Nie wiedzieć czemu, ciężko mi było z myślą, że będę musiała się rozstać z tymi pięknymi stworzeniami. Były wielkie jak góry, ciepłe jak rozgrzane piece i łagodne jak baranki, a nawet bardziej. Dotknęłam szyi jednego z nich i pogłaskałam go.
- To Ekir. Lubi Cię. Rzadko komu daje się głaskać po szyi. W ogóle rzadko daje się głaskać. Ten drugi to Watam. Jest jeszcze młody i łapczywy na cukier. Jeśli chcesz, możesz spróbować je nakarmić.
- Z chęcią, panie..
- Joe. Zaraz przyniosę paszę, wodę i smakołyki - oświadczył, po czym poszedł na tył sań.
Głaskałam Ekira jeszcze chwilę, a potem podeszłam do tego po lewej, Watama. Z początku wydawał się niespokojny, ale gdy tylko go dotknęłam jak za dotknięciem różdżki, znieruchomiał. Wpatrywał się we mnie i trącił moją rękę. Zaczęłam go drapać i głaskać na przemian. Był wyraźnie zadowolony. Uszy nastawił do przodu, poświęcając mi swoją uwagę. Powąchał mnie i nawet dał się przytulić. Po chwili spojrzał na mężczyznę wracającego z koszem marchewek, woreczkiem z kostkami cukru i dwoma wiadrami z paszą oraz wodą. Miał też karmiaki, do których nasypał paszy.
- Śmiało, daj im cukru - zachęcił mnie Joe.
Wzięłam parę kostek, uniosłam je i podałam Ekirowi. Powąchał i po chwili zjadł z zadowoleniem. Watam przyglądał się z zazdrością. On także musiał być głodny. Wkrótce i jego poczęstowałam.
- Skąd w zimie marchew? - zaciekawiłam się.
- Hodujemy w szklarni specjalnie na zimę. Zresztą pewnie jutro sami się przekonacie, jak do nas przyjdziecie.
Nie miałam pojęcia, że wszyscy przyglądają mi się bacznie, ale nikt nie miał zamiaru robić tego, co ja. Uwielbiałam konie i nie mogłam się doczekać, aż odwiedzimy stadninę. Zdziwiło mnie, że w ogóle coś takiego pojawiło się w planach. Pomyślałam, że te opady śniegu jednak się przydały. Wreszcie, gdy skończyłam rozdawanie marchewek, popieściłam Ekira i Watama jeszcze trochę i wróciłam do grupy. Konie zaczęły jeść z karmiakami na łbach, a ja i moje przyjaciółki pochłaniałyśmy własne jedzenie. Najszybciej zeszła czekolada.
- Dobra dzieciaki, słuchajcie. Wybieramy się jeszcze do pobliskiego sklepu. Tylko nie kupujcie głupot - przestrzegł Dave i założył swój plecak. Był to znak, że zaraz idziemy dalej.
Kiedy wreszcie wróciliśmy do ośrodka, byliśmy tak wykończeni, że wątpiłam, by ktokolwiek zechciał wybrać się na wieczorną imprezę. A jednak w oczach Alison dojrzałam tak wielkie podekscytowanie, iż natychmiast porzuciłam swoje przypuszczenia. Dyskoteka była rzeczą, dla której ta dziewczyna w ogóle zdecydowała się na wyjazd. Miała wszystkie potrzebne kosmetyki, ciuchy, buty i dodatki. Ja niestety zrezygnowałam. Kochałam tańczyć, ale przedzieranie się przez śnieg zmęczyło mnie do tego stopnia, że nie marzyłam o niczym innym, jak sen w ciepłym łóżku. Po kolacji umyłam się i szybko zasnęłam.
Dręczyły mnie koszmary. Bijąca mnie Keysi, oczy na suficie, psychopata i bestia z lasu-wszystkie te rzeczy pojawiły się w moim śnie. Czułam uderzenia, czułam ręce dotykające mojego ciała, widziałam przerażającą czerwień tych oczu. Musiałam krzyczeć przez sen, bo obudził mnie czyjś dotyk. Natychmiast odepchnęłam dłonie od siebie, mając w pamięci te z koszmaru. Robin przyglądał mi się, jakbym była chora.
- Wszystko okey?
