Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: listopada 2013

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 21

Czarny wilk spojrzał na Alison, a tak nagle odzyskała zdolność mówienia i poruszania się, z czego od razu skorzystała.
- Co jest do cholery?!
- Lepiej bądź cicho, bo jak Cię usłyszą, to zaraz tu przyjdą i trzeba będzie wszystkim czyścić pamięć - szary wilk stanął u boku swojego brata. Był nieco mniejszy od niego, ale wciąż wyższy ode mnie.
- O kim mówisz? I dlaczego ja w ogóle rozmawiam z jakimś zwierzakiem?
- Demonem. A przyjdą tu wszyscy, którzy poszli wasz szukać - odpowiedział Robin.
W następnej sekundzie znów był człowiekiem, którego znałam. Przemienił się błyskawicznie. Zamiast futra miał na sobie ubrania, ale oczy pozostawały te same. Kiedy zgasły i zmieniły kolor, mnie powróciła władza nad ciałem.
- Wracamy - powiedział Shery i również zmienił się w człowieka.
- Nigdzie z wami nie pójdziemy - syknęła Alison, a niebo zagrzmiało po raz kolejny, jakby chcąc oddać groźbę zawartą w jej słowach. 
- Alis - upomniałam ją. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Błyskawica przecięła niebo. - Jak znajdziemy drogę? - zapytałam, zwracając się do chłopaków.
- Instynkt nas poprowadzi.
Wraz z Alison bez słowa poszłyśmy za nimi. Przez całą drogę starałam się nie myśleć o niczym. Na prawdę się starałam, ale wszystkie rzeczy nabierały sensu w miarę łączenia ich. Max spowodował wypadek i zabił moich rodziców. Od kiedy mieszkałam w Moonlight, kręcił się wokół mnie. Wtedy w lesie, to musiał być on. Moje dotychczasowe problemy stworzone były głównie przez niego. W tamtym momencie mogłam obwiniać go o wszystko, co złe na świecie.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - Robin wyrwał mnie z zamyślenia.
No właśnie, czytanie w myślach. To była kolejna rzecz, przez którą powinnam była przestać czuć się bezpieczna we własnej głowie. Ale to zdawało mi się absurdalne, niemniej przerażające, że ktoś-ktoś taki jak on-grzebie mi w głowie. I czy tylko mnie? Przecież sobie tego nie uroiłam. A już na pewno nie uroiłam sobie wizji. Byłam skołowana.
Mówią, że myślenie kobiety można przyrównać do przeglądarki internetowej, w której włączone jest milion kart i każda pracuje. Wtedy było podobnie. Próbowałam się skupić na nie myśleniu o ostatnich wydarzeniach, ale podświadomie wciąż to robiłam. Łzy spływały mi po policzkach, ale w strugach deszczu nie było to widoczne. Dzięki tej wizji mogłam znów zobaczyć rodziców. Tak bardzo mi ich było żal, tak bardzo za nimi tęskniłam. Dlaczego Max to zrobił? Czemu byli winni moi rodzice, że aż musiał ich zabić? Nie wiedziałam.
Wreszcie znaleźliśmy się przy autobusie, a Dave wybiegł do nas jak oparzony. To niedorzeczne. Jak po zaginięciu dwóch uczennic mógł wysłać za nimi kolejnych uczniów, a sam został na miejscu.
- Wreszcie! Gdzie wyście były? 
- Zgubiłyśmy się - odparła Alison, do której już był przylepiony Regulus. Była bardzo osowiała, wręcz ponura i to nie tak jak zwykle.
Zdążyłam otrzeć łzy i starałam się opanować.
- Dobrze, że wysłałem po was chłopców, bo nie wiadomo, ile jeszcze byście błądziły po tym lesie. No, wsiadajcie, zanim przemoknę do suchej nitki.
Kiedy tylko wykonaliśmy jego polecenie, natychmiast zjawiła się Cat i objęła nas.
- Myślałam, że nie wrócicie - pisnęła i puściła mnie, a ja znów mogłam oddychać.
- My też tak myślałyśmy - powiedziałam i zajęłam swoje miejsce. 
Zastanawiałam się, co by było, gdybyśmy faktycznie nie wróciły. Czego Max mógł ode mnie chcieć? Co by zrobił, gdyby w porę nie zjawił się Robin i Shery. Spojrzałam na każdego z piątki braci, ale tylko Alfa odwdzięczył mi się tym samym. Od tamtego czasu miałam poważny powód, aby się ich bać. Byli...demonami? A jednak zamieniali się w wilki. Nie rozumiałam tego.
