Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: 2014

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 34

Nachyliłam się nad garnkiem z wywarem. Pachniało bardzo ładnie, jednak kiedy zbyt mocno się zaciągnęłam, dym zaczął gryźć mnie w gardle. 
- Mówił Ci ktoś kiedyś, że tak się nie sprawdza leków? - skarcił mnie Pablo. - Jakby to była trucizna, padłabyś.
Odsunęłam się natychmiast i zganiłam samą siebie w myślach. To było nieodpowiedzialne, jednak nie miało w tamtej chwili większego znaczenia.
- Wszystko poszło zgrabnie - Nerayla klasnęła w dłonie.
- A jak mu to podamy? - zapytałam i nagle nastała cisza.
Wszyscy popatrzyli po sobie, a po chwili ich spojrzenia zatrzymały się na mnie. Znieruchomiałam. Czyżbym znów popełniła gafę i zadała nieodpowiednie pytanie?
- No wiesz, lewatywa - zaczął Pablo z szelmowskim uśmiechem, ale szybko dostał po głowie od Gary'ego.
- Zaszczepimy go tym. Ty zaszczepisz - poinformował mnie Shery.
Początkowo chciałam odmówić, ale argumenty chłopców były mocniejsze. Alfa przyjdzie tylko do mnie, a nawet jeśli nie, przyciągną go wampiry, które nie przepuszczą okazji, by mnie zaatakować. Luno przyniósł strzykawkę, a mnie na jej widok zmiękły kolana. Nigdy nie lubiłam igieł. Źle mi się kojarzyły. Prawie zawsze oznaczały tylko ból. Szczepienie, wstrzykiwanie znieczulenia albo pobieranie krwi, na widok czego odchodziłam od zmysłów. Oczywiście nie szarpałam się, wiedziałam, że to nie ma większego sensu, bo będzie bardziej bolało. Lekarze i pielęgniarki twierdzili, iż jestem bardzo dzielna, skoro jedynie płaczę bezgłośnie. Jedyne dobre wspomnienia związane ze szczepieniem miałam z pielęgniarką, która wstrzykiwała mi coś na odczulanie. Długo trwało, nim skończyłam leczenie, ale przynajmniej nie umierałam, kiedy spotkałam się z alergenem. Oczywiście zdarzały się takie sytuacje jak wtedy z Alison w lesie. Żadna nie stawiała mojego życia na szali tak, jak tamta.
Reszta odtrutki miała poczekać, aż Robin nie odzyska choć trochę zdrowego rozsądku. Wtedy sam ją wypije. Ja otrzymałam strzykawkę i polecenie. W nocy iść do lasu, tam znaleźć Alfę i wbić mu igłę pod skórę, kiedy nadarzy się okazja. Zakładając, że uda mi się go znaleźć. Albo on znajdzie mnie.
Minęły trzy godziny od skończenia lekcji. Wróciłam do domu pod okiem Luna. Zdziwił mnie tylko brak samochodu Tiany na podjeździe. Zwykle ciocia była już o tej porze w salonie i oglądała telenowele. Jednak dom był pusty. Zadzwoniłam na jej komórkę, ale nie odbierała. Przestraszyłam się.
Jeśli wróci do domu w nocy, a mnie nie będzie w łóżku, da mi szlaban do osiemnastki. Jeszcze gorzej, jeśli nie wróci. To by oznaczało, że coś jej się stało, a miałam powody, by sądzić, że tak właśnie jest. Skoro tej dziewczynie w szkole zniknął kot, to wampiry musiały mieć z tym coś wspólnego. Tyle wspólnego, ile ze zniknięciem Tiany.
Aby nie popaść w paranoję, zadzwoniłam do chłopców z prośbą, by któryś z nich wybrał się do szpitala i sprawdził, czy Tiana tam jest. Potem mogłam z już nieco spokojniejszym sumieniem iść pod prysznic i zjeść kolację. 
Kiedy dochodziła jedenasta, Tiany wciąż nie było, jednak to nic nie zmieniało. Budzik w telefonie wyrwał mnie z krainy snów.
- Już pora - powiedziałam do pustego pokoju i sięgnęłam po strzykawkę. Przed igłą chroniła mnie tylko plastikowa osłonka. Nie zostało to zorganizowane zbyt higienicznie, ale nie miałam czasu na rozmyślanie o tym. Nie ja podjęłam decyzję.
Pod lasem spotkałam Shery'ego w postaci wilka. Pamiętałam wciąż nasze spotkanie kilka dni wcześniej. Wtedy wydawał się większy. Żadne z nas nie zaczynało rozmowy, która nie miała sensu. Czułam, że trzeba być cicho, jeśli nie chciałam kolejnego spotkania z wampirami. Czerwonooki zwierz kroczył kilka kroków za mną przez cały czas. Nie wiedziałam, gdzie idziemy, dokąd powinnam zmierzać, ale to bez znaczenia. Robin sam nas znajdzie. 
Las nocą był jeszcze gęstszy i ciemniejszy niż za dnia. Widoczność została utrudniona przez wszechobecny mrok. Pomyślałam, że Shery widzi dużo więcej nie tylko dzięki wyostrzonym zmysłom, ale także przez swoją umiejętność jasnowidzenia. Przynajmniej trochę mnie to rozbawiło i odgoniło strach.
Bałam się. Kto normalny nie bałby się, będąc w lesie w nocy? Wiele czynników działało na przyspieszone bicie mojego serca. Strach o swoje życie; strach przed lasem; strach przed wampirami; strach przed otrutym wilkiem; strach, że go nie znajdziemy przed krwiopijcami. Jeśli coś mu się stanie, będę mogła od razu wziąć całe opakowanie tabletek nasennych.
Nagle coś zaszeleściło w pobliskich krzakach. Spojrzałam w tamtą stronę, a potem na wilka, który skradał się w zaroślach tuż za mną. Szybko zbliżył się, zasłaniając mnie i opuszczając głowę, jakby miał zaraz atakować przeciwnika. Spomiędzy liści wychyliła się jasnobrązowa głowa z parą ciemnozielonych oczu. Ogromnemu zwierzakowi brakowało kawałka prawego ucha.
- Miałeś być dalej  od nas - mruknął szary wilk tak cicho, że ledwie usłyszałam.
- Jest blisko. Znalazłem świeże ślady. Krew w nich nie zakrzepła - oświadczył basior głosem Pabla. 
Shery podniósł głowę i rozejrzał się, a jednocześnie nasłuchiwał. Tak boleśnie przypominało mi to Robina, że miałam ochotę krzyczeć. Chciałam, żeby to się już skończyło.
- Mam pewne przypuszczenia...
- Mianowicie? - zapytałam.
- On zbliży się, ale tylko jeśli będziesz sama. Teraz krąży wokół nas, chociaż stara się maskować, ale krwi nie ukryje. Musimy jej pozwolić iść samej - ostatnie zdanie skierował do Pabla.
Młodszy brat tylko kiwnął głową, a raczej łbem.
- Postaramy się trzymać trzydzieści metrów za Tobą. Idź.
Pochwyciłam spojrzenie czerwonych oczu. On się nie bał, on był raczej zatroskany. Wiedział, co się stanie, jeśli trafię nie na tę osobę, której szukaliśmy. Myślałam, że pierwszy krok albo kilka będzie najtrudniejszych. A jednak najtrudniej było iść dalej, ciągle w las, ciągle przed siebie, w nieznane, może prosto w pułapkę. 
Mijały minuty. Nadal szłam, a czarnego wilka nie mogłam dostrzec. Wydawało mi się, że jestem sama, chociaż Shery i Pablo mieli się nie oddalać. Nie słyszałam nic, poza własnym oddechem, biciem serca i odgłosami lasu. Ale to przerażało mnie jeszcze bardziej. Wreszcie zdecydowałam usiąść na pierwszym powalonym pniu lub gałęzi, jaką napotkam. Tak też zrobiłam. Dotknęłam ręką strzykawki w kieszeni mojej bluzy. Wtedy poczułam dotyk na plecach.