- Tak, tak, już w porządku. To tylko sen. To tylko... - spojrzałam na niego wrogo. - A Ty co tu robisz?
- Mieszkam za ścianą, poza tym szyby na balkon nie są dźwiękoszczelne. Pokój był otwarty, a Ty krzyczałaś - powiedział, krzyżując ręce. Jakby to go usprawiedliwiało.
- Jest okey. Dziękuję. A teraz, jeśli możesz, daj mi spać.
- A Ty daj spać mi - zaśmiał się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Zamknęłam oczy i od razu zasnęłam. Następnego dnia Alison i Cat opowiadały mi, jak to świetnie było na imprezie. Trochę żałowałam, że się z nimi nie wybrałam, ale przynajmniej byłam wyspana. A czekała nas długa droga do stadniny. Tym razem ja byłam podekscytowana i szłam prawie na czele grupy. W pewnym momencie zza jednego z białych wzgórz na naszej drodze wyłonił się domek, a obok niego murowana stajnia. Niedaleko rozciągała się wielka łąka, prawdopodobnie kilka hektarów z wydzielonym padokiem. Byłam wniebowzięta. Wyszedł nas przywitać ten sam mężczyzna, który wczoraj powoził sańmi. Po chwili znaleźliśmy się obok padoku. Pan Joe przyprowadził trzy konie. Hucuła, fiorda i Watama. Okazało się, iż fiord to Bella, a drugi koń ma na imię Nawaho.
Każdy z naszej grupy musiał ubrać kask i sztyblety, jeśli chciał się przejechać. Niektóre dziewczęta, ale i chłopcy zdradzali jawną niechęć do tego pomysłu. Nie każdy musi lubić konie. Ja lubiłam i miałam zamiar skorzystać z okazji. Również Cat marzyła o przejażdżce na karym hucule. Gdy nadeszła moja kolej, podeszłam do Belli i przywitałam się z nią.
- O, kogóż to diabli niosą. Zaklinaczka koni - zażartował Joe.
Wsiadłam na mojego wierzchowca i wysłuchałam instrukcji jak się poruszać i jak ruszać zwierzęciem. Najważniejsza była więź konia z jeźdźcem. Joe opowiadał, jak to wprawieni jeźdźcy z wieloletnim doświadczeniem tylko pomyślą, a koń robi to, czego chcą. Osobiście nie do końca w to wierzyłam. Złapałam odpowiednio za wodze, włożyłam nogi w strzemiona i zastygłam. I jak tu podążać za ruchem konia, kiedy nie można złapać rytmu?
Podobno Bella była nadzwyczaj spokojnym fiordem, nadawała się dla mnie. Cierpliwie wykonywała każdy mój rozkaz, nawet jeśli zrobiłam coś nieumiejętnie. Po trzech kółkach stępem nie wydawała się zmęczona. A może nie umiałam tego odczytać? Jednak ona otarła się o mnie i nastawiła uszy przyjacielsko.
- Mówiłem, żeś zaklinaczka.
Spojrzałam na mężczyznę zdziwiona. Gadał bzdury, po prostu zwierzęta były przyzwyczajone do nieumiejętnie prowadzących jeźdźców. Kiedy już wszyscy chętni odbyli przejażdżkę, zaproszono nas do domu naprzeciw stajni. Był zbudowany z czerwonej cegły, miał drewniane okiennice, dachówki koloru dębowego, a drzwi zrobione z wiśni. Gdzieś za domem podobno znajdowało się zejście do piwnicy. My zostaliśmy zaprowadzeni do kuchni, gdzie starsza kobieta przygotowała dla nas gorącą czekoladę. Potem mogliśmy pójść do stajni i pooglądać konie.
- Ja się stąd nie ruszam - zakomunikowała Ali.
- W takim razie ja też - powiedział Reg.
- Ha! Nie wiecie, co tracicie - Cat była wyraźnie uradowana tym, że ma okazję obcować z końmi.
Również nie pogardziłam tą okazją. Stajnia była dość długa, po prawej i lewej stronie konie miały swoje boksy. Ich zapach unosił się w powietrzu, a pod nogami przesuwało się siano. Niektórzy już byli w środku, inni zostali w domu. Szłam i obserwowałam każde zwierzę po kolei. Wtem do moich uszu doleciało rżenie jednego z olbrzymów. To był odgłos paniki, wiedziałam to. Odwróciłam się gwałtownie, by zobaczyć, co się dzieje.
