronie.
- Jeśli jest szansa, że uda im się go powstrzymać od wyrzynania naszych...
Nagle usłyszeliśmy szelest liści i trzask łamanych gałęzi. Wszyscy spojrzeliśmy na przeciwległą stronę drogi. Między drzewami pojawiła się ciemna, niewyraźna postać, która z każdą sekundą nabierała ostrości. Wreszcie wyłonił się łeb, a potem reszta ciała wilka, którego tak dobrze znałam. Z jego paszczy wyciekała piana i krew. Oczy miał całkowicie czarne jakby niewidzące. 
Żadne z nas nie poruszyło się, nie chcąc prowokować bestii do ataku. Robin zaczął się zbliżać, obnażając kły i warcząc. Audrey jako pierwsza zareagowała. Rzuciła się na niego, a on na nią. Oboje wylądowali na ziemi, tuż obok mnie i walczyli zajadle, wpełzając głębiej w las za moimi plecami. Po chwili do walki dołączył Malvolio i Max. 
- Kamma, spadamy - usłyszałam głos Luna, ale nie posłuchałam.
Stałam wpatrzona w walkę ogromnego wilka z trójką wampirów. Szło mu całkiem nieźle. Rzucał nimi na wszystkie strony, a potem atakował jednego. Przeciwnicy szybko wracali do walki, jednak po kolejnym podniesieniu się z ziemi, już mniej chętnie przystępowali do ofensywy. W pewnym momencie zauważyłam, że Malvolio musiał nastawić sobie rękę, czemu towarzyszył nieprzyjemny trzask i oczywiście odgłosy walki.
Wreszcie wampiry stały z dala od bestii, a ja przesunęłam się o kilka metrów w głąb lasu, by móc obserwować walczących. Wtedy Robin wydał z siebie przerażający ryk i odwrócił się przodem do mnie. Nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu, gdy jego czarne ślepia spotkały się z moimi błękitnymi oczami. Zaczął iść, jakby szykując ciało do skoku. Położył uszy po sobie, obniżył łeb i spiął mięśnie. 
Luno rzucił plecak i zamienił się w białego wilka. Był mniejszy od swojego brata, ale zachował zdrowy rozsądek i to zwiększało jego szanse na wygraną. Zasłonił mnie ciałem i warknął w stronę Alfy. Ten, ku mojemu zdziwieniu, zatrzymał się i zaczął drżeć. Potem widziałam, jak jego brzuch unosi się i opada, a sam wilk próbuje coś zwrócić, niestety bezskutecznie.
Bestia wypluła na ziemię pianę i krew, w której było trochę czarnej mazi. Następnie zwierz pobiegł w głąb lasu, pozostawiając mnie, Luna i wampiry samym sobie. Te zniknęły w mgnieniu oka, zapewne obawiając się kolejnego ataku ze strony wilka. Mój przyjaciel wrócił do formy człowieka.
W głowie wciąż miałam obraz Robina. Owszem, wyglądał potwornie, ale w głębi serca czułam, że cierpi, ogromnie cierpi i że trzeba mu pomóc. On mi pomógł. Może nie wrócił mi rodziców, może czasem pozwalał sobie na zbyt wiele, ale zawdzięczałam mu fakt, że wciąż byłam w pewnym sensie wolna.
- Wracaj do domu, idę za nim.
- Zwariowałaś? - chłopak złapał mnie za ramię. Spojrzałam mu w oczy. - Gdyby Robin tu był, sam nie pozwoliłby Ci na coś takiego. Tam jest niebezpiecznie!
Niestety starania Luna na nic się zdały. Byłam zbyt uparta. Wyrwałam się z jego rąk i pobiegłam w ślad za Alfą. Wtedy nie liczyło się dla mnie nic więcej, nawet jeśli miał mnie zabić. Nie wiedziałam, czy cieszyć się, że Luno nie biegł za mną, czy martwić. Jednak szybko przestałam o tym myśleć. Podążałam za śladami krwi.
