Ruszyliśmy w głąb korytarza. Po kilku krokach usłyszałam szmery, które wreszcie przerodziły się w jęki i zawodzenie. I nie były to odgłosy wydawane przez jedną osobę, a raczej kilkadziesiąt.
- Co to? - zapytałam, przysuwając się bliżej Shery'ego.
- Dusze - odpowiedział spokojnie, jakby to było całkowicie normalne.
Dla mnie to nie było normalne. Cała sytuacja robiła się co najmniej dziwnie niepokojąca. Czułam, że nie powinnam tam być, jakby Podziemie wypierało moje ciało.
- A konkretnie?
- Ci, którzy byli naprawdę złymi ludźmi za życia i nie chcieli żałować za grzechy, póki był czas. Ewentualnie zawierali pakty z demonami i sprzedawali duszę - tym razem odpowiedział mi Pablo.
Chłopcy roztaczali aurę spokoju. Widziałam, że nie są zdenerwowani, nie czują się skrępowani. Tymczasem we mnie wzrastała ochota na ucieczkę. Miałam wrażenie, jakbym szła pod wiatr, ale nie czułam go. To było coś innego, czego nie potrafiłam opisać.
Wrzaski stały się stałym elementem tamtego miejsca, jednak nie tylko one zapadły mi w pamięć. Kiedy trafialiśmy na kolejne ściany, które przesuwały się, gdy któryś z braci machnął ręką, zaczęły towarzyszyć nam stwory.
Były bestiami wszelkiej maści, wielkości i zapachu. Niektóre przypominały ludzi, lecz wiedziałam, że to tylko powłoka. Przewijało się ich wiele. Wielki ptak w płaszczu, naga kobieta z wężowym językiem, fauny, cienie na ścianach, nienależące do nikogo. Najbardziej zaskoczył mnie widok minotaura prowadzącego w kajdanach węża o wielu głowach, a każda z głów była wsadzona w metalowy kaganiec. Po jakimś czasie, gdy istot pojawiło się więcej, zobaczyłam także wilki, podobne do tych, w jakie zmieniali się bracia. Z tą różnicą, że nosiły pasy, przy których umocowane były noże, bicze, a czasem inne narzędzia, których nazw nie znałam.
Podziemie, choć pozornie tętniące życiem, było miejscem przerażającym i smutnym, przepełnionym cierpieniem. Światła z pochodni wcale nie dodawały przytulności, choć trudno o takiej mówić. Te światła wydawały mi się złe, a ich brak niewiele by zmienił w otoczeniu.
Korytarze stawały się coraz gwarniejsze. Każdy gdzieś się spieszył. Jedni mówili do siebie, inni wrzeszczeli w sobie znanym języku, a niektórzy przemykali, chcąc pozostać niezauważonymi.
Ale z jakiegoś powodu chaos wydawał się zorganizowany do tego stopnia, że wszyscy ustępowali miejsca przed moimi towarzyszami.
Usłyszałam charczenie z prawej strony. Kiedy odwróciłam głowę, by spojrzeć, co było źródłem dźwięku, od razu pożałowałam.
Postać przypominała dziwną mieszankę barana, pająka i kameleona. Kiedy spojrzałam w trzy pary oczu, stwór zaczął emanować wieloma kolorami, jakby przechodziły przez niego falami.
- Nie zaczepiaj obcych - syknął mi Luno do ucha i popchnął mnie, żebym szła dalej. - Robisz straszną sensację i bez tego.
- Ja nie...
- Tak, tak, nie chciałaś. Idź - pospieszył mnie, a ja westchnęłam tylko i postanowiłam nie kontynuować usprawiedliwiania się. Chociaż chciałam powiedzieć, że to nie ja zaczepiłam tego stwora.
Wreszcie doszliśmy do ostatniej ściany. Nie różniła się ona od reszty niczym, poza tym, że wypełniono ją znakami. Miały różne kształty. Niektóre faliste, okrągłe lub proste, a inne krzywe i przywodzące na myśl coś ostrego. Duże i małe, ciągnęły się od sufitu do podłoża niczym zasłona. Każdy symbol świecił czerwonym blaskiem, jakby był jątrzącą się raną.
Przed ścianą siedział jeden z wielu wilków. Miał szarą sierść, która wyglądała, jakby ktoś wrzucił do niej złote elementy. Niektóre skrawki futra miały blond kolor. Wyglądało na to, że był strażnikiem. Gdy nas zobaczył, jego oczy zaświeciły radośnie.
- Chłopaki? - zdziwił się i natychmiast wstał, aby ich powitać. Czułam się trochę pominięta. Strażnik merdał przyjacielsko ogonem. - Jak się cieszę, że was widzę. A ta blondyneczka to kto? I gdzie jest Robin?
- My właśnie w tej sprawie - rzekł Gary ponurym tonem.
- To jest Kamma Periv - wtrącił Shery. - Bez której nie byłoby nas tutaj. Kamma, to Syberlan, nasz stary przyjaciel.
- Miło mi - odruchowo wyciągnęłam rękę w stronę wilka, ale szybko się opamiętałam. Syberlan zachichotał tylko. Było mi strasznie głupio.
Jednak niezręczność szybko minęła, gdy strażnik zwrócił się do braci.
- Przyszliście do Demona? - jednak nie czekając na odpowiedź, spojrzał na ścianę ozdobioną znakami, a ta uniosła się do góry, ukazując kolejne przejście. - Chodźcie. Zaprowadzę was.
W ostatnim korytarzu, który musieliśmy przejść, nie było żadnej pochodni. Wkroczyliśmy w ciemność, a gdy przejście za nami zamknęło się, złote skrawki sierści Syberlana zaczęły świecić. Dzięki temu wiedzieliśmy gdzie zmierzać, ale poza tym nie widzieliśmy niczego. A przynajmniej ja.
Złapałam Luna za nadgarstek. Chłopak spojrzał na mnie i zobaczyłam, że jego oczy świecą się na jasnozielony odcień. Zresztą pozostali także mieli inny kolor tęczówek.
- Tu każdy objawia swoją prawdziwą postać - wyjaśnił, choć wcale nie było to pocieszające.
Znów szliśmy, ale nie trwało to długo. Dla mnie moment spotkania z Władcą Podziemi nadszedł zbyt szybko. Denerwowałam się. W pewnym momencie zaczęłam szczękać zębami. Dotarło do mnie, że to przez chłód panujący w tamtej części Podziemia. I że nie byliśmy tam sami.
- Panie, masz gości - Syberlan skinął łbem.
Tuż przed nim coś poruszyło się w ciemności. Musiało być ogromne. Wydało z siebie pomruk, który przerodził się w charkot. Wreszcie zobaczyłam, jak potwór otwiera oczy. Wtedy przestał być niewidzialny.
Oczy były pustką. Niezmierzoną, czarną pustką. Stwór był wilkopodobny. Pokrywała go rzadka, ciemnoniebieska sierść. Między parą uszu wyrastały rogi, przypominających takie, jakie miały oryksy. Na grzbiecie znajdowały się błoniaste jakby smocze skrzydła. Demon miał na szyi czarną obrożę, wysadzaną ćwiekami, choć wyglądały bardziej jak ostrza. Charakterystyczna była też para zębów, do bólu przypominających te u tygrysa szablastozębnego.
- Widzę, że spełniacie wyznaczone zadanie nienagannie - rozbrzmiał głęboki, upiorny głos, odbijający się echem od ścian korytarza. - A jednak... Gdzie mój syn?
- Właśnie dlatego tu jesteśmy - zaczął Shery, podchodząc nieco bliżej. - Wampiry go otru...
- Syberlan, wyprowadź cualię. Z nią porozmawiam osobno - Demon zwrócił się do strażnika.
Wilk popatrzył na mnie i natychmiast zabrał się do wypełniania rozkazu. Niewiele czasu minęło, a znów byłam po drugiej stronie ściany ze znakami.
- Dlaczego nie pozwolił mi tam być? - zapytałam szarego wilka.
- Obawiam się, że nie znam odpowiedzi na to pytanie - odpowiedział, siadając znów przy ścianie i przyglądając mi się badawczo. - Wybacz mi wścibskość, ale jesteś nader ciekawym okazem.
