Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: Rozdział 35

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 35

Droga do domu nie była ani długa, ani krótka. Chłopcy słuchali Luna, który opowiadał o tym, co przydarzyło mi się na wf-ie. Bracia o dziwo nie przerywali mu i nie rzucali żadnych kąśliwych uwag. Przejęci słuchaniem, chyba nie zorientowali się, że ktoś wychodzi spomiędzy drzew. Jak mogli stracić czujność?!
Fioletowe włosy od razu rzuciły mi się w oczy.
- Siema, frajerzy - Audrey wydała z siebie dźwięk, który chyba miał być śmiechem.
- Ten jest frajerem, kto na czterech chłopaków rzuca się sam - odciął się Gary.
- A kto powiedział, że jestem sama? - posłała mu złowieszczy uśmiech, a po obu stronach drogi zaczęły się pojawiać wampiry.
Było ich na pewno więcej niż dwadzieścioro. Bracia Night zasłonili mnie jak tarcza i całe zajście musiałam oglądać, spoglądając ponad ich ramionami. 
- A jednak nie widzę tu nikogo, żadnych godnych przeciwników, a Ty Gary? - zapytał kąśliwie Pablo, zwracając się do brata.
- Przypominam, że obowiązuje was zasada tajności - powiedział nagle Shery i wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. - Taka sama jak nas wszystkich.
- Chrzanić zasady - krzyknął ktoś z tłumu.
- Nie - nagle pojawił się między nimi Max. - Ludzie nie mogą się dowiedzieć, nie w ten sposób - zamilkł na moment i poczekał, aż wszyscy zwrócą na niego uwagę. Co za palant. - Zaciągnąć ich do lasu.
Wampiry jakby tylko czekały na sygnał. Rzuciły się na chłopców, próbując ich zepchnąć między drzewa. Ku mojemu zaskoczeniu, Nightowie nie opierali się tak bardzo. Dopiero za linią drzew zmieniali formę. Naraz stanęły niedaleko mnie cztery potężne wilki, rozwścieczone i najeżone, gotowe do walki. W świetle dnia wilki miały nieco inne kolory. Gary miał rudobrązową sierść, a Pablo piaskową.
Stałam w miejscu, zbyt zestresowana. Chciałam uwierzyć, że to się nie dzieje naprawdę, ale w przeciągu ostatnich kilkunastu dni przeżyłam wystarczająco wiele, abym zaczęła ufać swoim oczom. Kiedy pierwszy wampir rzucił się na Luna, rozgorzała walka, a ja poczułam, jak szczęki zaciskają się na moim plecaku. Odwróciłam głowę. Pablo rozłożył skrzydła i już prawie wzbił się w powietrze, unosząc mnie tym samym lekko nad ziemię. Pięć, a potem sześć wampirów doskoczyło do niego i ściągnęło ogromnego zwierza do ziemi. Upadłam.
Każdy z wilków walczył z przynajmniej pięcioma przeciwnikami. Widziałam, że próbują uciec w las, ale wtedy ich oczy powracały do mnie. Ja wciąż byłam na uboczu drogi. Podniosłam się. Wtedy pojawiła się Audrey. Złapała mnie za gardło i zaczęła wpychać za drzewa. Zrozumiałam chłopców. Póki byliśmy na widoku, walka była dużo trudniejsza. Ja też chciałam walczyć. Nie mogłam stać z założonymi rękami, więc pozwoliłam się zaciągnąć do lasu. Mimo to uścisk wampirzycy nie zelżał. Kiedy znalazłyśmy się kilkanaście metrów od drogi, rzuciła mną o drzewo. Poczułam ból promieniujący w okolicach mojej głowy, jednak szybko zniknął, gdy w polu mojego widzenia pojawił się Max.
- Spisałaś się - pochwalił dziewczynę, a ona uśmiechnęła się triumfująco i rzuciła w wir walki.