Dotarłam do rzeki, która przecinała las. Musiała to być ta sama, do której poprzedniego dnia o mało nie wrzucił mnie Robin. Jednak w miejscu, do którego dotarłam, była ona głęboka i rwąca, a na drugą stronę prowadziła tylko jedna droga. Po powalonym drzewie. Nigdy nie byłam dobra w sporcie, a tym bardziej w spinaniu się po drzewach. Tamtego pnia musiałam użyć jako kładki, ale bałam się, że przez moją niezdarność wpadnę do wody. Wiedziałam tylko, że muszę przejść.
- Dasz radę - pocieszyłam się i zaczęłam ostrożnie wchodzić na pień.
Zamknęłam oczy i szłam. Rękami starałam się balansować i złapać równowagę, ale nie było to łatwe. Pień był wąski. Pomyślałam, że dla Robina to jeden mały skok. Wreszcie poczułam pod nogami twardą ziemię, a wtedy głośno wypuściłam powietrze z ust. Musiałam ochłonąć, chociaż byłam z siebie dumna. Gorączkowo szukałam tropu ciężkiego zwierza lub krwi, którą wypluwał.
Przykucnęłam i poszukałam w błocie. Niedaleko dostrzegłam wgniecenie w kształcie wilczej łapy. Sporej wilczej łapy. Wiedziałam, że jest niedaleko, ale nurtowało mnie pytanie, czemu nie używa skrzydeł. Poszłam w stronę, w którą miałam nadzieję, udał się również demon. Im bardziej szłam w las, tym roślinność stawała się wyższa, co utrudniało mi poruszanie się. 
W końcu usłyszałam coś. Dźwięk bardzo blisko mnie. Serce mocniej mi zabiło. To był kaszel, a po chwili jakby ktoś zwymiotował. Bardzo powoli odgarnęłam krzaki, które dzieliły mnie od mojego celu. Uniosłam wzrok nieco wyżej. Około dwóch metrów nad ziemią, na gałęzi siedział Robin w postaci człowieka. Jego dłonie były całe we krwi. Chciałam podejść, szczęśliwa, że widzę go w ludzkiej postaci. Bo skoro się przemienił, to wszystko musiało być w porządku. Tak sądziłam.
- Nie podchodź - warknął. Jego oczy były złote jak u wilka. Znów zaczął zwracać. Zakrył usta dłonią, a po chwili było na niej jeszcze więcej krwi w połączeniu z czarną mazią.
- Chcę Ci pomóc - wytłumaczyłam mu z nadzieją, że pozwoli mi się zbliżyć.
- Nie chcę Ci zrobić krzywdy. Nie kontroluję się - spojrzenie miał dzikie, niczym spłoszone zwierzę. Trząsł się spazmatycznie za każdym razem, gdy wypluwał zawartość swojego żołądka.
Serce mi się ściskało z żalu, ale nie wiedziałam jak mu pomóc. Mogłam tylko patrzeć, jak cierpi. Trudno mi było powiedzieć coś więcej. Tym razem to nie ja przerwałam ciszę. Ja tylko zrozumiałam, że podałam się wampirom na tacy.
- Musicie zapytać w Podziemiu. Tylko on wie, co robić.
Chciałam zapytać, o kim on mówi, ale nim zdążyłam zareagować, znów poczułam moc demona w swojej głowie. Kazał mi iść, więc poszłam. Nie miałam władzy w nogach, które niosły mnie bardzo długo, aż wreszcie trafiłam na skraj lasu. W oddali stał dom. Na podjeździe nie było samochodu, a to oznaczało, że Tiana jest w pracy. Zostawiłam plecak w pokoju, zjadłam naleśniki, które moja opiekunka zrobiła poprzedniego dnia na obiad i cały czas myślałam.
Jak miałabym zejść do Podziemia i kim była osoba, o której mówił Robin? Jednak, mimo że domyślałam się odpowiedzi, była ona dla mnie zbyt przerażająca. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, iż to mógł być Władca Podziemi.