Całe moje ciało się spięło i zastygłam w miejscu. Miałam wrażenie, jakby ktoś przykładał mi pistolet do pleców. Pomimo niskiej temperatury, zrobiło mi się natychmiast gorąco. Serce zabiło mi tak szybko, jak dziki ptak szamoczący się w zbyt ciasnej klatce tuż po jej zamknięciu.
Gardłowe mruczenie przerodziło się w warczenie, które ustało bardzo szybko. Poderwałam się z miejsca i odwróciłam gwałtownie. Wilk podniósł głowę i popatrzył złotymi oczami na moją rękę. Tę, która zacisnęła się na strzykawce. Nie mógł wiedzieć, że tam jest.
Staliśmy chwilę w milczeniu, obserwując się wzajemnie. Widziałam jego zmęczenie, krew na futrze. Widziałam też inną krew jakby jaśniejszą. Nienależącą do niego. Szkarłatne krople zasychały na czarnych włosach, sklejając je w niektórych miejscach.
- Robin? - sama usłyszałam niepewność we własnym głosie.
Bestia nie odpowiedziała, tylko przestąpiła przednimi łapami przez pniak, na którym siedziałam chwilę wcześniej. Ja także się zbliżyłam. Staliśmy tak blisko, że mogłabym swoją głową dotknąć jego nosa, ale nie zamierzałam tego robić. Jeszcze krok i objęłam go za szyję, wdychając zapach wilka, który tak mi się spodobał, kiedy go dosiadałam. 
Alfa pochylił głowę, jakby też chcąc mnie przytulić, jednak nie miał do tego rąk, a jedynie mógł zasłonić moje plecy łbem. Przycisnęłam ręce do gorącego ciała bestii. Najpierw prawą ręką głaskałam go po szyi, ale potem zeszłam niżej. Ramię, klatka piersiowa, aż wreszcie oderwałam dłoń i sięgnęłam do kieszeni. Teraz albo nigdy.
Ściągnęłam palcami nakładkę, złapałam za tłok i szybkim ruchem wbiłam igłę w szyję demona. Całe jego ciało się spięło, po chwili uniósł głowę, jednak nie wydał żadnego dźwięku. Do tego czasu wepchnęłam całą odtrutkę do jego ciała.
Zwierz odbił się od ziemi przednimi łapami, wyrwał z moich objęć i uciekł w las, zostawiając mnie z pustą strzykawką w dłoni. Po kilku sekundach usłyszałam przeraźliwe wycie samotnego wilka. 
Niemal w tym samym czasie pojawili się Pablo i Shery. Popatrzyli na mnie i na miejsce, w którym zniknął ich brat. Pablo chciał się rzucić w pogoń, jednak Shery zastąpił mu drogę.
- Dość, dość. Udało się, wracamy - powiedział, ale jasnobrązowy wilk wciąż próbował go wyminąć. Dopiero po ostrzegawczym warknięciu się uspokoił.
Stałam wciąż w miejscu, w którym byłam, kiedy Alfa odchodził. W dłoni trzymałam narzędzie zbrodni i próbowałam jakoś uporządkować swoje myśli.
On wciąż żył. Część krwi nie należała do niego. Jego oczy były takie, jak zazwyczaj, ale nie odezwał się słowem. Dlaczego? Czy wampiry coś mu zrobiły? Czy wiedział, co zamierzam zrobić? A najważniejsze, kiedy wróci do siebie?
- Kamma - usłyszałam zniecierpliwiony głos Shery'ego. - Idziesz, czy nie? - przestąpił z łapy na łapę. 
- Wracamy? - zapytałam głupio, na co on tylko kiwnął łbem.
Kiedy szłam, przez cały czas dręczyło mnie, dlaczego Robin nawet nie pisnął, gdy wbijałam mu igłę w szyję. Dlaczego przyjął to z takim spokojem? Uciekł tak nagle, jak gdyby coś go...
- Przez was uciekł. Zbliżaliście się, więc uciekł.
Shery milczał, choć jego brat popatrzył na niego pytająco.
- Dlaczego...
- Dlaczego ruszyłem, kiedy tylko wzięła strzykawkę? - przerwał mu Shery, podnosząc głos. Sierść zjeżyła się na jego ciele. - Bo pozwoliłem sobie na naiwne myślenie, że zadziała od razu po zaszczepienie. Jestem głupi, wiem. 
Pablo spuścił wzrok i nie odezwał się. Ja także nie zamierzałam. Prawda była taka, że wszyscy pozwoliliśmy sobie na naiwność, zwłaszcza ja, kiedy podeszłam do Robina, jakby nie stanowił żadnego zagrożenia.
Kiedy wróciłam do domu, Tiany wciąż nie było. Przebrałam się w pidżamę i próbowałam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, aż zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetlił się numer Nerayli.
- Halo?
- Kamma, Gary wrócił ze szpitala. Przyjęli jakiegoś mężczyznę. Kiedy Tiana robiła obchód z doktorem, pacjenta nie było w łóżku. Szukali go, Tiana weszła do łazienki i on tam na nią czekał z bronią w ręku, ale nagle zgasło światło i ktoś rozbił okno. Podobno słyszała wrzaski i odgłosy walki, ale jak światło znów się zapaliło, nikogo poza nią tam nie było. Tylko na podłodze zostały ślady krwi - zrelacjonowała szybko czarownica. Serce zabiło mi mocniej.
- Robin - powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
- Co? Ach tak, rzeczywiście. Musiał tam być. Ten mężczyzna to pewnie wampir, który miał zabić Tianę. Teraz jest tam pełno policji, pewnie dlatego nie wróciła do domu.
- Zabić albo porwać - dodałam.
Prawie całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Wszystkie wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin zbyt mocno mną potrząsnęły. Wizyta w Podziemiu, szykowanie lekarstwa, podanie go Robinowi i na dodatek ta sytuacja z Tianą w roli głównej. Pomyślałam, że bez czegoś na sen nie zasnę, a przecież kolejnego dnia czekała mnie szkoła.
Alison miała bardzo dużą władzę nade mną. Potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystko, co się wydarzyło od mojego opuszczenia szkoły poprzedniego dnia. Starałam się nie mówić za dużo, ale ona jakby czytając mi w myślach, zadawała trafne pytania i uzyskiwała na nie odpowiedź. Dręczyła mnie cały dzień, ale prawda była taka, że sama chciałam podzielić z kimś swoje obawy i przeżycia. Nie miałam nikogo, poza nią i Cat, choć ta druga zdała się raczej na gadanie tej pierwszej.
Wszystko trwało do lekcji wf-u. Dziewczyny i Luno ćwiczyli, a ja powiedziałam, że źle się czuję. Dave przyjął tę wymówkę. Wyglądałam okropnie, ale to jak zawsze. Pewnie usłyszał o pogrzebie i stwierdził, że tylko ten jeden raz nie wpisze mi minusa. Usiadłam na trybunach, które stały po lewej stronie od wejścia do sali gimnastycznej. Stamtąd oglądałam mecz siatkówki.
Po kilkunastu minutach drzwi do sali otworzył się i wszedł dyrektor. Kazał nie przerywać gry, podszedł do nauczyciela i porozmawiali chwilę ze sobą. Nie mogłam ich usłyszeć, ale widziałam, jak Dave spojrzał w stronę drzwi, pokiwał głową, a potem dyrektor wprowadził część klasy drugiej. Uczniowie rozsiedli się na trybunach. 
Tuż za mną usiadł Max, a obok niego dziewczyna z fioletowymi włosami. Audrey. Ku mojemu niezadowoleniu, nigdzie nie widziałam Pabla. On został z tą częścią klasy, która nie weszła do sali.