- Okazem?! - oburzyłam się. Nikt do tej pory mnie tak nie nazwał. Czułam się jak rzecz, jak eksponat w muzeum. Nie rozumiałam, o czym ten zwariowany strażnik mówił.
- Nie chciałem Cię urazić. Chodzi mi o to, że jesteś cualią, jeszcze nieposiadającą swojego gatunku, który by powielała. A masz szesnaście wiosen. To sporo, biorąc pod uwagę fakt, że od trzech lat polują na Ciebie wampiry.
Słysząc słowa Syberlana, pomyślałam, że musi być tak wiekowy, jak Nightowie. Jednak oni przebywając cały czas między ludźmi, nauczyli się mówić normalnie. Mimo wszystko zaciekawiło mnie to, co powiedział.
- Skąd wy to wszystko wiecie? - zapytałam, spoglądając wymownie na ścianę, której pilnował.
Mój rozmówca nieco spoważniał. Wyprostował się, mina mu zrzedła, a w oczach nie widziałam już ekscytacji.
- Wiesz, ostatecznie... Sam Demon Władca Podziemia polecił Robinowi, aby Cię pilnował. Jesteś ważna dla naszego nadnaturalnego ekosystemu. Jak każda cualia możesz przyczynić się do objęcia władzy przez dany gatunek. Poza tym niedawno dowiedziałem się trochę na ten temat.
- Ach tak - rzuciłam z przekąsem, ale nie wchodziłam z nim w dalszą dyskusję. Wiedziałam o istnieniu tego świata zaledwie parę dni, więc nie mogłam od razu posiąść całej wiedzy. Mimo to ludzka ciekawość niesamowicie mi przeszkadzała.
Minęła dłuższa chwila, nim Syberlan przestał spoglądać na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć. Jeszcze dłuższa minęła, aby wreszcie Nightowie wyszli od Demona. W tym czasie przyglądałam się życiu, które prowadzili mieszkańcy Podziemia. Wszystko wyglądało jak ogromny plac główny, który zamiast nieboskłonu miał, niczym jaskinia, miliony stalaktytów. Zauważyłam, że różne stworzenia miały różne zapachy. Jednym było bliżej do dymu, innym do siarki, a jeszcze innym do krwi. Od niektórych wyczuwałam stęchliznę, a część była chyba w ogóle pozbawiona zapachu, jak strażnik przejścia.
Jątrzące się znaki znów odsłoniły przejście i moim oczom ukazali się chłopcy. Byli nieco bardziej... Właściwie nie wiedziałam jacy. Dopiero gdy spojrzałam na ich oczy, zrozumiałam. Iskrzące się intensywniej, miały w sobie jakąś nadzieję, energię.
- Będzie dobrze - powiedział Luno, uśmiechając się do mnie, jakby chciał dodać mi otuchy. Jednocześnie uprzedził moje pytania.
- Czeka na Ciebie - Shery wskazał mi otchłań, na której końcu czaił się Władca Podziemia.
Mimo że nadal czułam w środku coś, co nakazywało mi wynosić się stamtąd jak najprędzej, przypomniałam sobie o słowach Nerayli. Robin by poszedł. Dla mnie. Pytanie tylko, czy gdybym nie była jego zadaniem do wykonania, wciąż zrobiłby to? Nie wiedziałam, ale musiałam w to wierzyć.
Postąpiłam jeden krok, potem drugi. Spojrzałam na chłopców w nadziei, że nie widzę ich ostatni raz. Wreszcie ruszyłam w głąb korytarza kompletnie sama. Łudziłam się, iż idę prosto, póki nie wpadłam na ścianę. Wtedy znów Demon poruszył się w ciemnościach i otworzył oczy. Już wiedziałam, w którą stronę iść.
- Wybacz, że nie pozwoliłem Ci zostać, ale to były sprawy, o których nie chciałabyś wiedzieć. I tak chciałem z Tobą pomówić, a to pewnie jedyna taka okazja w tym życiu. Znasz mnie, ja znam Ciebie i wszystkie Twoje poprzednie wcielenia, chociaż nie z każdym miałem przyjemność rozmawiać.
Jego głos sprawiał, że czułam respekt i odrobinę strachu. Demon nie miał żadnego zapachu, chociaż nie zauważyłam tego od razu. Bardziej skupiałam się na ruchomych kłach i rogach. Słowa dotarły do mnie dopiero po chwili.