Wreszcie postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wyszukałam stronę kliniki weterynaryjnej w Moonlight i zadzwoniłam na numer, który został tam podany. Po kilku sygnałach usłyszałam w słuchawce znajomy głos.
- Klinika Weterynaryjna w Moonlight, przy telefonie Nerayla Night.
- Pani Night - zaczęłam niepewnie, ale i tak nie dane mi było skończyć.
- Kamma? Coś się stało? - zapytała troskliwie.
- Rozmawiałam z Robinem. Powiedział, że pomocy trzeba szukać w Podziemiu.
- Czekaj, czekaj. To nie jest rozmowa na telefon. Wyślę po Ciebie któregoś z chłopców, dobrze?
- Dobrze - westchnęłam i rozłączyłam się.
Nie musiałam długo czekać na eskortę. Gdy zadzwonił dzwonek, poszłam otworzyć drzwi. W środku tłumiłam strach, że mógł to być jeden z wampirów. Na szczęście w progu stanął Gary, mierząc mnie od góry do dołu zimnym spojrzeniem. 
Ze wszystkich braci, Gary wydawał mi się najmniej towarzyski i rozmowny, zwłaszcza tamtego przeklętego dnia. Shery ze mną rozmawiał, Luno, nawet Pablo od początku był bardziej otwarty. Chociaż jeszcze parę dni temu Gary zachowywał się inaczej.
- Cześć - przywitałam się, a on odmruknął coś, co miało być odpowiedzią.
Przez całą drogę nie zamieniliśmy słowa. Czułam się dziwnie, gdy tak szliśmy w zupełnej ciszy. Tym razem jednak miałam okazję, aby zapamiętać drogę do ich domu. Niby nie było daleko, ale blisko też nie. Tu każdy dom stał od drugiego oddalony o kilkaset metrów i parę zakrętów. Gdy wreszcie znalazłam się w domu Nightów, wraz z braćmi i Neraylą usiedliśmy w salonie.
Musiałam im streścić i przedstawić spotkanie z Robinem. Nie było mi łatwo, bo targały mną silne emocje. Dobrze wiedziałam, co chłopak przechodził. Kiedy chorowałam na zapalenie oskrzeli, czułam się podobnie. Duszności doprowadziło do tego, że zwymiotowałam i wtedy rodzice zabrali mnie do lekarza. Wylądowałam w szpitalu.
- Chce, żebyśmy zeszli do Podziemia i prosili Demona o radę, chociaż mieliśmy to robić tylko w ostateczności - zirytował się Pablo.
- Myślę - przerwał mu Shery. - Że powinniśmy to zrobić. Być może czas mu się kończy, a ja nie znalazłem żadnej odtrutki.
- Przypomnę, że macie dwa problemy. Po pierwsze, jak otworzyć przejście bez Robina, a po drugie, grasujące wampiry - wtrąciła Nerayla. - Zrobię herbatę.
Wstała i skierowała się do kuchni, zostawiając nas, zastanawiających się nad rozwiązaniem problemu lub podjęciem słusznej decyzji. Gary obgryzał paznokcie, wpatrzony w blat stolika do kawy. Pablo pocierał nerwowo prawe ucho, a Luno stukał palcami w podłokietnik kanapy.
Bałam się. Wizja wejścia do miejsca, które ludzie nazywają piekłem, wcale mi się nie uśmiechała. Jednak z drugiej strony chciałam pomóc Robinowi. Już wtedy odczuwałam jego brak. Wystarczył jeden dzień, aby wampiry zbliżyły się do mnie. Ta jedna sytuacja pokazała, że walka wciąż trwa i Max chce mi zrobić krzywdę.
- Idziemy tam wszyscy. Dzisiaj - zakomunikował wreszcie Shery.

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 29

Szliśmy w milczeniu już jakiś czas. Cisza stawała się przytłaczająca. Znowu. Zawsze obiecywałam sobie, że nie będę się odzywać, ale koniec końców i tak to ja pierwsza inicjowałam rozmowę.