Obok mnie Alison była niespokojna i o dziwo pozwalała Regulusowi się przytulać. Nie poznawałam jej. Władcze spojrzenie zastąpione ponurym, aura wręcz depresyjna. Co on jej zrobił? Zastanawiałam się również, gdzie jest Max, bo przecież przeżył, sama widziałam.
- Ktoś wie gdzie się podział Bunny? - zapytał nagle nauczyciel, a wszyscy rozejrzeli się wokół siebie. Nikt nawet nie zauważył, że blondyn zniknął.
Chłopak zjawił się po chwili i w milczeniu zajął swoje miejsce, rzucając mi jeszcze jedno mordercze spojrzenie. Najdziwniejsze, że na jego ciele nie było żadnych, absolutnie żadnych śladów po pazurach, które kilka minut wcześniej wbijały mu się w gardło. Odwróciłam się w stronę szyby.
Niebawem pojawiło się wybawienie. Tą samą drogą przejeżdżał jakiś samochód i kierowca akurat miał w bagażniku piłę. Podejrzewałam jednak, że w skład naszej wycieczki wchodziły osoby, które razem dałyby radę pozbyć się drzewa zagradzającego drogę. To było niepokojące. 
Pojechaliśmy do Moonligh. Spod szkoły odebrała mnie Tiana. Pablo pomógł mi z bagażami, a potem wraz z opiekunką wróciłyśmy do domu. Pożegnałam tylko Alison i Cat. Tia całą drogę wypytywała mnie jak było, a ja starałam się, omijając niewygodne wątki, odpowiadać. Gdy byłam w domu, nie rozpakowywałam się. Zjadłam, poszłam się kąpać i marzyłam tylko o ciepłym łóżku. Spojrzałam na zegarek w komórce. Było dobrze po dwudziestej drugiej. Kiedy weszłam z łazienki do pokoju, osłupiałam. Na łóżku siedział nie kto inny jak Robin. Drzwi za mną zamknęły się same, jak gdyby pchała je niewidzialna siła.
- Siadaj - szepnął, ale usłyszałam go bardzo dobrze.
Nie wykonałam polecenia. Nadal stałam przy wejściu do łazienki i gapiłam się na niego. Byłam ubrana w pidżamę, co uświadomiłam sobie bardzo szybko. Zawstydziłam się, ale jego to chyba kompletnie nie ruszało. Nagle jego oczy znów zaświeciły, a ja zajęłam miejsce obok niego.
Żółte, żarzące się jaskrawym blaskiem oczy świeciły niczym ogień, rozprzestrzeniając światło po pokoju. Przypominało to latarnie rzucające światło w konkretne miejsca. Po chwili jednak owe oczy znów przybrały naturalny, ciemnobrązowy kolor.
- Jak tu wszedłeś?
- Oknem.
Jak na komendę okno mojego pokoju samoistnie się zamknęło.
- Rzeczy, ludzie, zwierzęta, ale to tylko jedna z moich umiejętności. 
- Więc teraz zamierzasz mi o tym wszystkim powiedzieć? - przestraszyłam się.
- A chcesz? - na usta wpełzł mu uśmiech cwaniaczka.
Zawahałam się przez chwilę. To była łatwa, ale jednocześnie bardzo trudna decyzja. Posiadanie wiedzy na temat świata, który istnieje jednocześnie z naszym, czy świadomość, że wszędzie roi się od niebezpiecznych stworów, istniejących do tej pory tylko w filmach. Moja ludzka ciekawość wygrała tę walkę. Jednak czułam, że jeśli zgadzam się na to wszystko, to będę musiała spoufalić się z Robinem, a przecież nie tego chciałam. Alison mnie ostrzegała, to Max mi się podobał, ale obie te sprawy w ciągu jednego dnia zostały zepchnięte na dalszy plan.
- Tak.
- W porządku. Zaczniemy od początku. Wierzysz w Boga?
- Co to za pytanie? - oburzyłam się.
- Nie krzycz tak, bo Tiana Cię usłyszy. A pytanie jest wprowadzeniem do tematu, podstawą podstawy. Więc?