Wilki opędzały się od przeciwników na wszelkie sposoby. W powietrzu latały kawałki szkła, wampiry i liany. Mnie zaczęło piszczeć w uszach i już nawet nie słyszałam, co mówi do mnie blondyn. Nie miałam siły uciekać. Złapał mnie za ramię, zacisnął na nim dłoń i podniósł moje niemalże bezwładne ciało do góry. Zaczął gdzieś iść i chociaż próbowałam stawiać opór, był silniejszy. Wciągał mnie w głąb lasu, z dala od demonów.
Pisk w uszach zdążył ucichnąć na tyle, żebym się zorientowała, że jesteśmy zbyt daleko od pola walki. Nie słyszałam ani okrzyków, ani wściekłych wilków. Byłam tylko ja, Max i otaczający nas las.
Wreszcie chłopak przystanął, zwrócił na mnie swoje wygłodniałe spojrzenie i uśmiechnął się.
- Dokończymy to, co zaczęliśmy tamtego dnia, zanim ten pies się wtrącił - wysyczał, a jego twarz znalazła się zbyt blisko mojej.
Drugą ręką złapał za moją bluzę. Przez głowę przemknęło mi pytanie, jak on mógł mi się podobać. Max szarpnął mną tak, że znalazłam się w jego objęciach. Tym razem stałam przodem, więc miałam okazję zobaczyć to. Zęby. Kły zmieniające kształt. Wydłużające się i wystające spod górnej wargi. Zaczęłam krzyczeć. Blondyn odsunął moją bluzę i kawałek bluzki i już podniósł głowę, otwierając przy tym usta, ale nagle zamarł. Wlepił spojrzenie w coś, co znajdowało się za moimi plecami. Nie miałam wątpliwości co, a raczej kto to był. Zamilkłam i przestałam się wyrywać.
- Kiedy to się skończy, będziemy się z tego śmiać - powiedział Robin i w tym momencie ciało Maxa stanęło w płomieniach.
Wampir odskoczył ode mnie i wydał z siebie dźwięk, który przypominał odgłosy wydawane przez nietoperza, jednak bardziej donośny. Zanim zdążyłam się obrócić, z mojej lewej strony przemknął ogromny czarny wilk. Pędził wprost na mojego niedoszłego oprawcę. Skoczył i powalił go na ziemię. Przylgnęłam do najbliższego drzewa i jak w transie obserwowałam walkę dwóch potworów.
Max przestał płonąć. Bronił się przed Robinem, zadając ciosy i starając się odciągnąć jego szczęki od swojej głowy. Robin się nie poddawał. Ogromnymi łapami przyciskał przeciwnika do ziemi, raniąc go przy tym pazurami. Gdy nadarzyła się okazja, wgryzł się w klatkę piersiową i szarpał Maxem na wszystkie strony z taką zawziętością, że wreszcie chłopak puścił jego szczękę. Zszokowana patrzyłam, jak zalewa go krew, chociaż wiedziałam, że zaraz się zagoi. Wtedy wilk wykorzystał chwilę nieuwagi i złapał wampira za głowę. Gdyby zacisnął szczęki, byłoby po blondynie.
Popchnięcie. Znów spotkanie z gruntem. Znów ręka na mojej szyi i ciągnięcie. Wstałam, a Audrey już czekała z obnażonymi kłami.
- Puść go albo ją zabiję - ostrzegła, patrząc na Alfę z głową Maxa w paszczy. W następnej chwili jej kły znalazły się przy moim gardle. Gdybym ja się szarpała lub gdyby ona stanęła w płomieniach i zrobiła gwałtowny ruch, byłoby po mnie.
- Audrey... Ona ma żyć! - warknął blondyn, próbując rozewrzeć szczęki bestii.
- Mam to gdzieś - syknęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. - Zależy mi na Tobie.
Świat jakby na moment zwolnił, choć może to tylko mnie tak się wydawało. Potem wszystko zaczęło bieleć. Czułam, jak opuszczają mnie siły. Bezwładnie osunęłam się w ramiona Audrey, oddychając ciężko. Było tak okropnie gorąco.