- Dlaczego akurat weterynarz? Dlaczego nie sprzedawca kwiatów? - nie wytrzymałam. Można się było tego spodziewać.
- Chodzi Ci o zawód Ney? Po prostu to ogranicza kontakt z ludźmi, tłumaczy obecność leków, które są często potrzebne, no i jakiś zawód musi mieć, żeby w szkole się nie przyczepili, chociaż jesteśmy starsi od niej - wyjaśnił Robin i nie brzmiał przy tym jakby miał mi za złe wcześniejszej sytuacji.
- Starsi? - zdziwiłam się.
- Czarownice żyją po trzysta lat.
Zakodowałam sobie te informacje w głowie. Zastanawiałam się, co jeszcze mogłabym od niego wyciągnąć.
- A wampiry są nieśmiertelne?
- Tak, ale kiedy osiągają tysiąc lat, są już zbzikowane i trzeba je skrócić o głowę.
Pomyślałam, że skoro się już otworzył, to mam szansę go przepytać. Przynajmniej będę miała o czym rozmawiać z moimi przyjaciółmi. Oni też czuliby się bezpieczniej, wiedząc, w jakim świecie żyją.
- Tak zabiliście tego gościa, który ugryzł Maxa? - chciałam być jak najostrożniejsza w zadawaniu pytań, ale chyba nie wychodziło mi to za dobrze. Robin milczał przez chwilę.
- Samaela. Tak, chociaż nie było łatwo. Pół wieku i dobiłby do magicznej liczby tysiąca lat. A im starszy wampir, tym trudniej się z nim obchodzi.
- W sensie? 
- On wiedział, że jesteśmy blisko. Wyczuł, że to mogą być jego ostatnie chwile i poinstruował Maxa o wszystkim. Myśleliśmy, że jak zabijemy Samaela, to ich plan nie wypali, a jednak... Max był wściekły i od razu wziął się do roboty. Mieliśmy nadzieję, że będzie niegroźny, jak każda nowa pijawka. Tymczasem udało mu się spieprzyć Ci życie.
Miał rację. Moje życie zawaliło się właśnie przez ten wypadek. Jednego, głupiego wampira i demona, który go nie upilnował, a z którym właśnie rozmawiałam. Powinnam urwać głowy im obu.
- Czemu od razu go nie zabiliście?
- Teraz jego ruch. Poza tym w aktach szkoły Samael nadal jest jego żywym prawnym opiekunem. Jak na tę miejscowość przybycie nowej dziewczyny i śmierć dwóch osób to trochę zbyt podejrzana sprawa.
Już miałam zadać kolejne pytanie, ale chłopak powstrzymał mnie, zakrywając mi buzię dłonią.
- Ani słowa. Zobacz, dochodzimy na miejsce - i wskazał mi miejsce przed nami.
Moim oczom ukazał się most. Nie był zbyt długi, a na bokach rozkruszał się asfalt. Żelazne barierki były pokryte rdzą, zaś przy obu końcach konstrukcji wydeptano ścieżki prowadzące w dół. Pod mostem płynęła rzeka. Nie wyglądała na specjalnie głęboką czy rwącą. Na wodzie unosiły się jesienne liście. Cały obrazek jakoś nieszczególnie przypadł mi do gustu.
- Wiosną bardziej Ci się spodoba.
Stanęłam przy barierce i spojrzałam w dół. Od wody dzieliło mnie parę metrów. Zawsze miałam lęk wysokości, być może dlatego, że w rodzinnym domu wszystko było umieszczone na parterze. 
Drzewa otaczające to miejsce szumiały, wtórując wiejącemu wiatrowi. Wszystko wydawało się martwe bez ptaków wyśpiewujących swe pieśni na gałęziach. Byliśmy tam tylko my, wiatr i szum wody. Chwila przeciągała się, gdy patrzeliśmy na przepływającą pod nami rzekę.