Zostałam ochrzczona, poszłam do komunii, miałam bierzmowanie, choć to ostatnie właściwie dzięki Weronice. To ona co niedzielę ciągała mnie do kościoła, a moi rodzice nigdy mnie specjalnie nie zmuszali. Z nimi pojawiałam się tam od święta. A jednak lata przyjaźni z Werą wyrzeźbiły we mnie coś, co mogłabym nazwać wiarą. 
- Chyba tak.
- Świetnie, to teraz wyobraź sobie, że Bóg i Diabeł istnieją na prawdę. Tylko ich historia jest nieco inna niż ta znana ludziom. Dawno, dawno temu Azazel sprzeciwił się Bogu do tego stopnia, że ten uczynił go demonem. Ale ponieważ Bóg kocha wszystkich, pozwolił upadłemu aniołowi wrócić w jego łaski po dziesięciu tysiącach lat. W tym czasie Azazel miał rządził Podziemiem, własnym królestwem i stamtąd kierować złem oraz istotami z niego zrodzonymi. W czasie panowania stworzył swego syna, który po nim przejął władzę, gdy odszedł on do Raju. Ten cykl trwa nieprzerwanie od wielu milionów lat. W tym czasie powstawały kolejne światy, a na ziemi pojawiały się i znikały kolejne stworzenia dobre i złe - Alfa mówił, a ja słuchałam go uważnie. Starałam się przyswoić informacje, które mi podawał, ale wydawało mi się, że to jakaś fanatyczna gadanina. - Mój dziadek, ojciec mojego ojca, Lucyfer rządził jakieś siedemnaście tysięcy lat temu. Gatunek ludzki ginął, bo był słaby wobec kolejnych ras. Lucyfer stworzył więc kobietę, która miała moc. Mogła urodzić nieskończenie wiele potomstwa tego gatunku, który pierwszy ją poweźmie. I tak powstała cualia. Dzięki niej ludzie stali się gatunkiem dominującym na ziemi. Cualia zawsze jest tylko jedna na całym świecie. Potem władza w Podziemiu przeszła w ręce mojego ojca, Demona. Próbował on przywrócić równowagę między gatunkami i tak powstały wszelkie legendy, mity i opowieści o magicznych stworzeniach. Po latach zrozumiał on, że musi iść w ślady swoich poprzedników. Wybrał pewną królową, która była moją matką. W ten sposób pojawiłem się na świecie. Póki czekam na władzę, moim obowiązkiem jest sprowadzać niektóre demony do Podziemia i pilnować harmonii panującej na świecie. Nie pogubiłaś się?
Pokiwałam głową. Dał mi czas na przyswojenie sobie wszystkiego. Byłam ciekawa, ale i przerażona tym, co miało być dalej. Bo czułam, że zmierza do odpowiedzenia mi na nurtujące mnie pytania. Na temat Maxa, moich rodziców, wszystkiego.
- Odrobinę, ale to nie wszystko, prawda? - serce zabiło mi mocniej.
- Szesnaście lat temu umarła cualia i tego samego dnia narodziła się kolejna. Przez trzynaście lat wampiry próbowały ją wytropić i udało im się. Przez kolejne dwa lata planowały przejęcie jej. Wszystko. Zaczynając od prawa, kończąc na wybraniu osób, które osobiście miały się tym zająć. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Śledziliśmy ich poczynania, bo wiedzieliśmy, że to może mieć wpływ na sytuację na świecie. Wizja, w której wampiry dominują, raczej mnie nie pociąga. No więc był taki gość imieniem Samael, potomek znaczącego rodu wampirów. Wypatrzył sobie chłopca, którego zmienił w wampira. Nie było to jakoś bardzo dawno, może dziesięć lat temu. Pech chciał, że ważne osoby z ich gatunku życzyły sobie, aby to Samael i jego uczeń zajęli się sprawą cualii fizycznie. Wszystkie wtyczki na swoich miejscach, gotowe zająć się sprawami papierkowym w każdej chwili. Gdy wszystko miało się zacząć, zabiliśmy Samaela. Max...Max wpadł w szał i od razu przeszedł do działania. Zabił twoich rodziców, a na resztę nie trzeba było długo czekać. Wylądowałaś tu i on miał Cię przeciągnąć na ich stronę. Wampiry mają świra na punkcie przejmowania władzy, zawsze były z nimi problemy. A ja jestem tutaj, żeby nie doprowadzić do katastrofy. Od kiedy pojawiłaś się w Moonlight, ciągle Cię pilnujemy...
- Czekaj, czekaj - przerwałam mu nagle. - Chcesz powiedzieć, że Max chce ze mnie zrobić maszynkę do robienia małych potworów pijących krew? Że właśnie dlatego zginęli moi rodzice?
- Więc mi wierzysz? - zapytał lekko zdziwiony, a potem na twarzy pojawiła się obojętność. - No tak, trochę tak to wygląda. 
Przez moment siedziałam cicho i analizowałam. Ciężko mi było to zrozumieć. Właściwie ułożenie tych wszystkich elementów do kupy wydawało mi się wtedy niemożliwe. Moje myśli zamieniły się w papkę i po chwili zauważyłam, że wpatruję się w chłopaka przede mną.
- Powinnam powiedzieć o tym...wszystkim. To jakieś totalne szaleństwo.
- Wiem, że to trudne do zrozumienia i wcale nie oczekuję, że od razu zrozumiesz. Niemniej, jeśli nie zamierzasz współpracować, to usunę Ci pamięć i nadal będziesz pilnowana z ukrycia. Po prostu byłoby łatwiej, gdybyś wiedziała. 

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 20 3/3

Czarne stworzenie nastawiło uszu i najwidoczniej się zdenerwowało. Po chwili Max wisiał pół metra nad ziemią, przyciskany do części pnia, która pozostała z drzewa. Wielka łapa uciskała mu gardło, z którego powoli sączyła się krew. Długie pazury zwierzęcia wbijały się w skórę chłopaka.
- Póki co, nie masz najmniejszych szans na zabicie jej.
- Kiedyś będziesz musiał mnie puścić albo skończyć ze mną. Przynajmniej jedną rzecz zrobisz porządnie - już po chwili poniósł odpowiedzialność za swoje słowa. Pazury zatopiły się głębiej w jego gardle.
- Czekaj! - wypaliła rozpaczliwie Al. - Nie zabijaj go. Co Ci to da?
- Nie wtrącaj się - złote oczy spoczęły na mojej przyjaciółce, a ta natychmiast znieruchomiała.
- Pijawka - usłyszałam głos Shery'ego za mną.
Z mojej prawej strony zjawił się szary basior z czerwonymi ślepiami. Jednak były one zupełnie inne niż Maxa, łagodne i w jakiś sposób mądre. Rozpoznałam je. Te same, które widziałam w lesie ponad tydzień temu. To była ta sama istota. 
Oba stworzenia spojrzały na siebie i wtedy to blondyn trzymany w uścisku czworonoga został uwolniony.
- Nie dziś - znów głos Shery'ego, lecz wydobywał się z pyska szarej bestii.
Dosłownie w mgnieniu oka Bunny zniknął. Czarny wilk wrócił spojrzeniem mnie. Jego oczy z żółtych zmieniły się w inne, znane mi ciemnobrązowe tęczówki. Zapadła cisza, którą przerywał tylko odgłos deszczu uderzającego o ziemię. Basior zmierzał w moją stronę pewnym krokiem i zatrzymał się kilka kroków przede mną oraz zastygłą Alison. Mrugnął, a ślepia natychmiast zmieniły barwę na złotą. Zrozumiałam. Robin był wilkiem, wilk był Robinem, Robin i jego bracia to wilkołaki!
Nie byłam w stanie się poruszyć ani powiedzieć czegokolwiek. W mojej głowie wszystkie myśli szalały, ale nie mogłam nic wydusić. Starałam się, tak bardzo się starałam, lecz nic z tego nie wychodziło. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Ogarniało mnie dziwne uczucie, które jednak było mi znane. Takie samo jak wtedy, gdy uderzyłam Maxa. Czy to magia?
Shery nie drgnął, lecz nie skupiałam na nim uwagi. Zajęta byłam raczej wilkiem-Robinem. Miałam nadzieję, że to tylko sen, że zaraz się obudzę i wszystko okaże się koszmarem. Jednak im dłużej patrzyłam mu w oczy, tym bardziej byłam przekonana, że to nie sen. Jego ślepia zalśniły, a ja nagle znalazłam się w całkiem innym miejscu.
Ford fiesta moich rodziców jechał drogą przez las. Mama siedziała na miejscu pasażera, a tata kierował. 
- Wiesz Jack, jestem zmęczona. Zmęczona tymi papierami, telefonami i ciągłym życiem w stresie o interesy.
- Rose, przecież to nasza praca.
- Pracujemy nawet w domu - zauważyła mama, przerywając tacie.
- Do tej pory się nie skarżyłaś.
Nagle coś wpadło na drogę, a nim tata nacisnął hamulec, samochód wyleciał w powietrze. Po chwili znów trafił na ziemię, lecz tym razem na dachu. Zakapturzona postać w mgnieniu oka podeszła do drzwi auta i wyrwała je, dobierając się do rodziców. Oderwana część samochodu uderzyła o ziemię po prawej stronie drogi. Max kucnął i spojrzał w przerażoną twarz mojej mamy, uśmiechając się złośliwie. 
Wizja dobiegła końca. Oddychałam ciężko, a łzy napływały mi do oczu. Oczami wyobraźni wciąż widziałam psychopatyczny uśmiech Maxa, widziałam, jak jego oczy przybierają kolor krwistej czerwieni. A potem zobaczyłam oczy wilka spoglądającego na mnie z góry. Dzikie, przepełnione chaosem, lecz będące jedynymi latarniami w otaczającym mnie morzu ciemności. Jedyna ostoja w całym tym szaleństwie.  
- Musisz mi zaufać - powiedział Robin.

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 20 2/3

Jestem raczej słaba w bieganiu, zwłaszcza długodystansowym. Wtedy zdawało mi się, że zaraz moje płuca zostaną zmiażdżone przez ciśnienie, a ja wypluję je z siebie. Wreszcie moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Padłam na ziemię, nie byłam w stanie się ruszyć, moje serce biło jak dziki ptak zamknięty w klatce. Zaczęłam się dusić. W dzieciństwie miałam pewne problemy z oddychaniem, ale chodziłam na leczenie i oprócz kilkudziesięciu minut po wuefie, nigdy nie miałam takich ataków. I wtedy właśnie, gdy zaszła potrzeba, nie mogłam dalej biec. Wiedziałam, że ledwo uda mi się złapać oddech. Alison uklękła obok mnie i położyła rękę na karku.
- Kamma, chodź, nie możemy tu zostać, proszę Cię..
Ja jednak wiedziałam, że nie dam razy i dusząc się, popatrzyłam w jej ciemne oczy.
- Uciekaj - znów kaszlnęłam i przełknęłam ślinę. - Ja zostaję.
- Żartujesz sobie do cholery? Nie możemy tu zostać - powtórzyła twardo.
Pomogła mi wstać, ale chyba wiedziała, że dalej nigdzie nie pójdziemy. Wtem, tuż przed nami, coś rąbnęło o pień drzewa z ogromną siłą. Wielki dąb złamał się i jego górna część po chwili wylądowała z hukiem na ziemi. Ja i moja przyjaciółka podskoczyłyśmy ze strachu. Nadal próbowałam opanować kaszel, a jednocześnie starałam się obserwować postać, która wstawała. Znajdowała się kilkanaście metrów od nas, a deszcz dodatkowo utrudniał widoczność.
- Max?! - powiedziałyśmy jednocześnie i nie mogłyśmy uwierzyć w nasze szczęście. Z drugiej jednak strony, działo się coś cholernie dziwnego.
Chłopak obrzucił nas nienawistnym spojrzeniem i obrócił się w prawą stronę. Nie uwierzyłam w to, co tam ujrzałam. Wielki, nie, monstrualnych rozmiarów wilk z żółtymi ślepiami, warczący i przeszywający spojrzeniem blondyna. Z jego paszczy wyciekała jucha, piana i ślina, a przede wszystkim można było dojrzeć ostre jak brzytwy kły skąpane we krwi. Wydobył z siebie dźwięk pomiędzy szczeknięciem a warknięciem, co przypominało ryk potwora. 
W jednej chwili Alison cofnęła się spory krok do tyłu, pociągając mnie za sobą. Obie byłyśmy przerażone. Ja nagle przestałam się dusić. Max ukradkiem spojrzał w naszą stronę, a raczej w punkt jakby poza nami, gdzieś wyżej. Nie odwracałyśmy się, wolałyśmy nie ryzykować, że bestia zacznie nas gonić. Natomiast czarny potwór powoli zbliżał się do chłopaka z widocznym zamiarem zatopienia w nim obnażonych kłów. 
- Przecież nie mam zamiaru jej krzywdzić - powiedział Max, przekrzykując rozszalałą burzę.
- Więc się nie zbliżaj - odwarknął wilk głosem Robina.
- Ale prędzej ją zabiję, niż oddam po dobroci - syknął blondyn i jego krwistoczerwone oczy spoczęły na mnie.