Potem wszystko przypominało mi film, jakbym nie uczestniczyła w tym, co się działo wokół mnie. Uwaga całej trójki skupiła się na mojej osobie. Robin niemalże wypluł Maxa i rzucił się w moim kierunku. Poczułam, że znów leżę na ziemi, a uścisk i oddech Audrey zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Widziałam wierzchołki drzew, pochmurne niebo, ale nie mogłam się tym cieszyć. Czułam tylko gorąco i jedyne co mogłam zrobić, to oddychać. Sekundę później w polu mojego widzenia pojawił się Robin, ale już w formie człowieka. 
- Kamma, co jest?! Nie zostawiaj mnie, nie teraz. Powiedz coś - słyszałam jego trzęsący się głos. Nie mogłam nic powiedzieć. Nie mogłam mu powiedzieć, że powinien podnieść moje nogi do góry, żeby krew spłynęła do mózgu, bo zwyczajnie nie miałam siły. Zasłabłam. Dopiero teraz poczułam silny i wciąż narastający ból z tyłu głowy. Ból od uderzenia głową w drzewo. Ból, który był nie do zniesienia.
Chciałam zamknąć oczy i zasnąć, oderwać od tego, co działo się wokół. Ale Robin cały czas do mnie mówił, choć właściwie nie wiedziałam co. Nie pozwolił mi odpocząć. Oparł mnie o drzewo. Pomyślałam wtedy, że to nawet dość zabawne. Prawie mdleje od uderzenia tyłem głowy o pień, a potem opierają ją o pień. Kamma Periv, to ja i mam przechlapane. Żadne rozsądne myśli nie przychodziły mi wtedy do głowy. Pamiętam krew na skórze i ubraniach mojego wybawcy, że się jej przyglądałam.
Podobno trwało pięć minut, nim doszłam do siebie.
- Już lepiej - powiedziałam, gdy świat przestał wirować. Powtarzałam sobie, żeby wdychać powietrze nosem i wydychać ustami, tak jak powtarzali kiedyś ratownicy. Rozejrzałam się, bo jaskrawy biały świat zniknął mi sprzed oczu. Max i Audrey także zniknęli. - Tylko zasłabłam - starałam się uśmiechnąć, bo widziałam strach w jego oczach, ale nagle przypomniałam sobie. - Robin, Robin, twoi bracia...
Jednak przerwał mi, zanim dokończyłam, łapiąc mnie jednocześnie za rękę.
- Wiem. Radzą sobie. Nie zostawię Cię, póki nie będę miał pewności, że wszystko z Tobą w porządku. A nie jest. Ty mnie nie zostawiłaś, kiedy potrzebowałem pomocy.
Nie sprzeciwiałam się. Znów dał mi do zrozumienia, że boli go moje zwątpienie w resztę tej dziwnej watahy. Czas do przybycia pozostałych Nightów spędziliśmy w milczeniu. Właściwie ja milczałam. Musiałam sobie przyswoić wydarzenia ostatniej godziny. Robin był tuż obok, trzymał mnie za rękę i dodawał otuchy. Wiedział, co myślę, czasem odpowiadał, ale nie udawał, że nie siedzi w mojej głowie.
Wampiry wyniosły się, o ile przeżyły. Skoro przywódca dał nogę, to dlaczego mieliby zostać? Chłopcy byli cali i zdrowi, aż głupio się czułam, kiedy patrzyłam na nich, gdy do nas dołączyli. Wracaliśmy do ich domu. Ja dostałam pozwolenie, aby powiedzieć wszystko Tianie, od początku do końca, bez tajemnic. Uznaliśmy, że tak będzie dużo prościej i wygodniej. Robin w czasie drogi powrotnej trzymał mnie jedną ręką w pasie, jakbym za chwilę znów miała upaść. Nie przeszkadzało mi to. Po tym wszystkim, co przeszłam i co on przeszedł, danie mu szansy wcale nie wydawało się tak niedorzeczne. Trochę martwiła mnie reakcja Alison i reszty na wieść o tym związku, ale byli moimi przyjaciółmi, więc musieli się z tym pogodzić.
Chłopcy chełpili się tym, jak to nie pokonali swoich przeciwników. Alfa tylko uśmiechał się ironicznie co jakiś czas, ale nie przerywał im. Sam nie zdradzał, co właściwie robił podczas swojej nieobecności. Owszem, wiedziałam, że zabijał wampiry i walczył z chorobą, ale brakowało mi konkretów. Nie męczyłam go pytaniami, bo skoro żył, to wszystko musiało skończyć się dobrze.