Nagle Robin złapał mnie w biodrach i zaczął przenosić na drugą stronę barierki. Szarpałam się, kopałam, krzyczałam, ale nie byłam w stanie uciec mu z rąk. W akcie desperacji objęłam go.
- Co Ty robisz?! Zostaw mnie! - wykrzykiwałam, choć bezskutecznie.
Kiedy moje ciało znalazło się mniej więcej w połowie drogi na drugą stronę, zatrzymałam się. A właściwie Robin przestał mnie przerzucać. Kompletnie mu odbiło! Nie wiedziałam, o co chodzi. Nachylał się nade mną z wrednym uśmieszkiem na ustach.
- Wiesz, dlaczego zacząłem Cię podrywać? - zapytał, jakby do niczego nie doszło.
- Nie obchodzi mnie to! Puszczaj! - nadal się szarpałam, choć już z mniejszym uporem. Gdyby mnie puścił w tamtym momencie, najpewniej spadłabym do wody, uderzyła głową w dno i szybko umarła.
- Ale obiecaj, że dasz mi szansę - naciskał.
- Dobra, dobra, tylko odstaw mnie na ziemię - nie musiał długo czekać na odpowiedź. Człowiek w panice zgadza się na wiele głupich rzeczy, których potem żałuje.
- Obiecujesz?
- Obiecuję! - wrzasnęłam, spoglądając przez ramię na swoje odbicie.
Po chwili znów stałam twardo na ziemi. Dysząc, odsunęłam się parę kroków od barierki i przykucnęłam. 
Będąc małą dziewczynką, pojechałam z klasą na wycieczkę zwiedzać zamek. Kiedy wchodziliśmy na wieżę, spojrzałam w dół. Sparaliżowało mnie. Miałam wrażenie, że najmniejszy podmuch będzie w stanie wypchnąć moje ciało za barierkę. Kurczowo trzymałam się poręczy po drugiej stronie i płakałam. Trochę zajęło, nim wróciłam na dół w towarzystwie nauczycielki, zapłakana i roztrzęsiona.
- Jesteś potworem - wycedziłam przez zęby. Po chwili mogłam już normalnie stać.
- Wiem - powiedział i dotarło do mnie, że wcale go nie obraziłam.
- Dlaczego? - wreszcie zdobyłam się, aby zadać pytanie, na które on będzie mógł odpowiedzieć. Co za manipulacja.
- Powiedziałaś, że Cię to nie obchodzi. Ale obiecuję Ci, że kiedy skończymy z Maxem, opowiem wszystko.
Przytaknęłam tylko. Nie miałam zamiaru drążyć tematu, żeby nie narażać się na bliższe spotkanie z wodą. Pomyślałam, że on musi być psychopatą, jednak i tego nie powiedziałam na głos. Kolejne przeżycia mogły jeszcze zaczekać.
Spojrzałam w stronę barierki, za którą o mało co nie wyleciałam. Świetnie, nabawiłam się kolejnej traumy i to miejsce już zawsze będzie mi się źle kojarzyć. Nie będę chciała tu przychodzić, a więc moja przestrzeń do zwiedzania została uszczuplona o jeden most.
Robin, który do tej pory wyglądał, jakby świetnie się bawił, nagle spojrzał niespokojnie w stronę lasu. Było to takie samo spojrzenie, jakie miał poprzedniego dnia, gdy stwierdził, że w pobliżu mojego domu nie było bezpiecznie. Jak pies, który zwęszył coś niedobrego.
- Max wykonał swój ruch wcześniej niż się spodziewałem - powiedział nagle i znów wrócił do patrzenia na mnie. - Chyba już pora na Ciebie.
- Co takiego? - zdziwiłam się jego nagłą zmianą zachowania.
- Wczoraj to były tylko przypuszczenia, ale teraz chłopcy są pewni. Twoja ulubiona pijawka sprowadziła swoich koleżków - nie wyglądał na zadowolonego z zaistniałej sytuacji, ale ja też nie.