- Co, szukasz swojego strażnika? - zapytał kpiąco Bunny, nachylając się w moją stronę. Niemal czułam jego oddech na swoim policzku. - A to przykre, że za szarpanie się ze mną trafi do innej klasy.
- Co Ty pieprzysz? - syknęłam, posyłając mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć. - I co ona tu robi? 
- Wiesz, ktoś przez przypadek sprawił, że nasza nauczycielka spadła ze schodów i złamała nogę. Jaka szkoda, że to było niewidoczne dla ludzkiego oka. A potem Twój piesek rzucił się do mnie i nikt nie zauważył przybycia dodatkowej uczennicy.
Jego słowa wzbudzały we mnie niewyobrażalną wściekłość. Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę mu przyłożyć lub jakoś zripostować jego słowa, ale jak na złość nie byłam zbyt dobra w wymyślaniu obelg na poczekaniu. 
- Słyszałem, że byłaś w nocy w lesie, a Twój ulubiony piesek zarżnął mi kolejnego zabójcę - w tym momencie jego ręka zacisnęła się na moim ramieniu. - Nie wiem, jak go szczujesz, ale spokojnie. Kiedy to się skończy, będziemy się z tego śmiać. A skończy się już niedługo.
- Owszem - odparłam. Ta odpowiedź chyba zbiła go z tropu, a ja poczułam satysfakcję.
Max założył, że śmierć wampira została sprowokowana przeze mnie. Nie chciałam go wyprowadzać z błędu. Jeszcze bardziej cieszyło mnie, że nie wiedział o wydarzeniach ostatniej nocy. Puścił moje ramię, które trochę pobolewało, ale ostatecznie odwróciłam się i udawałam, że nadal oglądam grę.
- Miło, że tak we mnie wierzysz, ale może mi powiesz, co Cię tak cieszy?
- Wizja Twojego upadku - powiedziałam, ale po chwili przypomniało mi się coś jeszcze. - I głowy Samaela nabitej na pal.
- No, ciekawe po kim masz taki cięty język. Po mamusi czy po tatusiu? - odezwała się nagle Audrey.
Zamurowało mnie. Wstałam, odwróciłam się do nich i miałam ochotę spoliczkować tę pijawkę, ale znałam konsekwencje. Droga z sali gimnastycznej do gabinetu dyrektora była krótka.
- Nie wiem. Zapytajcie tych rodziców, których opuszczacie po przemianie.
Odeszłam od nich tak daleko, jak tylko się dało. Usiadłam na miejscu blisko wyjścia z sali. Aż do dzwonka gotowałam się ze złości. Jak śmiała wspominać moich rodziców? O całej sytuacji opowiedziałam Alison, Cat i Lunowi, gdy tylko wyszli z przebieralni. Dziewczyny stwierdziły, że to podłe ze strony Audrey, jednak Luno powiedział, że to typowe ze strony wampirów. 
Po lekcjach przed szkołą czekali na nas starsi bracia Luna, oczywiście poza jednym.
- Zwolnili was? - zapytałam Gary'ego i Shery'ego.
- Nerayla zadzwoniła do szkoły i powiedziała, że też możemy mieć grypę, jak Robin, a my udawaliśmy, że się źle czujemy.
- Tak, Tobie szło świetnie, braciszku - zaśmiał się Shery, a po chwili dostał kuksańca w bok.
- Chodźmy do domu - ponaglił ich Luno. Wyglądał na zniecierpliwionego.
- Gdyby Robin wrócił, to Ney na pewno by nam o tym powiedziała, młody - Gary poczochrał prawie białe włosy brata, ale już po chwili wszyscy szliśmy w stronę mojego domu. Przynajmniej w ich towarzystwie nie musiałam się przejmować gadaniem Maxa.

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 33

Ruszyliśmy w głąb korytarza. Po kilku krokach usłyszałam szmery, które wreszcie przerodziły się w jęki i zawodzenie. I nie były to odgłosy wydawane przez jedną osobę, a raczej kilkadziesiąt.
- Co to? - zapytałam, przysuwając się bliżej Shery'ego.
- Dusze - odpowiedział spokojnie, jakby to było całkowicie normalne.
Dla mnie to nie było normalne. Cała sytuacja robiła się co najmniej dziwnie niepokojąca. Czułam, że nie powinnam tam być, jakby Podziemie wypierało moje ciało.
- A konkretnie? 
- Ci, którzy byli naprawdę złymi ludźmi za życia i nie chcieli żałować za grzechy, póki był czas. Ewentualnie zawierali pakty z demonami i sprzedawali duszę - tym razem odpowiedział mi Pablo. 
Chłopcy roztaczali aurę spokoju. Widziałam, że nie są zdenerwowani, nie czują się skrępowani. Tymczasem we mnie wzrastała ochota na ucieczkę. Miałam wrażenie, jakbym szła pod wiatr, ale nie czułam go. To było coś innego, czego nie potrafiłam opisać.
Wrzaski stały się stałym elementem tamtego miejsca, jednak nie tylko one zapadły mi w pamięć. Kiedy trafialiśmy na kolejne ściany, które przesuwały się, gdy któryś z braci machnął ręką, zaczęły towarzyszyć nam stwory.
Były bestiami wszelkiej maści, wielkości i zapachu. Niektóre przypominały ludzi, lecz wiedziałam, że to tylko powłoka. Przewijało się ich wiele. Wielki ptak w płaszczu, naga kobieta z wężowym językiem, fauny, cienie na ścianach, nienależące do nikogo. Najbardziej zaskoczył mnie widok minotaura prowadzącego w kajdanach węża o wielu głowach, a każda z głów była wsadzona w metalowy kaganiec. Po jakimś czasie, gdy istot pojawiło się więcej, zobaczyłam także wilki, podobne do tych, w jakie zmieniali się bracia. Z tą różnicą, że nosiły pasy, przy których umocowane były noże, bicze, a czasem inne narzędzia, których nazw nie znałam.
Podziemie, choć pozornie tętniące życiem, było miejscem przerażającym i smutnym, przepełnionym cierpieniem. Światła z pochodni wcale nie dodawały przytulności, choć trudno o takiej mówić. Te światła wydawały mi się złe, a ich brak niewiele by zmienił w otoczeniu.
Korytarze stawały się coraz gwarniejsze. Każdy gdzieś się spieszył. Jedni mówili do siebie, inni wrzeszczeli w sobie znanym języku, a niektórzy przemykali, chcąc pozostać niezauważonymi.
Ale z jakiegoś powodu chaos wydawał się zorganizowany do tego stopnia, że wszyscy ustępowali miejsca przed moimi towarzyszami.
Usłyszałam charczenie z prawej strony. Kiedy odwróciłam głowę, by spojrzeć, co było źródłem dźwięku, od razu pożałowałam.
Postać przypominała dziwną mieszankę barana, pająka i kameleona. Kiedy spojrzałam w trzy pary oczu, stwór zaczął emanować wieloma kolorami, jakby przechodziły przez niego falami. 
- Nie zaczepiaj obcych - syknął mi Luno do ucha i popchnął mnie, żebym szła dalej. - Robisz straszną sensację i bez tego.
- Ja nie...
- Tak, tak, nie chciałaś. Idź - pospieszył mnie, a ja westchnęłam tylko i postanowiłam nie kontynuować usprawiedliwiania się. Chociaż chciałam powiedzieć, że to nie ja zaczepiłam tego stwora.
Wreszcie doszliśmy do ostatniej ściany. Nie różniła się ona od reszty niczym, poza tym, że wypełniono ją znakami. Miały różne kształty. Niektóre faliste, okrągłe lub proste, a inne krzywe i przywodzące na myśl coś ostrego. Duże i małe, ciągnęły się od sufitu do podłoża niczym zasłona. Każdy symbol świecił czerwonym blaskiem, jakby był jątrzącą się raną.
Przed ścianą siedział jeden z wielu wilków. Miał szarą sierść, która wyglądała, jakby ktoś wrzucił do niej złote elementy. Niektóre skrawki futra miały blond kolor. Wyglądało na to, że był strażnikiem. Gdy nas zobaczył, jego oczy zaświeciły radośnie.
- Chłopaki? - zdziwił się i natychmiast wstał, aby ich powitać. Czułam się trochę pominięta. Strażnik merdał przyjacielsko ogonem. - Jak się cieszę, że was widzę. A ta blondyneczka to kto? I gdzie jest Robin?
- My właśnie w tej sprawie - rzekł Gary ponurym tonem.
- To jest Kamma Periv - wtrącił Shery. - Bez której nie byłoby nas tutaj. Kamma, to Syberlan, nasz stary przyjaciel.
- Miło mi - odruchowo wyciągnęłam rękę w stronę wilka, ale szybko się opamiętałam. Syberlan zachichotał tylko. Było mi strasznie głupio.
Jednak niezręczność szybko minęła, gdy strażnik zwrócił się do braci.
- Przyszliście do Demona? - jednak nie czekając na odpowiedź, spojrzał na ścianę ozdobioną znakami, a ta uniosła się do góry, ukazując kolejne przejście. - Chodźcie. Zaprowadzę was.
W ostatnim korytarzu, który musieliśmy przejść, nie było żadnej pochodni. Wkroczyliśmy w ciemność, a gdy przejście za nami zamknęło się, złote skrawki sierści Syberlana zaczęły świecić. Dzięki temu wiedzieliśmy gdzie zmierzać, ale poza tym nie widzieliśmy niczego. A przynajmniej ja.
Złapałam Luna za nadgarstek. Chłopak spojrzał na mnie i zobaczyłam, że jego oczy świecą się na jasnozielony odcień. Zresztą pozostali także mieli inny kolor tęczówek.
- Tu każdy objawia swoją prawdziwą postać - wyjaśnił, choć wcale nie było to pocieszające.
Znów szliśmy, ale nie trwało to długo. Dla mnie moment spotkania z Władcą Podziemi nadszedł zbyt szybko. Denerwowałam się. W pewnym momencie zaczęłam szczękać zębami. Dotarło do mnie, że to przez chłód panujący w tamtej części Podziemia. I że nie byliśmy tam sami.
- Panie, masz gości - Syberlan skinął łbem.
Tuż przed nim coś poruszyło się w ciemności. Musiało być ogromne. Wydało z siebie pomruk, który przerodził się w charkot. Wreszcie zobaczyłam, jak potwór otwiera oczy. Wtedy przestał być niewidzialny.
Oczy były pustką. Niezmierzoną, czarną pustką. Stwór był wilkopodobny. Pokrywała go rzadka, ciemnoniebieska sierść. Między parą uszu wyrastały rogi, przypominających takie, jakie miały oryksy. Na grzbiecie znajdowały się błoniaste jakby smocze skrzydła. Demon miał na szyi czarną obrożę, wysadzaną ćwiekami, choć wyglądały bardziej jak ostrza. Charakterystyczna była też para zębów, do bólu przypominających te u tygrysa szablastozębnego. 
- Widzę, że spełniacie wyznaczone zadanie nienagannie - rozbrzmiał głęboki, upiorny głos, odbijający się echem od ścian korytarza. - A jednak... Gdzie mój syn?
- Właśnie dlatego tu jesteśmy - zaczął Shery, podchodząc nieco bliżej. - Wampiry go otru...
- Syberlan, wyprowadź cualię. Z nią porozmawiam osobno - Demon zwrócił się do strażnika.
Wilk popatrzył na mnie i natychmiast zabrał się do wypełniania rozkazu. Niewiele czasu minęło, a znów byłam po drugiej stronie ściany ze znakami.
- Dlaczego nie pozwolił mi tam być? - zapytałam szarego wilka.
- Obawiam się, że nie znam odpowiedzi na to pytanie - odpowiedział, siadając znów przy ścianie i przyglądając mi się badawczo. - Wybacz mi wścibskość, ale jesteś nader ciekawym okazem.
- Okazem?! - oburzyłam się. Nikt do tej pory mnie tak nie nazwał. Czułam się jak rzecz, jak eksponat w muzeum. Nie rozumiałam, o czym ten zwariowany strażnik mówił.
- Nie chciałem Cię urazić. Chodzi mi o to, że jesteś cualią, jeszcze nieposiadającą swojego gatunku, który by powielała. A masz szesnaście wiosen. To sporo, biorąc pod uwagę fakt, że od trzech lat polują na Ciebie wampiry.
Słysząc słowa Syberlana, pomyślałam, że musi być tak wiekowy, jak Nightowie. Jednak oni przebywając cały czas między ludźmi, nauczyli się mówić normalnie. Mimo wszystko zaciekawiło mnie to, co powiedział.
- Skąd wy to wszystko wiecie? - zapytałam, spoglądając wymownie na ścianę, której pilnował.
Mój rozmówca nieco spoważniał. Wyprostował się, mina mu zrzedła, a w oczach nie widziałam już ekscytacji.
- Wiesz, ostatecznie... Sam Demon Władca Podziemia polecił Robinowi, aby Cię pilnował. Jesteś ważna dla naszego nadnaturalnego ekosystemu. Jak każda cualia możesz przyczynić się do objęcia władzy przez dany gatunek. Poza tym niedawno dowiedziałem się trochę na ten temat.
- Ach tak - rzuciłam z przekąsem, ale nie wchodziłam z nim w dalszą dyskusję. Wiedziałam o istnieniu tego świata zaledwie parę dni, więc nie mogłam od razu posiąść całej wiedzy. Mimo to ludzka ciekawość niesamowicie mi przeszkadzała.
Minęła dłuższa chwila, nim Syberlan przestał spoglądać na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć. Jeszcze dłuższa minęła, aby wreszcie Nightowie wyszli od Demona. W tym czasie przyglądałam się życiu, które prowadzili mieszkańcy Podziemia. Wszystko wyglądało jak ogromny plac główny, który zamiast nieboskłonu miał, niczym jaskinia, miliony stalaktytów. Zauważyłam, że różne stworzenia miały różne zapachy. Jednym było bliżej do dymu, innym do siarki, a jeszcze innym do krwi. Od niektórych wyczuwałam stęchliznę, a część była chyba w ogóle pozbawiona zapachu, jak strażnik przejścia.
Jątrzące się znaki znów odsłoniły przejście i moim oczom ukazali się chłopcy. Byli nieco bardziej... Właściwie nie wiedziałam jacy. Dopiero gdy spojrzałam na ich oczy, zrozumiałam. Iskrzące się intensywniej, miały w sobie jakąś nadzieję, energię.
- Będzie dobrze - powiedział Luno, uśmiechając się do mnie, jakby chciał dodać mi otuchy. Jednocześnie uprzedził moje pytania. 
- Czeka na Ciebie - Shery wskazał mi otchłań, na której końcu czaił się Władca Podziemia.
Mimo że nadal czułam w środku coś, co nakazywało mi wynosić się stamtąd jak najprędzej, przypomniałam sobie o słowach Nerayli. Robin by poszedł. Dla mnie. Pytanie tylko, czy gdybym nie była jego zadaniem do wykonania, wciąż zrobiłby to? Nie wiedziałam, ale musiałam w to wierzyć. 
Postąpiłam jeden krok, potem drugi. Spojrzałam na chłopców w nadziei, że nie widzę ich ostatni raz. Wreszcie ruszyłam w głąb korytarza kompletnie sama. Łudziłam się, iż idę prosto, póki nie wpadłam na ścianę. Wtedy znów Demon poruszył się w ciemnościach i otworzył oczy. Już wiedziałam, w którą stronę iść. 
- Wybacz, że nie pozwoliłem Ci zostać, ale to były sprawy, o których nie chciałabyś wiedzieć. I tak chciałem z Tobą pomówić, a to pewnie jedyna taka okazja w tym życiu. Znasz mnie, ja znam Ciebie i wszystkie Twoje poprzednie wcielenia, chociaż nie z każdym miałem przyjemność rozmawiać. 
Jego głos sprawiał, że czułam respekt i odrobinę strachu. Demon nie miał żadnego zapachu, chociaż nie zauważyłam tego od razu. Bardziej skupiałam się na ruchomych kłach i rogach. Słowa dotarły do mnie dopiero po chwili.
- Kiedy umiera jedna, rodzi się kolejna - przywołałam w pamięci rozmowę z Robinem.
- Dokładnie. Cualie to dość spory problem - westchnął i odczekał chwilę, jakby chcąc mi dać do zrozumienia, że dużo prościej się mnie pozbyć. - Mam odpowiednią władzę, aby pozbawić Cię tej mocy i przekazać komu innemu. Ale chciałem zapytać, czy tego chcesz. Widzisz, wtedy wiele problemów zniknie z Twojego życia - tu spojrzał ponad moim ramieniem. Wiedziałam, o czym mowa.
Nastała chwila ciszy. Miałam czas, aby odpowiedzieć. Uderzyła mnie waga tego wyboru. Z jednej strony miałabym wampiry i wszystkie stwory z głowy do końca życia. Z drugiej, jaki sens miałaby wtedy śmierć moich rodziców? A Nightowie opuściliby mnie i szukali innej dziewczyny, którą trzeba by się zająć. Być może przemawiała przeze mnie zazdrość. Poza tym paktowanie z Demonem jakoś wcale nie kojarzyło mi się dobrze. Wizja życia bez wampirów i demonów, prawdopodobnie znów w niewiedzy na temat nadprzyrodzonego świata, choć kusząca, nie była opcją. Nie dla mnie.
- Z przykrością muszę odmówić. Sądzę, że to nie przypadek, że akurat ja zostałam cualią. Ufam wilkom...
Władca zaśmiał się pobłażliwie. Zamilkłam, chociaż nie wiedziałam, co w moich słowach tak go rozbawiło.
- Nasz świat działa na dziwnych zasadach, kieruje się dziwnymi ideami. Ale ludzie bardzo przypominają demony, zwłaszcza pod względem egoizmu. Znam was. Nie przyznasz się do tego, ale po prostu nie chcesz, żeby mój syn i jego wilki Cię opuścili. Podoba Ci się bycie w centrum uwagi, nawet za cenę walki. Idź już. Dobrze ich traktuj - dodał na odchodne i zamknął oczy.
Tuż za mną usłyszałam dźwięk przesuwającej się ściany. Do środka wpadło na tyle światła, abym mogła wrócić. Stałam przez moment w miejscu, mając nadzieję, że usłyszę coś jeszcze. Naiwnie liczyłam na przeprosiny, jednak szybko zrezygnowałam i skierowałam się do wyjścia. Równie szybko uświadomiłam sobie, że to wcale nie była obraza. Władca Podziemi tylko stwierdzał fakty, do których nie chciałam się przyznać sama przed sobą. 
Kiedy opuściliśmy wreszcie Podziemie, poczułam ulgę. Uczucie wypierania zniknęło i mogłam odetchnąć bez obaw. Aby zamknąć przejście, Shery znów wymamrotał kilka słów, ale już nawet się temu nie przysłuchiwałam. Chciałam wracać do domu, jednak Nerayla mnie zatrzymała.
- Wydaje Ci się, że spędziłaś tam godzinę, prawda? - spojrzała na mnie z politowaniem. - Nie było was dosłownie kilka sekund. Czas tam płynie trochę inaczej. 
Spojrzałam na zegar w telefonie. Rzeczywiście, nie minęło nawet pół godziny od skończenia zajęć. Nie mogłam wrócić do domu, bo byłoby to zbyt podejrzane, zwłaszcza po nie tak dawnym incydencie z dyrektorem. 
Wróciłyśmy do salonu. Chłopcy w milczeniu posprzątali po całym rytuale, prąd znów wrócił do urządzeń, a ja usiadłam na kanapie, wciskając się między czarownicę i najmłodszego z braci. Po chwili reszta braci dołączyła do nieformalnego zgromadzenia.
- Znacie już rozwiązanie tej sprawy? - zapytała Nerayla takim tonem, jakby pytała o pogodę. Popijała herbatkę, co w tamtej chwili mnie irytowało. Jak mogła być tak spokojna?
- W pewnym sensie. Demon zgodził się pomóc - zaczął Gary, jednak kontynuował już jego młodszy brat.
- Wywołał u mnie wizję. Wejrzałem umysłem w księgę, z której wzięto przepis na truciznę. Odnalazłem go i zapamiętałem, chociaż nie było to takie proste.
Narayla uniosła jedną brew ku górze, tym samym zadając pytanie. Jaki problem miał stanowić przepis dla kogoś, kto żył dłużej od niej?
- Zapisali to w języku staronordyjskim i to z błędami. Chwilę mi zajęło rozszyfrowanie tego - chłopak wyciągnął z kieszeni spodni ten sam notes, którego używał w trakcie rytuału. - Ostatni raz spotkałem się z tym językiem, kiedy się go uczyłem. 
Wszyscy w napięciu czekaliśmy na to, co powie dalej. Ja liczyłam, że skoro oni nie są zdenerwowani, to chyba uda się jeszcze wszystko odkręcić. W innym razie nie zachowywaliby się tak spokojnie.
Shery zapisał w notesie kilka nazw i podał je Nerayli do przeczytania. Kobieta skupiła się na moment. W tym czasie zerknęłam na zapiski. Były to jakieś łacińskie nazwy. Po chwili milczenia, czarownica zwróciła się do chłopaka, nie odrywając wzroku od tekstu.
- Jesteś pewien, że właśnie to zapisali?
Shery pokiwał głową i usadowił się wygodniej na swoim miejscu.
- No dobrze. Znam opozycyjne rośliny, ale nie wszystkie mam. Po dwie musicie się wybrać już, jeśli do wieczora chcemy sporządzić odtrutkę. 
Jak powiedziała, tak zrobili. Pablo wybrał się do sklepu po tymianek, Gary miał za zadanie pojechać do oddalonego o prawie godzinę drogi miasteczka, gdzie mieściła się szkółka roślin i kupić różaniec górski, a ja wraz z Lunem udaliśmy się do piwnicy po resztę składników. Shery i Nerayla poszli do kuchni przygotować wszystko do tworzenia lekarstwa.
Uznałam, że posiedzę z nimi dłużej i przydam się na coś. Wszystko było lepsze od bezczynności. W domu chodziłabym po ścianach, myśląc tylko o powodzeniu, lub nie, całego przedsięwzięcia. 
Piwnica nie wyglądała tak, jak się tego spodziewałam. Czysta, uporządkowana, w ogóle nie przypominała tych, które znałam. Brakowało tam pajęczyn, ciężkiego powietrza i szkodników. Na suficie zainstalowano delikatne światła, ściany miały kolor wyblakłej żółci, a pod nogami skrzypiały stosunkowo nowe panele. Zejście prowadziło do sporego pomieszczenia, w którym, jak w bibliotece czy winiarni, ustawiono rzędy regałów. Regały na środku piwnicy, półki pod ścianami, a wszystkie zapełnione skrzyneczkami, pojemnikami, słoikami i książkami. Wzięłam jedną z ksiąg do ręki. Wyglądała bardzo staromodnie. Niezbyt gruba, ale ciężka, ze skórzaną okładką, na której umieszczono podobiznę jednego z demonów, które widziałam w Podziemiu.
- Nie otwieraj jej - prawie wrzasnął Luno i natychmiast odłożył to, co akurat miał w rękach. Podbiegł do mnie, wyrwał księgę z rąk i odłożył na miejsce. - Ręce przy sobie, szukaj roślin. Lepiej będzie, jeśli zostawisz wszystko na miejscu.
- Dlaczego?
- Naprawdę mam Ci to tłumaczyć? A co, jeśli w tej książce był uwięziony jakiś stwór? Ja nie wiem. To nie moje książki, ale lepiej dla nas obojga, żeby nic się stąd N I E  W Y D O S T A Ł O. Kumasz?
Pokiwałam głową i wróciłam do poszukiwania słoika opatrzonego nazwą „Kozłek lekarski". Regałów i półek było sporo, ale co dwie pary rąk to nie jedna. Nie mogłam jednak przepuścić okazji, aby wypytać Luna.
- Nie musimy czekać na pełnię księżyca albo, nie wiem, aż kogut zapieje?
- Może jeszcze chcesz rozpalić ognisko na polanie i przyrządzać miksturę w kociołku mieszając drewnianą łyżką? - odpowiedział pytaniem na pytanie, czym na chwilę mnie uciszył.
- Więc to tylko takie bajki? Krew, ofiara ze zwierzęcia - zaczęłam wymieniać, jednak mi przerwano.
- To niehigieniczne. I staromodne. I głupie - mówił, przeglądając kolejne słoiki na wysokości jego głowy.
Przez kolejne parę minut nie odzywałam się do niego ani on do mnie. Za to znalazł babkę lancetowatą. Więc pozostały dwa składniki do odnalezienia. Kiedy kolejny raz skręcałam w prowizoryczną alejkę, w oczy rzuciła mi się kolejna księga. Nie była wepchnięta pomiędzy inne, jakby miała swoje honorowe miejsce. Zaciekawiło mnie to.
Zerknęłam, czy Luno jest wystarczająco pochłonięty poszukiwaniami i podeszłam do księgi. Leżała na czymś w rodzaju katedry. Mebel wciśnięto pomiędzy półki i regały. Sama książka prezentowała się naprawdę dobrze. Ktoś musiał ją zakonserwować. Ciemna skóra błyszczała, strony nie wyglądały, jakby miały się rozpaść w rękach, ale najbardziej zaciekawił mnie obrazek na wielkiej okładce. Złoty lew miał groźną minę. Na głowie trzymał półksiężyc, który wyglądał, jakby położył się na grzywie zwierzęcia. Zza lwa po lewej i prawej stronie wypełzały dwa węże, które oplatały się wokół półksiężyca. Takiego demona nie widziałam.
Tuż obok, na półce, zobaczyłam słoik z nazwą rośliny, której szukałam.
- Znalazłam tę kozę - poinformowałam mojego towarzysza.
- Kozłek, kozłek lekarski - poprawił mnie i podszedł, aby zabrać słoik do kuchni.
- Co to jest? - zapytałam, wskazując księgę z głową lwa.
- To jest książka do historii. Możesz otworzyć, ale i tak nie zrozumiesz, co jest tam napisane.
Dotknęłam okładki. Okazała się jeszcze cięższa, niż myślałam. W środku ktoś zapełnił strony niezrozumiałymi dla mnie słowami, ale litery były piękne. Wszystko zdobione, złocone, kunsztownie dopracowane. Im dalej przewracałam kartki, tym pismo stawało się jakby nowsze.
- A co tu jest opisane? I kto to pisał? To ręcznie?
- Tak. Najpierw pisali to duchowni, potem kronikarze królewscy, a ostatnie kilka stron zapełnił Shery. To kronika. Historia. Nudy - próbował zamknąć książkę, ale go powstrzymałam.
- Zaczekaj. To historia tego królestwa, o którym opowiadałeś, prawda?
- Tak, ale nie mów, że Ci ją pokazałem. Wiesz, jak bardzo moi bracia nie lubią, kiedy wracam do przeszłości.
Pokiwałam głową, spojrzałam na ostatnie zapiski, a potem zamknęłam księgę. Pomyślałam, że kiedy to wszystko już się skończy, zmuszę któregoś z chłopców, żeby nauczył mnie tego języka. Albo chociaż przeczytał, co tam jest napisane. 
Po jakimś czasie udało się nam znaleźć krwawnik pospolity i wróciliśmy do kuchni. Nie wspomniałam o tym, że przeglądałam książki, Luno także milczał.
Metalowy garnek stał na kuchence, a woda w nim nie tylko bulgotała, ale zdążyła już kilkukrotnie zmienić barwę. Kiedy Nerayla dodawała kolejne składniki, lekarstwo było białe, czerwone, fioletowe i brudnozielone. Pablo dawno zdążył wrócić z tymiankiem i wszyscy czekaliśmy na Gary'ego. Czarownica co jakiś czas mieszała odtrutkę, a ja przyglądałam się jej zafascynowana. Wyglądała, jakby weszła w swego rodzaju trans.
Kiedy Gary wrócił, w powietrzu unosił się przyjemny zapach, którego jednak nie mogłam sklasyfikować. Wiedziałam za to, że zaraz okaże się, jaki jest dalszy los Robina. Mój los.

wtorek, 13 maja 2014

~v~

Sorry, sorry, ale ostatnio mam krótko mówiąc wywalone na kompa i nic nie piszę i nie robię v.v I właśnie się usprawiedliwiam. Mam zaczątek spory kolejnego rozdziału, ale ni chuchu nie mam czasu się za niego wziąć. Na pocieszenie dam wam to...
Artystką nie jestem, mówią mi tylko, że dobrze piszę. Ale jakoś ostatnio mam takie bezwenie... Jak już się tłumaczyłam mojej Becie, wiem co mam napisać i co się zdarzy. Tylko jak to ubrać w słowa i skleić żeby się trzymało wszystko prawidłowo? Trudna sztuka.
Pozdrawiam ;]

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 32

Nie zastanawiałam się długo nad podjęciem słusznej decyzji. Zaczęłam szturchać dziewczynę przede mną, aby ona zwróciła uwagę Luna, który z kolei siedział przed nią. Kazałam mu spojrzeć w okno. Wykonał moje polecenie i gdy znów popatrzył na mnie, widać było, że jest zdziwiony.
Podniosłam rękę do góry.
- Tak, panno Periv? - zapytała nauczycielka, przerywając swój wykład i spoglądając na mnie zza swoich okularów.
- Proszę pani, słabo mi. Mogę iść do pielęgniarki? - udawałam, że jestem na wpół żywa, wręcz bliska agonii. Nie musiałam też bardzo się wysilać. Moja bladość i podkrążone oczy upodabniały mnie do trupa.
- Ja ją zaprowadzę - zadeklarował się Luno, na co reszta klasy zareagowała poruszeniem. Pewnie podejrzewali, że coś jest między nami, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to.
Nauczycielka zgromiła nas wzrokiem, machnęła ręką na znak, że mamy iść i kontynuowała filozoficzny wywód. 
Kiedy tylko znaleźliśmy się za drzwiami klasy, zaczęłam iść w stronę wyjścia ze szkoły, ale Luno mnie powstrzymał.
- Kamma, przestań, to zły pomysł. Co, jeśli on tu jest tylko po to, żeby Cię zabić? - zasugerował, wlepiając we mnie błagalne spojrzenie swoich jasnozielonych oczu.
- Nie, wcale nie. On patrzył na mnie, wiem, że nic mi nie będzie. A poza tym, co mam do stracenia? 
- A co w ogóle chcesz osiągnąć? Pójdziesz tam i co?
Przestałam próbować uwolnić się z jego uścisku. Miał rację, ale nie chciałam tego przyznać. Pomyślała, że nawet jeśli dam radę porozmawiać z Robinem, nie zmieni to sytuacji. Nadal będziemy borykać się z problemem otworzenia przejścia. Mimo wszystko chciałam spróbować.
- Po prostu mi zaufaj - powiedziałam wreszcie i zostawiłam go samego na korytarzu.