Szybko podeszłam do konia i wyciągnęłam do niego rękę. Wiedziałam, że to bardzo głupie, ale coś mówiło mi, że powinnam tak zrobić. Działałam instynktownie.
- Max! Co Ty mu robisz? - zapytałam ze złością, a moja ręka gładziła pysk ogiera w boksie.
- Ja?! Po prostu wszedłem, a on zaczął się tak zachowywać - próbował się usprawiedliwić mój kolega.
Jednak po chwili wszystkie konie były niespokojne. Nie wiedziałam, dlaczego się tak zachowują, ale to było dziwne. Miałam przeczucie, że powodem jest obecność blondyna. Mimo to nie mogłam go przecież wyrzucić stamtąd, nawet jeśli chciałam. Westchnęłam zrezygnowana. Po mojej lewej i prawej stronie zdenerwowane stworzenia parskały, rzucały się i kopały. W tamtym momencie do stajni wkroczyli Nightowie. Max spojrzał na nich wyraźnie niezadowolony. Chyba nie chciał przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu i już po chwili go nie było. Wtedy dopiero zwierzęta się uspokoiły.
Spojrzałam na Alfę, a jego oczy wierciły dziurę w mojej duszy. Byłam o tym przekonana. Brązowe, ciemne, przerażające. Tym razem to nie konie się bały, ale ja.
- A ten to chyba chciał dostać w mordę - warkną Pablo, wbijając wzrok w drzwi, którymi przed chwilą wyszedł Bunny. - Rzecz jasna od poszkodowanej - dodał, widząc moje karcące spojrzenie.
- Ode mnie? A to niby czemu? - wróciłam do głaskania ogromnego konia, który jeszcze chwilę wcześniej spanikował.
- Poszkodowana; obrończyni zwierząt. Takie byłyby nagłówki w gazetach, już to widzę - zaśmiał się Robin. - Zwierzęta Cię lubią.
Na mojej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. To było stwierdzenie, czy komplement? Nie miałam czasu, aby o tym myśleć. Nasz pobyt w stadninie dobiegał końca i wszyscy niechętnie stamtąd wyruszaliśmy. Część dlatego, że podobało im się to miejsce, jak mnie i Cat. Część dlatego, że nie chcieli wracać do ośrodka. Czekała nas ciężka droga powrotna.
Hej, na blogu pojawiła się pewna informacja. Prosiłabym o zapoznanie się z nią :)
OdpowiedzUsuńhttp://ksiezycowa-ocenialnia-blogow.blogspot.com/
Co się stało?!
OdpowiedzUsuńUbóstwiam Twoje opowiadanie :D
Mam nadzieję, że niebawem pojawi się następna część, osobiście już nie mogę się doczekać!
Pozdrawiam!
http://whendreamsturnouttobetrue.blogspot.com/
Super! :D
OdpowiedzUsuńChcę następny rodział !!!!! ;P
Zapraszam Cię na mojego nowego bloga:
http://dontbelievehe.blogspot.com/
Konie <3
OdpowiedzUsuńWiem, że się na tym nie znasz, ale lejce to ty masz w bryczce, a jak jedziesz wierzchem to masz wodze.
Twój blog został już oceniony. Zapraszam:
OdpowiedzUsuńhttp://ksiezycowa-ocenialnia-blogow.blogspot.com/
Super to opowiadanie ;*
OdpowiedzUsuńDodaję Cię do listę moich ulubionych blogów.
Pozdrawiam i czekam na następny rozdział ;*
http://www.scary-story-scary.blogspot.com/
Cześć! ^^ Bardzo przyjemnie wyglądający blog :)
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz czytać, zapraszam na mojego bloga z opowiadaniem fantasy o zwyczajnej nastolatce, która podążając za swoją nieudaną randką w ciemno wylądowała nagle w równoległym świecie i została ogłoszona inkarnacją starożytnej bogini. Romanse, magia, przygoda, dylematy wyborów, skrajne emocje. Zapraszam do czytania!
http://bogini-aeis.blogspot.com
Wow ! Świetne opowiadanie mery :D Marysia Xx
OdpowiedzUsuń