Wkrótce znów dosiadłam wilka. Za każdym razem jego widok wzbudzał we mnie strach i ekscytację. On za każdym razem czekał, aż na niego wsiądę, a potem zabierał mnie tam, gdzie chciał i musiałam mu ufać. Wiedziałam, że tak będzie jeszcze bardzo długo.
Kiedy znalazłam się w domu, najpierw zjadłam, a potem wzięłam się za naukę. I tak aż do późna. Po wieczornej kąpieli popisałam jeszcze z Alison i przedstawiłam jej, co się wydarzyło. Była oburzona, że tak łatwo przystałam na propozycję tego psa, jak go określiła. Ja stwierdziłam, że właściwie niewiele mam do stracenia, jeśli faktycznie zdecydowałabym się na danie mu szansy.
Następnego dnia poszłam do szkoły pełna nadziei, że wszystko będzie w porządku. Jakże niepomiernie się myliłam. Weszłam na pierwszą lekcję, usiadłam z Lunem, który wydawał się przygnębiony. Gdy mnie zobaczył, pobladł i zaczął unikać mojego wzroku.
- Hej, wszystko w porządku?
- Tak, pewnie, w porządku, nie musisz się martwić - brzmiał strasznie nerwowo.
- Luno, o co chodzi?
- Ja... nie mogę powiedzieć. Wiem, że mam długi język, ale to mi nie przejdzie przez gardło. Na stołówce usiądź z nami, okey? - wyglądał okropnie. Znów było mi go żal.
- No dobra - wzruszyłam ramionami w geście obojętności, ale przejęłam się. Skoro oni się martwią, to ja też powinnam.
Alison, Cat, Regulus i Mike dopadli mnie na przerwie. Nie byłam pewna, czy chcę z nimi rozmawiać. Niby robiłam to wszystko dla ich zdrowia psychicznego, ale wolałam nie dzielić się z nimi żadnymi obawami. 
- Cześć. Jak wam minął weekend? - przywitałam się i próbowałam odwlec moment, w którym zostanę dokładnie przepytana.
- Jesteś przybita i Luno też - stwierdziła moja ciemnowłosa przyjaciółka, przypatrując mi się krytycznie.
- Dziękuję Alison, mnie również bardzo dobrze - westchnęłam zirytowana. Czasami jej bezpośredniość mnie denerwowała. Sama doskonale wiedziałam, jak się czuję i ona nie musiała mnie o tym informować.
- O co chodzi? - zapytała, zakładając ręce na piersi. Więc ona była policjantem, a ja przesłuchiwanym.
- Widziałam jak ze sobą rozmawiali na początku - dodała Cat, jeszcze bardziej mnie pogrążając. Choć pewnie nie trudno było się domyślić, iż moje zmartwienia są związane z Nightami. - Knuliście, prawda?
- Nie wiem, o co chodzi, ale powiedział, że się dowiem. Obiecuję, że was też poinformuję, ale przypuszczam, że to coś złego - po tych słowach Ali przewróciła oczami, chcąc dać mi do zrozumienia, iż wszystko, co wiąże się z nimi, jest złe. - Wiecie już pewnie, że w mieście są inne wampiry - dodałam ciszej.
Spojrzeli na mnie jak na jakąś wariatkę, ale tym razem nie czułam się jak wariatka. Wiedziałam, że usłyszenie tego ode mnie, a nie od plotkary Alison, było dla nich znacznie poważniejsze. 
Czas do godziny obiadowej dłużył się niemiłosiernie. Wszystkie przerwy spędzałam z moimi przyjaciółmi. Luno nie odzywał się praktycznie wcale i byłam pewna, że myślami jest cholernie daleko. Co ciekawe, minęłam na korytarzu Maxa, ale tylko raz. Zauważył mnie, przez chwilę jakby się zastanawiał, co ma zrobić, a potem na jego twarz wpełzł złośliwy uśmiech. Trącił mnie ramieniem, a serce podeszło mi do gardła. 
Kiedy wreszcie przyszła pora, Alison i Cat ledwo za mną nadążały. Wepchnęłam się do stołówki wraz z tłumem uczniów i po chwili już byłam w środku. Zmierzałam do stolika, przy którym zwykle siedzieli bracia.
-Ej, to nie wyścig chartów! - usłyszałam za sobą dyszenie Catie. 
Zobaczyłam, że chłopcy już na mnie czekają. Wszyscy, oprócz...
- Gdzie jest Robin? - zapytałam zdziwiona, zajmując miejsce obok nich.
- I to jest bardzo ciekawe pytanie - Pablo wyglądał, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Pod rękami nie miał tacy z jedzeniem jak reszta braci, ale mapę miasta i okolic. Czerwonym długopisem zaznaczone było kilka punktów, a sam przyrząd tkwił w ręce chłopaka. 
- Czy tak trudno wytłumaczyć, o co chodzi? - zdenerwowałam się. Już nawet tego nie ukrywałam. Może Alfa był aroganckim manipulantem, ale również jedną z niewielu osób, dzięki którym mogłam czuć się bezpiecznie.
- No tak. Dosyć trudno - westchnął Shery, grzebiąc widelcem w jakiejś sałatce.
Zapadła cisza pełna napięcia. Czekałam, aż wreszcie któryś z nich raczy mi powiedzieć, co się stało. Wreszcie Gary zdobył się na odwagę.
- Wczoraj pojawiły się wampiry. Natknęliśmy się na nie i Robin przyszedł nam pomóc. Było ich po prostu za dużo. Otruli go i zniknęli.

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 28

Nerayla założyła nogę na nogę, a uśmiech nie znikał jej z ust. Trudno mi było powiedzieć, czy uśmiecha się szczerze, czy jest to typowy wyraz twarzy, jaki kierowała do właścicieli zwierząt, które leczyła. Za to mój uśmiech musiał być nerwowy, czego nie dało się ukryć. 
- No dobrze, więc powiesz mi teraz trochę o sobie. Czy ostatnio miałaś jakieś problemy ze spaniem?
- I tak i nie... Chociaż bardziej tak - od przybycia do Moonlight źle sypiałam prawie cały czas.
- Drażliwość?
- Trochę.
- Realistyczne sny?
- Bardzo.
- Lunatykowanie?
- Nie, jeszcze nie.
- Jeszcze? - dopytała zaciekawiona.
- Pewnie pojawi się w niedługim czasie.
Nie wiedziałam, dlaczego mnie tak przepytuje, jakbym była pacjentem, który potrzebuje leczenia. Założyłam, że to podstęp Robina, żeby mi udowodnić, że nie zwariowałam. 
- Słyszysz głosy?
- Nie.
- Ile godzin spałaś?
- Nie liczyłam.
- Ostatnia noc? 
- Co to ma do rzeczy? - zapytałam wreszcie, ignorując jej pytanie. 
Kobieta milczała jak zaklęta. Przyglądając się jej, stwierdziłam, że jest odrobinę podobna do swoich podopiecznych, ale nie z wyglądu. Jej gesty i spojrzenia mówiły to za nią. Westchnęłam zrezygnowana, bo wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi.
- Jesteś w szoku, zestresowana i niewyspana. Przytłacza Cię nowa sytuacja, w której się znalazłaś. Potrzeba Ci dużo czasu i odpoczynku, a poza tym zaleciałbym terapię ze zwierzętami, ale to już masz - zaśmiała się.
Do salonu wrócił Robin wraz z Lunem, który niósł tacę. Znajdowały się na niej dwie porcelanowe, bogato zdobione filiżanki ze spodeczkami, dwie srebrne łyżeczki, srebrny dzbanek z gorącą herbatą i srebrna cukiernica. Młodszy brat położył to wszystko na blacie i idąc w ślady Alfy, usiadł na kanapie po drugiej stronie stolika.
- I co, opinia wystawiona?
- Otóż tak. Ta biedna dziewczyna jest przez was wykończona - odpowiedziała Nerayla, biorąc herbatę do ręki.
- Przez nas?! - warknął Robin.
- Musicie ją lepiej chro.. - zaczęła Ney, jednak jej przerwano.
- Nic nie musimy, najwyżej możemy.
Czarownica tylko westchnęła z politowaniem i napiła się z filiżanki. Poszłam w jej ślady, ale jeszcze wcześniej posłodziłam swoją herbatę. Cisza, która zapadła, była przytłaczająca. Zastanawiałam się, jak ona może znosić taką zniewagę wobec swojej osoby.
- Bez przesady. Nie zrobiłem nic złego - powiedział Robin i zorientowałam się, że znów czytał mi w myślach.
- Przestań to robić - spiorunowałam go wzrokiem, ale moje starania jak zwykle spełzły na niczym. Uśmiechnął się złośliwie, a ja poczułam, że siedzi w mojej głowie jeszcze bardziej.
- Wiesz, jak to jest, jak z kimś gadasz i wiesz wszystko albo wiesz, że Cię okłamuje, a i tak przytakujesz i zadajesz mnóstwo głupich pytań, na które znasz odpowiedź? - zapytał nagle Luno. Żałowałam, że to on nie jest Alfą. Na pewno sprawdziłby się lepiej od swojego starszego brata. Z nim przynajmniej można było się dogadać.
- Luno, zamknij się - oczy Robina zmieniły barwę na złotożółte.
Luno natychmiast zwrócił na niego uwagę. Wyglądało to tak, jakby się przestraszył. Zrobiło mi się go żal. Nie mogłam tego tolerować.
- Przestań mu rozkazywać - fuknęłam na Alfę i odstawiłam herbatę. - Miło było poznać pani Night. Cześć Luno.
Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Mijając kanapę, na której siedział Robin, obdarzyłam go nienawistnym spojrzeniem. Zachowywałam się jak mała dziewczynka, ale było mi z tym dobrze. Wkładałam buty, kiedy tuż obok pojawił się powód, dla którego postanowiłam opuścić budynek.
- Sorry, to nie tak miało wyjść.
- A jak? To w końcu kto tu próbuje zrobić ze mnie wariatkę? I jeszcze nie szanujesz mojej prywatności. Traktujesz innych jak śmiecie.
- Przesadzasz - przerwał mi. - A poza tym przeprosiłem.
- Ty chyba nie wiesz, na czym polegają przeprosiny. Przecież nie masz zamiaru się zmienić - syknęłam i wyciągnęłam z kieszeni kurtki rękawiczki.
- No dobra, to nie był najlepszy pomysł. Po prostu daj się odprowadzić.
Nie odzywałam się, a skoro nie zaprotestowałam, to to była twierdząca odpowiedź. Robin również zaczął się ubierać. Kiedy wyszliśmy na dwór, poczułam chłód na skórze. 
- Nie chcę wracać do domu - przyznałam niechętnie.
Może przez fakt, że byłam na wycieczce, a może dlatego, że znudziło mi się siedzenie w pokoju i płakanie, chciałam pobyć na dworze. Pójść gdzieś, zobaczyć jakieś miejsce, bo w gruncie rzeczy w ogóle nie znałam okolicy. Wtedy akurat nie padał deszcz, więc idealnie się złożyło. Kiedy jeszcze mieszkałam w Emount, po poważnych sprzeczkach z rodzicami szłam na spacer. W tamtej chwili pomyślałam, że to wszystko było głupie. Oddałabym duszę, żeby rodzice wrócili. Jak mogłam być tak złym dzieckiem i kłócić się z nimi o jakieś bzdury. Okazało się, że każda minuta spędzona z bliskimi jest ważna.
- No to się przejdziemy.
Chłopak zaczął iść w stronę przeciwną do tej, którą przybyliśmy. Ja szłam tuż obok. Skoro byłam na niego skazana, to chociaż mogłam produktywnie spędzić czas.