Wyszłam ze szkoły i natychmiast pobiegłam do lasu. Chociaż był jeszcze wrzesień, ja drżałam z zimna. Pogoda zmusiła mnie do noszenia cieplejszych ubrań, jednak tamtego dnia mogłam się bronić jedynie czarną bluzą podszytą pluszem.
Gdy dotarłam między drzewa, serce zaczęło mi szybciej bić. W lesie nie dało się biegać jako tako, ale bardziej martwiło mnie, że nie wiedziałam, gdzie jest Alfa. 
A jednak po chwili rozglądania się za jakimkolwiek śladem bytności wilka, usłyszałam kaszel. Ten charakterystyczny dźwięk, który doprowadził mnie do obiektu moich poszukiwań.
Robin opierał się o pień drzewa. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę, był brak koszulki czy choćby bluzy. Chłopak drżał na całym ciele, ale obawiałam się, że to nie z zimna. Naga skóra była w większości pokryta krwią zmieszaną z ciemną mazią. Najwięcej jej miał na rękach, gdzie wydzielina nie zdążyła jeszcze dobrze zakrzepnąć.
Poza tym był chorobliwie blady i miał podkrążone oczy. Obraz nędzy i rozpaczy. Czułam, jak serce mi pęka, kiedy na niego patrzyłam.
- Jesteś tym, co jesz - usta wykrzywił w nienaturalnym, jakby przepraszającym uśmiechu.
- O czym Ty gadasz? - zapytałam głosem tak cienkim, że od razu wiedziałam, co się zaraz stanie. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że Robin był w tak opłakanym stanie, czy dlatego, że cieszyłam się z jego obecności wśród żywych.
- A myślisz, że co ja robię, jak tracę kontrolę?
Niewiele czasu zajęło mi zrozumienie jego słów.
Podczas napadów agresji atakował wampiry, o czym mówił sam Malvolio. A stworzenia te, pozbawione i żądne krwi, były blade i również miały podkrążone oczy. 
Zaśmiałam się, a łzy popłynęły mi po policzkach.
- To najgorszy żart, w tej sytuacji, wiesz? - otarłam twarz rękawem bluzy. Nie chciałam płakać przy nim.
- Wiem, że chcieliście otworzyć przejście - zaczął Alfa, podnosząc na mnie wzrok. - To był mój artefakt. Czułem, że chcecie go użyć.
Zrobiło mi się gorąco. Poczułam się jak dziecko, które ruszało rzecz nienależącą do niego. Czułam, że właśnie dostaję reprymendę za nieodpowiednie zachowanie. Jednak nie działo się nic podobnego. W głosie Robina nie słyszałam, aby oczekiwał odpowiedzi.
Znów zaczął kaszleć i się krztusić. Znów musiałam na to bezczynnie patrzeć ze świadomością, że nie mogę nic zrobić. Zacisnęłam zęby i pięści. Nie mogłam znów się rozpłakać.
Na jego dłoniach pojawiła się krew, ale on już nawet jej nie strzepywał. Przyzwyczaił się do widoku. Ja nie. 
- Potrzebujecie mojego ognia. Przepraszam, że poprzednim razem Ci tego nie dałem, ale nie panowałem nad sobą na tyle.
Po tych słowach wyciągnął z kieszeni spodni jakąś rzecz i podał ją mi ją do rąk. Był to mały, zakorkowany słoiczek mieszczący się w jednej dłoni. W środku tańczył język ognia. Unosił się, nie dotykając żadnej ze ścianek swojego więzienia. Falował tak hipnotyzującym blaskiem, że prawie zapomniałam, co się dzieje wokół mnie.
Robin zatrząsł się niespokojnie. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Działo się coś niedobrego, ale ja stałam w miejscu.
- Zaraz się przemienię. Uciekaj - rozkazał.
Ścisnęłam słoiczek w dłoni, odwróciłam się i pobiegłam, na tyle, na ile to było możliwe, przez las. Byłam już przy wejściu do szkoły, gdy usłyszałam przeraźliwe wycie dochodzące z głębi puszczy.
Poprzysięgłam sobie, że nie zawiodę, że chociaż tę jedną rzecz zrobię dobrze.
Wróciłam akurat na przerwę. Natychmiast znalazłam Luna i razem z nim udaliśmy się do jego braci. Opowiedziałam im o moim spotkaniu z Robinem, a potem przekazałam słoiczek z ogniem.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek na lekcję, z radiowęzła usłyszeliśmy komunikat.
"Kamma Periv proszona bezzwłocznie do gabinetu dyrektora. Powtarzam. Kamma Periv proszona bezzwłocznie do gabinetu dyrektora."
Wiele razy zdarzyło mi się zaliczyć wpadkę, popełnić błąd lub zrobić coś ośmieszającego mnie. Zawsze wtedy zawstydzona, skruszona i z podkulonym ogonem jakoś znosiłam upokorzenie. Jednak tamtego dnia było już dla mnie za wiele.
Niemal chora ze strachu, poszłam do gabinetu, do którego drogę wskazał mi Shery. Serce waliło mi jak oszalałe. W życiu nie spodziewałam się, że wyląduję na dywaniku. Byłam wręcz ostatnią osobą, którą mogło spotkać coś takiego. A jednak moje życie w tamtych dniach się zmieniło, więc rozmowa z dyrektorem nie powinna mnie dziwić.
Kiedy wreszcie usiadłam na fotelu, zwróciłam uwagę na tabliczkę stojącą na biurku dyrektora. Najprawdopodobniej była plastikowa i tylko wyglądała na złotą, a napis nań głosił, że mężczyzna siedzący przede mną nazywał się Alan Dander.
Pomarszczonymi dłońmi przeglądał moją teczkę z zainteresowaniem i co jakiś czas mruczał coś pod nosem. Nieco wyłysiały, puszysty, idealnie wpasowywał się w wizerunek dyrektora szkoły, gdy palcami podkręcał siwe wąsy pod swoim nosem.
- Kamma Periv - zaczął rzeczowym tonem, jakiego można się było spodziewać po wytrawnym sprzedawcy gruntów pod zabudowę. - Urodzona czwartego kwietnia w Emount, wzorowa uczennica z niewielkim zamiłowaniem do przedmiotów ścisłych, prócz biologii. Nie sprawiałaś żadnych problemów.
Nie miałam pojęcia, z jakiego powodu się tam znalazłam, ale wyglądało na to, że wizyta w gabinecie dyrektora nie wiąże się z niczym przyjemnym. Mężczyzna odchrząknął i obrócił ekran monitora stojącego na jego biurku w moją stronę.
- Proszę mi to wytłumaczyć - powiedział wreszcie, a ja wlepiłam wzrok w ekran.
Jedna z kamer uchwyciła mnie wychodzącą ze szkoły i biegnącą w kierunku lasu. Obraz nie był wyraźny, więc nie dało się zobaczyć celu, do którego zmierzałam. Na szczęście.
W głowie zapanował chaos. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Każda wymówka wydawała się zbyt idiotyczna. Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć prawdy, ale nie chciałam też kłamać. Nie dyrektora!
Mogłam okłamywać rodziców, przyjaciół, samą siebie, ale dopóki nie wiązało się to z konsekwencjami prawnymi. Jednak nie miałam innego wyjścia niż zmienić nieco prawdę.
- Jaa... Uzna mnie pan za wariatkę. Wydawało mi się, że widziałam moich rodziców - w duchu byłam na siebie wściekła, że wykorzystuję śmierć moich rodziców, żeby ratować swój tyłek. - Przepraszam.
Pan Dander ocenił mnie surowym wzrokiem, spojrzał w teczkę podpisaną moimi danymi i odwrócił znów monitor w swoją stronę.
- Ach tak. Twoi rodzice... - zaciął się, zapewne uznając za niestosowne wywlekanie w takim momencie braku moich rodzicieli. - Dobrze, dobrze. Nie chodziłaś jednak do psychologa, prawda?
- To nie jest konieczne. Myślę, że to - spojrzałam wymownie w stronę monitora. - Dlatego, że dziś dowiedziałam się o pogrzebie.
Dyrektor pokiwał głową i zaczął kręcić swojego prawego wąsa.
- Dobrze. Jednak wolałbym, aby taka sytuacja się nie powtórzyła, zgoda? W takim razie możesz już wracać na lekcję.
Posłusznie wstałam, pożegnałam się i uciekłam stamtąd jak najszybciej. Dopiero za drzwiami gabinetu mogłam odetchnąć. Mimo wszystko wolałam spotkanie oko w oko z ogromnym wilkiem niż dywanik u dyrektora.
Zanim weszłam do klasy, w której miałam lekcję, mój telefon zawibrował. Wyciągnęłam go z kieszeni i odczytałam sms-a od Tiany. Po szkole mam iść prosto do domu.
- Świetnie - syknęłam zdenerwowana.
Nie dość, że wylądowałam u dyrektora, to jeszcze czekała mnie pogadanka z moją opiekunką na temat samowolki, jaką sobie urządziłam.
W sali usiadłam obok Luna i pod ławką dyskretnie chciałam przekazać mu słoiczek, jednak chłopak wcisnął mi go ponownie w dłoń. Zaczął pisać ołówkiem po marginesie mojego zeszytu.
"Miej to przy sobie na wszelki wypadek."
Na przerwie Alison siedząca za mną, natychmiast pociągnęła mnie za ramię i zaczęła przesłuchanie. Kiedy wyjaśniłam jej, co się stało, jej mina mówiła, że nad czymś myśli. To nie był częsty widok.
- Ktoś Cię wkopał. Wiem, co mówię. W tej szkole nikt by nie zauważył Twojego wypadu do lasu, gdyby nie było kapusia - postukała długim, idealnie pomalowanym paznokciem w blat ławki.
- Ale to było na kamerze.
- Tak, tak, są cztery kamery. Każda po innej stronie budynku, ale nikogo nie obchodzi, co się dzieje poza szkołą - wyjaśniła, rozglądając się podejrzliwie po zgromadzonych w sali uczniach.
Zastanawiałam się, czy może mojej przyjaciółce nie jest przypisany zawód szpiega. Nie miała sobie równych, jeśli chodziło o plotkowanie, intrygi i wyszukiwanie kompromitujących informacji na temat innych osób. Oczywiście często kierowała się przy tym intuicją, ale efekty mówiły same za siebie. Nikt nie chciał zadzierać z Alison w obawie, że wynajdzie i wyda jego największy sekret.
- To musiała być Keysi - stwierdziła wreszcie i po chwili wyrwała Cat ołówek z ręki, by go zatemperować. Perfekcjonistka.
- Skąd wiesz, że nie Max? - zdziwiłam się i jeszcze bardziej przybliżyłam do przyjaciółki. Nie chciałam, żeby ktoś nieupoważniony usłyszał naszą rozmowę.
- Maxa nie ma w szkole. A poza tym, kto oprócz tej kujoneczki mógł to zrobić?
- En? - wypaliła nagle Cat, nie odrywając wzroku i ołówka od swojego szkicu jednorożca.
- To jedno i to samo - fuknęła brunetka i znów zwróciła się do mnie. - Ma lekcję w sali z widokiem na tamtą stronę - wskazała na okno po jej lewej stronie. - Musiała Cię zobaczyć i od razu polazła do dyrektora. Lizuska.
Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam przyjaciółce na samotne planowanie zemsty. Nie chciałam jej przerywać tak świetnego, podnoszącego morale przemówienia. Miała żądzę mordu w oczach, gdy z pasją opowiadała o wyrywaniu paznokci i podpalaniu włosów. Jednak kiedy doszła do miażdżenia kości, zadzwonił dzwonek, a ja musiałam odwrócić się ponownie w stronę tablicy.
Po powrocie do domu czekałam na Tianę i wściekałam się, że marnuję czas. Wiedziałam, że gdzieś w lesie Robin traci panowanie nad sobą, a ja nic nie robię. Gdyby nie Keysi ze swoim długim ozorem, już dawno byłabym u Nightów i czekała, aż otworzą przejście do Podziemia.
Mojej opiekunce powiedziałam dokładnie to samo, co usłyszał dyrektor. Nie mogłam się nadziwić, kiedy tylko poprosiła mnie, żebym nie urządzała więcej takich samotnych eskapad do lasu w środku lekcji. Czy wszyscy dorośli byli ślepi? Nieodpowiedzialni? A może to ja byłam wiarygodnym kłamcą...
Mimo wszystko nie mogłam już tamtego dnia nigdzie wyjść. Usiadłam przy biurku w swoim pokoju, wyciągnęłam kartkę i postanowiłam zacząć pisać.
Następnego dnia umówiłam się z chłopakami, że po szkole pójdziemy do nich do domu. Wysłałam Tianie wiadomość, że będę z Alison, a Ali już z nieco mniejszym niż dotychczas entuzjazmem, zgodziła się mnie kryć. Byłam jej wdzięczna, choć nie potrafiłam tego okazać. Jeszcze nie wtedy, gdy moje życie leżało w rękach Nightów.
Tym razem cały rytuał przebiegł prawidłowo według opinii Shery'ego. Kiedy wyciągnął do mnie rękę, podałam mu słoiczek, który cały czas nosiłam przy sobie, a który w nocy postawiłam na nocnej szafce, żeby nie musieć bać się ciemności.
Chłopak otworzył słoiczek, a płomień znajdujący się w środku wyskoczył w powietrze i rozdzielił się na setki osobnych płomieni. Potem płomyki powiększyły się nieco i każdy z nich przysiadł na świeczce. Wtedy Shery znów wymówił zaklęcie, ale tym razem nie poczułam niczego niepokojącego. Kiedy wreszcie złotka kulka odbiła się od ziemi, zawisła w powietrzu, a ze środka pentagramu zaczęła wypełzać czarna plama. Rozszerzyła się ona, wypełniając cały symbol.
- Panie przodem - zaśmiał się Pablo, choć mnie wcale nie było do śmiechu.
- Wejdzie ostatnia - oznajmił Shery, mierząc brata karcącym spojrzeniem.
- Wyluzuj.
Najpierw Gary wstąpił na środek pentagramu i nagle zapadł się pod ziemię. Po nim po kolei każdy z braci robił to samo. Wreszcie nadeszła moja kolej, ale zawahałam się.
- On dla Ciebie by poszedł - mruknęła Nerayla, siedząc na kanapie i obserwując moje zmagania.
Ten argument, o dziwo, zadziałał. Zacisnęłam zęby i weszłam w środek pentagramu.
Straciłam grunt pod nogami. Spadałam. Potem była już tylko wszechogarniająca ciemność. Chwila, w której przeszłam z jednego świata do drugiego, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Kiedy znów poczułam ziemię pod stopami, nadal było przerażająco ciemno.
- Może otwórz oczy - usłyszałam blisko znajomy głos Gary'ego.
Przez chwilę rozważałam powrót, ale porzuciłam ten pomysł. Przecież nie mogłam wyjść na tchórza.
Otworzyłam oczy.
Podziemie było...dziwne. Znajdowaliśmy się jakby dosłownie pod ziemią. Ze ścian i sufitu wychodził korzenie, ale tylko niektóre z nich podtrzymywały płonące łuczywa. Jednak nigdzie nie widziałam wyjścia. Byliśmy w kręgu.
- Nie oddalasz się, nie rozmawiasz z nikim, robisz dokładnie to, co Ci powiemy. I nie myśl za dużo, okey? Skup się na naszym zadaniu - poinstruował mnie Shery. Potem obrócił się plecami i machnął ręką, a ściana przed nami zaczęła sunąć w prawo, ukazując głęboki korytarz.
Przełknęłam ślinę. Powtarzałam sobie, że muszę być dzielna. Jednak w tamtej chwili odwaga mnie opuściła.