- Kiedy umiera jedna, rodzi się kolejna - przywołałam w pamięci rozmowę z Robinem.
- Dokładnie. Cualie to dość spory problem - westchnął i odczekał chwilę, jakby chcąc mi dać do zrozumienia, że dużo prościej się mnie pozbyć. - Mam odpowiednią władzę, aby pozbawić Cię tej mocy i przekazać komu innemu. Ale chciałem zapytać, czy tego chcesz. Widzisz, wtedy wiele problemów zniknie z Twojego życia - tu spojrzał ponad moim ramieniem. Wiedziałam, o czym mowa.
Nastała chwila ciszy. Miałam czas, aby odpowiedzieć. Uderzyła mnie waga tego wyboru. Z jednej strony miałabym wampiry i wszystkie stwory z głowy do końca życia. Z drugiej, jaki sens miałaby wtedy śmierć moich rodziców? A Nightowie opuściliby mnie i szukali innej dziewczyny, którą trzeba by się zająć. Być może przemawiała przeze mnie zazdrość. Poza tym paktowanie z Demonem jakoś wcale nie kojarzyło mi się dobrze. Wizja życia bez wampirów i demonów, prawdopodobnie znów w niewiedzy na temat nadprzyrodzonego świata, choć kusząca, nie była opcją. Nie dla mnie.
- Z przykrością muszę odmówić. Sądzę, że to nie przypadek, że akurat ja zostałam cualią. Ufam wilkom...
Władca zaśmiał się pobłażliwie. Zamilkłam, chociaż nie wiedziałam, co w moich słowach tak go rozbawiło.
- Nasz świat działa na dziwnych zasadach, kieruje się dziwnymi ideami. Ale ludzie bardzo przypominają demony, zwłaszcza pod względem egoizmu. Znam was. Nie przyznasz się do tego, ale po prostu nie chcesz, żeby mój syn i jego wilki Cię opuścili. Podoba Ci się bycie w centrum uwagi, nawet za cenę walki. Idź już. Dobrze ich traktuj - dodał na odchodne i zamknął oczy.
Tuż za mną usłyszałam dźwięk przesuwającej się ściany. Do środka wpadło na tyle światła, abym mogła wrócić. Stałam przez moment w miejscu, mając nadzieję, że usłyszę coś jeszcze. Naiwnie liczyłam na przeprosiny, jednak szybko zrezygnowałam i skierowałam się do wyjścia. Równie szybko uświadomiłam sobie, że to wcale nie była obraza. Władca Podziemi tylko stwierdzał fakty, do których nie chciałam się przyznać sama przed sobą.
Kiedy opuściliśmy wreszcie Podziemie, poczułam ulgę. Uczucie wypierania zniknęło i mogłam odetchnąć bez obaw. Aby zamknąć przejście, Shery znów wymamrotał kilka słów, ale już nawet się temu nie przysłuchiwałam. Chciałam wracać do domu, jednak Nerayla mnie zatrzymała.
- Wydaje Ci się, że spędziłaś tam godzinę, prawda? - spojrzała na mnie z politowaniem. - Nie było was dosłownie kilka sekund. Czas tam płynie trochę inaczej.
Spojrzałam na zegar w telefonie. Rzeczywiście, nie minęło nawet pół godziny od skończenia zajęć. Nie mogłam wrócić do domu, bo byłoby to zbyt podejrzane, zwłaszcza po nie tak dawnym incydencie z dyrektorem.
Wróciłyśmy do salonu. Chłopcy w milczeniu posprzątali po całym rytuale, prąd znów wrócił do urządzeń, a ja usiadłam na kanapie, wciskając się między czarownicę i najmłodszego z braci. Po chwili reszta braci dołączyła do nieformalnego zgromadzenia.
- Znacie już rozwiązanie tej sprawy? - zapytała Nerayla takim tonem, jakby pytała o pogodę. Popijała herbatkę, co w tamtej chwili mnie irytowało. Jak mogła być tak spokojna?
- W pewnym sensie. Demon zgodził się pomóc - zaczął Gary, jednak kontynuował już jego młodszy brat.
- Wywołał u mnie wizję. Wejrzałem umysłem w księgę, z której wzięto przepis na truciznę. Odnalazłem go i zapamiętałem, chociaż nie było to takie proste.
Narayla uniosła jedną brew ku górze, tym samym zadając pytanie. Jaki problem miał stanowić przepis dla kogoś, kto żył dłużej od niej?
- Zapisali to w języku staronordyjskim i to z błędami. Chwilę mi zajęło rozszyfrowanie tego - chłopak wyciągnął z kieszeni spodni ten sam notes, którego używał w trakcie rytuału. - Ostatni raz spotkałem się z tym językiem, kiedy się go uczyłem.
Wszyscy w napięciu czekaliśmy na to, co powie dalej. Ja liczyłam, że skoro oni nie są zdenerwowani, to chyba uda się jeszcze wszystko odkręcić. W innym razie nie zachowywaliby się tak spokojnie.
Shery zapisał w notesie kilka nazw i podał je Nerayli do przeczytania. Kobieta skupiła się na moment. W tym czasie zerknęłam na zapiski. Były to jakieś łacińskie nazwy. Po chwili milczenia, czarownica zwróciła się do chłopaka, nie odrywając wzroku od tekstu.
- Jesteś pewien, że właśnie to zapisali?
Shery pokiwał głową i usadowił się wygodniej na swoim miejscu.
- No dobrze. Znam opozycyjne rośliny, ale nie wszystkie mam. Po dwie musicie się wybrać już, jeśli do wieczora chcemy sporządzić odtrutkę.
Jak powiedziała, tak zrobili. Pablo wybrał się do sklepu po tymianek, Gary miał za zadanie pojechać do oddalonego o prawie godzinę drogi miasteczka, gdzie mieściła się szkółka roślin i kupić różaniec górski, a ja wraz z Lunem udaliśmy się do piwnicy po resztę składników. Shery i Nerayla poszli do kuchni przygotować wszystko do tworzenia lekarstwa.
Uznałam, że posiedzę z nimi dłużej i przydam się na coś. Wszystko było lepsze od bezczynności. W domu chodziłabym po ścianach, myśląc tylko o powodzeniu, lub nie, całego przedsięwzięcia.
Piwnica nie wyglądała tak, jak się tego spodziewałam. Czysta, uporządkowana, w ogóle nie przypominała tych, które znałam. Brakowało tam pajęczyn, ciężkiego powietrza i szkodników. Na suficie zainstalowano delikatne światła, ściany miały kolor wyblakłej żółci, a pod nogami skrzypiały stosunkowo nowe panele. Zejście prowadziło do sporego pomieszczenia, w którym, jak w bibliotece czy winiarni, ustawiono rzędy regałów. Regały na środku piwnicy, półki pod ścianami, a wszystkie zapełnione skrzyneczkami, pojemnikami, słoikami i książkami. Wzięłam jedną z ksiąg do ręki. Wyglądała bardzo staromodnie. Niezbyt gruba, ale ciężka, ze skórzaną okładką, na której umieszczono podobiznę jednego z demonów, które widziałam w Podziemiu.
- Nie otwieraj jej - prawie wrzasnął Luno i natychmiast odłożył to, co akurat miał w rękach. Podbiegł do mnie, wyrwał księgę z rąk i odłożył na miejsce. - Ręce przy sobie, szukaj roślin. Lepiej będzie, jeśli zostawisz wszystko na miejscu.
- Dlaczego?
- Naprawdę mam Ci to tłumaczyć? A co, jeśli w tej książce był uwięziony jakiś stwór? Ja nie wiem. To nie moje książki, ale lepiej dla nas obojga, żeby nic się stąd N I E W Y D O S T A Ł O. Kumasz?
Pokiwałam głową i wróciłam do poszukiwania słoika opatrzonego nazwą „Kozłek lekarski". Regałów i półek było sporo, ale co dwie pary rąk to nie jedna. Nie mogłam jednak przepuścić okazji, aby wypytać Luna.
- Nie musimy czekać na pełnię księżyca albo, nie wiem, aż kogut zapieje?
- Może jeszcze chcesz rozpalić ognisko na polanie i przyrządzać miksturę w kociołku mieszając drewnianą łyżką? - odpowiedział pytaniem na pytanie, czym na chwilę mnie uciszył.
- Więc to tylko takie bajki? Krew, ofiara ze zwierzęcia - zaczęłam wymieniać, jednak mi przerwano.
- To niehigieniczne. I staromodne. I głupie - mówił, przeglądając kolejne słoiki na wysokości jego głowy.
Przez kolejne parę minut nie odzywałam się do niego ani on do mnie. Za to znalazł babkę lancetowatą. Więc pozostały dwa składniki do odnalezienia. Kiedy kolejny raz skręcałam w prowizoryczną alejkę, w oczy rzuciła mi się kolejna księga. Nie była wepchnięta pomiędzy inne, jakby miała swoje honorowe miejsce. Zaciekawiło mnie to.
Zerknęłam, czy Luno jest wystarczająco pochłonięty poszukiwaniami i podeszłam do księgi. Leżała na czymś w rodzaju katedry. Mebel wciśnięto pomiędzy półki i regały. Sama książka prezentowała się naprawdę dobrze. Ktoś musiał ją zakonserwować. Ciemna skóra błyszczała, strony nie wyglądały, jakby miały się rozpaść w rękach, ale najbardziej zaciekawił mnie obrazek na wielkiej okładce. Złoty lew miał groźną minę. Na głowie trzymał półksiężyc, który wyglądał, jakby położył się na grzywie zwierzęcia. Zza lwa po lewej i prawej stronie wypełzały dwa węże, które oplatały się wokół półksiężyca. Takiego demona nie widziałam.
Tuż obok, na półce, zobaczyłam słoik z nazwą rośliny, której szukałam.
- Znalazłam tę kozę - poinformowałam mojego towarzysza.
- Kozłek, kozłek lekarski - poprawił mnie i podszedł, aby zabrać słoik do kuchni.
- Co to jest? - zapytałam, wskazując księgę z głową lwa.
- To jest książka do historii. Możesz otworzyć, ale i tak nie zrozumiesz, co jest tam napisane.
Dotknęłam okładki. Okazała się jeszcze cięższa, niż myślałam. W środku ktoś zapełnił strony niezrozumiałymi dla mnie słowami, ale litery były piękne. Wszystko zdobione, złocone, kunsztownie dopracowane. Im dalej przewracałam kartki, tym pismo stawało się jakby nowsze.
- A co tu jest opisane? I kto to pisał? To ręcznie?
- Tak. Najpierw pisali to duchowni, potem kronikarze królewscy, a ostatnie kilka stron zapełnił Shery. To kronika. Historia. Nudy - próbował zamknąć książkę, ale go powstrzymałam.
- Zaczekaj. To historia tego królestwa, o którym opowiadałeś, prawda?
- Tak, ale nie mów, że Ci ją pokazałem. Wiesz, jak bardzo moi bracia nie lubią, kiedy wracam do przeszłości.
Pokiwałam głową, spojrzałam na ostatnie zapiski, a potem zamknęłam księgę. Pomyślałam, że kiedy to wszystko już się skończy, zmuszę któregoś z chłopców, żeby nauczył mnie tego języka. Albo chociaż przeczytał, co tam jest napisane.
Po jakimś czasie udało się nam znaleźć krwawnik pospolity i wróciliśmy do kuchni. Nie wspomniałam o tym, że przeglądałam książki, Luno także milczał.
Metalowy garnek stał na kuchence, a woda w nim nie tylko bulgotała, ale zdążyła już kilkukrotnie zmienić barwę. Kiedy Nerayla dodawała kolejne składniki, lekarstwo było białe, czerwone, fioletowe i brudnozielone. Pablo dawno zdążył wrócić z tymiankiem i wszyscy czekaliśmy na Gary'ego. Czarownica co jakiś czas mieszała odtrutkę, a ja przyglądałam się jej zafascynowana. Wyglądała, jakby weszła w swego rodzaju trans.
Kiedy Gary wrócił, w powietrzu unosił się przyjemny zapach, którego jednak nie mogłam sklasyfikować. Wiedziałam za to, że zaraz okaże się, jaki jest dalszy los Robina. Mój los.