W domu jak zwykle Nerayla przyjęła nas herbatą, ale potem kazała chłopcom się umyć i przebrać, a mnie nafaszerowała kanapkami w trosce o moje samopoczucie. Zadawała też mnóstwo pytań, nie tylko swoim podopiecznym.
- Max musiał się poddać. Zatrucie poszło na marne, wielu jego kompanów zostało pokonanych. Będzie musiał się z tego spowiadać Najwyższej Radzie. Ale to już nie nasz problem.
- Całe szczęście - mruknęłam, usadawiając się wygodniej w fotelu. Miałam dość wampirów do końca życia. Max Bunny, choć był trudnym i niesamowicie seksownym przypadkiem, wyrył się  mi w pamięci jako zabójca rodziców. O wiele ciężej było mi go skreślić, kiedy przypomniałam sobie, że na początku był miły i uczynny. Nawet Cat go broniła. 
Wreszcie nadeszła pora, abym wróciła do siebie. Robin zadeklarował się mnie odprowadzić, choć nic mi już nie groziło. Kiedy wyszliśmy na dwór, zmierzchało. Nabrałam powietrza do płuc i wypuściłam je powoli, delektując się jego świeżością. W Emount pewnie bym tego nie doświadczyła. Robin przyglądał mi się w milczeniu, a jego spojrzenie mówiło to, co zwykle. Jest zwycięzcą, a ja jestem śmieszna.
Idąc, zbierałam się w sobie, aby zadać mu pytanie, którego nie chciałam zadawać i nie chciałam, żeby było prawdziwe. W końcu wykrztusiłam.
- Pojedziesz ze mną na pogrzeb moich rodziców w sobotę?
- Nie zadawaj głupich pytań - odpowiedział, łapiąc mnie za rękę i ściskając ją na znak, że jest przy mnie.
- Myślałam, że demony nie mogą wchodzić na poświęconą ziemię - wytknęłam. Miałam ochotę wypróbować jego cierpliwość.
Westchnął, jakby musiał coś zaraz tłumaczyć małemu, niezbyt rozgarniętemu dziecku.
- Nie powinniśmy tam przebywać z szacunku do zmarłych, ale ostatecznie nie będę się smażyć na widok krzyża. I uprzedzając Twoje pytanie, nie dotyczy to wszystkich. Każdy stwór jest indywidualny. Wiem, że masz dużo do nauczenia się, ale mamy na to całą wieczność.
Uśmiechnęłam się. Wieczność z kimś takim musiała być bardzo interesująca.
Kolejne dni przeminęły tak szybko, że ani się obejrzałam, a już siedziałam w samochodzie Tiany pomiędzy Robinem, a Alison. Regulus siedział obok kierowcy, którym oczywiście była moja ciocia. Reszta braci Night pojechała z Neraylą, a Cat i Mike jechali z rodzicami jednego z nich. Wszyscy ubrani w szare lub czarne stroje, z naręczem kwiatów i formułką kondolencji dla mnie. Nie chciałam tego. Chciałam mieć z powrotem moich rodziców. 
Ludzie podchodzili, składali kondolencje, kładli kwiaty na grobie, który wybierała zapewne Tiana. Na płycie nagrobnej wyryto imię i nazwisko taty oraz imię, nazwisko i nazwisko panieńskie mamy. Data urodzenia, data śmierci. Te kilka liter i jakieś zdanie o spoczywaniu w pokoju, to wszystko, co zrobiono, aby uczcić pamięć ludzi, którzy mnie wychowali. Najważniejszych na świecie, których przecież kochałam.
Pogrzeb miał dwa pozytywy. Po pierwsze, mogłam do woli płakać i nikt nie uważał tego za nieodpowiednie. Po drugie, zobaczyłam się z Veronicą i resztą moich dawnych znajomych. Poza tym wreszcie od tylu dni znów zobaczyłam słońce. Dałabym sobie rękę uciąć, że w Emount świeciło inaczej niż w Moonlight i że było cieplejsze. Po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz