Druga część zaczyna się pojawiać TUTAJ. Jeśli myśleliście, że to koniec, to grubo się myliliście ^^
edit in 10 lipca 2017. Opowiadanie w całości zostało poprawione. Epilog i Prolog dostępne na Wattpadzie.
Golden Feeling
niedziela, 22 lutego 2015
środa, 21 stycznia 2015
Rozdział 35
Droga do domu nie była ani długa, ani krótka. Chłopcy słuchali Luna, który opowiadał o tym, co przydarzyło mi się na wf-ie. Bracia o dziwo nie przerywali mu i nie rzucali żadnych kąśliwych uwag. Przejęci słuchaniem, chyba nie zorientowali się, że ktoś wychodzi spomiędzy drzew. Jak mogli stracić czujność?!
Fioletowe włosy od razu rzuciły mi się w oczy.
- Siema, frajerzy - Audrey wydała z siebie dźwięk, który chyba miał być śmiechem.
- Ten jest frajerem, kto na czterech chłopaków rzuca się sam - odciął się Gary.
- A kto powiedział, że jestem sama? - posłała mu złowieszczy uśmiech, a po obu stronach drogi zaczęły się pojawiać wampiry.
Było ich na pewno więcej niż dwadzieścioro. Bracia Night zasłonili mnie jak tarcza i całe zajście musiałam oglądać, spoglądając ponad ich ramionami.
- A jednak nie widzę tu nikogo, żadnych godnych przeciwników, a Ty Gary? - zapytał kąśliwie Pablo, zwracając się do brata.
- Przypominam, że obowiązuje was zasada tajności - powiedział nagle Shery i wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. - Taka sama jak nas wszystkich.
- Chrzanić zasady - krzyknął ktoś z tłumu.
- Nie - nagle pojawił się między nimi Max. - Ludzie nie mogą się dowiedzieć, nie w ten sposób - zamilkł na moment i poczekał, aż wszyscy zwrócą na niego uwagę. Co za palant. - Zaciągnąć ich do lasu.
Wampiry jakby tylko czekały na sygnał. Rzuciły się na chłopców, próbując ich zepchnąć między drzewa. Ku mojemu zaskoczeniu, Nightowie nie opierali się tak bardzo. Dopiero za linią drzew zmieniali formę. Naraz stanęły niedaleko mnie cztery potężne wilki, rozwścieczone i najeżone, gotowe do walki. W świetle dnia wilki miały nieco inne kolory. Gary miał rudobrązową sierść, a Pablo piaskową.
Stałam w miejscu, zbyt zestresowana. Chciałam uwierzyć, że to się nie dzieje naprawdę, ale w przeciągu ostatnich kilkunastu dni przeżyłam wystarczająco wiele, abym zaczęła ufać swoim oczom. Kiedy pierwszy wampir rzucił się na Luna, rozgorzała walka, a ja poczułam, jak szczęki zaciskają się na moim plecaku. Odwróciłam głowę. Pablo rozłożył skrzydła i już prawie wzbił się w powietrze, unosząc mnie tym samym lekko nad ziemię. Pięć, a potem sześć wampirów doskoczyło do niego i ściągnęło ogromnego zwierza do ziemi. Upadłam.
Każdy z wilków walczył z przynajmniej pięcioma przeciwnikami. Widziałam, że próbują uciec w las, ale wtedy ich oczy powracały do mnie. Ja wciąż byłam na uboczu drogi. Podniosłam się. Wtedy pojawiła się Audrey. Złapała mnie za gardło i zaczęła wpychać za drzewa. Zrozumiałam chłopców. Póki byliśmy na widoku, walka była dużo trudniejsza. Ja też chciałam walczyć. Nie mogłam stać z założonymi rękami, więc pozwoliłam się zaciągnąć do lasu. Mimo to uścisk wampirzycy nie zelżał. Kiedy znalazłyśmy się kilkanaście metrów od drogi, rzuciła mną o drzewo. Poczułam ból promieniujący w okolicach mojej głowy, jednak szybko zniknął, gdy w polu mojego widzenia pojawił się Max.
- Spisałaś się - pochwalił dziewczynę, a ona uśmiechnęła się triumfująco i rzuciła w wir walki.
Wilki opędzały się od przeciwników na wszelkie sposoby. W powietrzu latały kawałki szkła, wampiry i liany. Mnie zaczęło piszczeć w uszach i już nawet nie słyszałam, co mówi do mnie blondyn. Nie miałam siły uciekać. Złapał mnie za ramię, zacisnął na nim dłoń i podniósł moje niemalże bezwładne ciało do góry. Zaczął gdzieś iść i chociaż próbowałam stawiać opór, był silniejszy. Wciągał mnie w głąb lasu, z dala od demonów.
Pisk w uszach zdążył ucichnąć na tyle, żebym się zorientowała, że jesteśmy zbyt daleko od pola walki. Nie słyszałam ani okrzyków, ani wściekłych wilków. Byłam tylko ja, Max i otaczający nas las.
Wreszcie chłopak przystanął, zwrócił na mnie swoje wygłodniałe spojrzenie i uśmiechnął się.
- Dokończymy to, co zaczęliśmy tamtego dnia, zanim ten pies się wtrącił - wysyczał, a jego twarz znalazła się zbyt blisko mojej.
Drugą ręką złapał za moją bluzę. Przez głowę przemknęło mi pytanie, jak on mógł mi się podobać. Max szarpnął mną tak, że znalazłam się w jego objęciach. Tym razem stałam przodem, więc miałam okazję zobaczyć to. Zęby. Kły zmieniające kształt. Wydłużające się i wystające spod górnej wargi. Zaczęłam krzyczeć. Blondyn odsunął moją bluzę i kawałek bluzki i już podniósł głowę, otwierając przy tym usta, ale nagle zamarł. Wlepił spojrzenie w coś, co znajdowało się za moimi plecami. Nie miałam wątpliwości co, a raczej kto to był. Zamilkłam i przestałam się wyrywać.
- Kiedy to się skończy, będziemy się z tego śmiać - powiedział Robin i w tym momencie ciało Maxa stanęło w płomieniach.
Wampir odskoczył ode mnie i wydał z siebie dźwięk, który przypominał odgłosy wydawane przez nietoperza, jednak bardziej donośny. Zanim zdążyłam się obrócić, z mojej lewej strony przemknął ogromny czarny wilk. Pędził wprost na mojego niedoszłego oprawcę. Skoczył i powalił go na ziemię. Przylgnęłam do najbliższego drzewa i jak w transie obserwowałam walkę dwóch potworów.
Max przestał płonąć. Bronił się przed Robinem, zadając ciosy i starając się odciągnąć jego szczęki od swojej głowy. Robin się nie poddawał. Ogromnymi łapami przyciskał przeciwnika do ziemi, raniąc go przy tym pazurami. Gdy nadarzyła się okazja, wgryzł się w klatkę piersiową i szarpał Maxem na wszystkie strony z taką zawziętością, że wreszcie chłopak puścił jego szczękę. Zszokowana patrzyłam, jak zalewa go krew, chociaż wiedziałam, że zaraz się zagoi. Wtedy wilk wykorzystał chwilę nieuwagi i złapał wampira za głowę. Gdyby zacisnął szczęki, byłoby po blondynie.
Popchnięcie. Znów spotkanie z gruntem. Znów ręka na mojej szyi i ciągnięcie. Wstałam, a Audrey już czekała z obnażonymi kłami.
- Puść go albo ją zabiję - ostrzegła, patrząc na Alfę z głową Maxa w paszczy. W następnej chwili jej kły znalazły się przy moim gardle. Gdybym ja się szarpała lub gdyby ona stanęła w płomieniach i zrobiła gwałtowny ruch, byłoby po mnie.
- Audrey... Ona ma żyć! - warknął blondyn, próbując rozewrzeć szczęki bestii.
- Mam to gdzieś - syknęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. - Zależy mi na Tobie.
Świat jakby na moment zwolnił, choć może to tylko mnie tak się wydawało. Potem wszystko zaczęło bieleć. Czułam, jak opuszczają mnie siły. Bezwładnie osunęłam się w ramiona Audrey, oddychając ciężko. Było tak okropnie gorąco.
Potem wszystko przypominało mi film, jakbym nie uczestniczyła w tym, co się działo wokół mnie. Uwaga całej trójki skupiła się na mojej osobie. Robin niemalże wypluł Maxa i rzucił się w moim kierunku. Poczułam, że znów leżę na ziemi, a uścisk i oddech Audrey zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Widziałam wierzchołki drzew, pochmurne niebo, ale nie mogłam się tym cieszyć. Czułam tylko gorąco i jedyne co mogłam zrobić, to oddychać. Sekundę później w polu mojego widzenia pojawił się Robin, ale już w formie człowieka.
- Kamma, co jest?! Nie zostawiaj mnie, nie teraz. Powiedz coś - słyszałam jego trzęsący się głos. Nie mogłam nic powiedzieć. Nie mogłam mu powiedzieć, że powinien podnieść moje nogi do góry, żeby krew spłynęła do mózgu, bo zwyczajnie nie miałam siły. Zasłabłam. Dopiero teraz poczułam silny i wciąż narastający ból z tyłu głowy. Ból od uderzenia głową w drzewo. Ból, który był nie do zniesienia.
Chciałam zamknąć oczy i zasnąć, oderwać od tego, co działo się wokół. Ale Robin cały czas do mnie mówił, choć właściwie nie wiedziałam co. Nie pozwolił mi odpocząć. Oparł mnie o drzewo. Pomyślałam wtedy, że to nawet dość zabawne. Prawie mdleje od uderzenia tyłem głowy o pień, a potem opierają ją o pień. Kamma Periv, to ja i mam przechlapane. Żadne rozsądne myśli nie przychodziły mi wtedy do głowy. Pamiętam krew na skórze i ubraniach mojego wybawcy, że się jej przyglądałam.
Podobno trwało pięć minut, nim doszłam do siebie.
- Już lepiej - powiedziałam, gdy świat przestał wirować. Powtarzałam sobie, żeby wdychać powietrze nosem i wydychać ustami, tak jak powtarzali kiedyś ratownicy. Rozejrzałam się, bo jaskrawy biały świat zniknął mi sprzed oczu. Max i Audrey także zniknęli. - Tylko zasłabłam - starałam się uśmiechnąć, bo widziałam strach w jego oczach, ale nagle przypomniałam sobie. - Robin, Robin, twoi bracia...
Jednak przerwał mi, zanim dokończyłam, łapiąc mnie jednocześnie za rękę.
- Wiem. Radzą sobie. Nie zostawię Cię, póki nie będę miał pewności, że wszystko z Tobą w porządku. A nie jest. Ty mnie nie zostawiłaś, kiedy potrzebowałem pomocy.
Nie sprzeciwiałam się. Znów dał mi do zrozumienia, że boli go moje zwątpienie w resztę tej dziwnej watahy. Czas do przybycia pozostałych Nightów spędziliśmy w milczeniu. Właściwie ja milczałam. Musiałam sobie przyswoić wydarzenia ostatniej godziny. Robin był tuż obok, trzymał mnie za rękę i dodawał otuchy. Wiedział, co myślę, czasem odpowiadał, ale nie udawał, że nie siedzi w mojej głowie.
Wampiry wyniosły się, o ile przeżyły. Skoro przywódca dał nogę, to dlaczego mieliby zostać? Chłopcy byli cali i zdrowi, aż głupio się czułam, kiedy patrzyłam na nich, gdy do nas dołączyli. Wracaliśmy do ich domu. Ja dostałam pozwolenie, aby powiedzieć wszystko Tianie, od początku do końca, bez tajemnic. Uznaliśmy, że tak będzie dużo prościej i wygodniej. Robin w czasie drogi powrotnej trzymał mnie jedną ręką w pasie, jakbym za chwilę znów miała upaść. Nie przeszkadzało mi to. Po tym wszystkim, co przeszłam i co on przeszedł, danie mu szansy wcale nie wydawało się tak niedorzeczne. Trochę martwiła mnie reakcja Alison i reszty na wieść o tym związku, ale byli moimi przyjaciółmi, więc musieli się z tym pogodzić.
Chłopcy chełpili się tym, jak to nie pokonali swoich przeciwników. Alfa tylko uśmiechał się ironicznie co jakiś czas, ale nie przerywał im. Sam nie zdradzał, co właściwie robił podczas swojej nieobecności. Owszem, wiedziałam, że zabijał wampiry i walczył z chorobą, ale brakowało mi konkretów. Nie męczyłam go pytaniami, bo skoro żył, to wszystko musiało skończyć się dobrze.
W domu jak zwykle Nerayla przyjęła nas herbatą, ale potem kazała chłopcom się umyć i przebrać, a mnie nafaszerowała kanapkami w trosce o moje samopoczucie. Zadawała też mnóstwo pytań, nie tylko swoim podopiecznym.
- Max musiał się poddać. Zatrucie poszło na marne, wielu jego kompanów zostało pokonanych. Będzie musiał się z tego spowiadać Najwyższej Radzie. Ale to już nie nasz problem.
- Całe szczęście - mruknęłam, usadawiając się wygodniej w fotelu. Miałam dość wampirów do końca życia. Max Bunny, choć był trudnym i niesamowicie seksownym przypadkiem, wyrył się mi w pamięci jako zabójca rodziców. O wiele ciężej było mi go skreślić, kiedy przypomniałam sobie, że na początku był miły i uczynny. Nawet Cat go broniła.
Wreszcie nadeszła pora, abym wróciła do siebie. Robin zadeklarował się mnie odprowadzić, choć nic mi już nie groziło. Kiedy wyszliśmy na dwór, zmierzchało. Nabrałam powietrza do płuc i wypuściłam je powoli, delektując się jego świeżością. W Emount pewnie bym tego nie doświadczyła. Robin przyglądał mi się w milczeniu, a jego spojrzenie mówiło to, co zwykle. Jest zwycięzcą, a ja jestem śmieszna.
Idąc, zbierałam się w sobie, aby zadać mu pytanie, którego nie chciałam zadawać i nie chciałam, żeby było prawdziwe. W końcu wykrztusiłam.
- Pojedziesz ze mną na pogrzeb moich rodziców w sobotę?
- Nie zadawaj głupich pytań - odpowiedział, łapiąc mnie za rękę i ściskając ją na znak, że jest przy mnie.
- Myślałam, że demony nie mogą wchodzić na poświęconą ziemię - wytknęłam. Miałam ochotę wypróbować jego cierpliwość.
Westchnął, jakby musiał coś zaraz tłumaczyć małemu, niezbyt rozgarniętemu dziecku.
- Nie powinniśmy tam przebywać z szacunku do zmarłych, ale ostatecznie nie będę się smażyć na widok krzyża. I uprzedzając Twoje pytanie, nie dotyczy to wszystkich. Każdy stwór jest indywidualny. Wiem, że masz dużo do nauczenia się, ale mamy na to całą wieczność.
Uśmiechnęłam się. Wieczność z kimś takim musiała być bardzo interesująca.
Kolejne dni przeminęły tak szybko, że ani się obejrzałam, a już siedziałam w samochodzie Tiany pomiędzy Robinem, a Alison. Regulus siedział obok kierowcy, którym oczywiście była moja ciocia. Reszta braci Night pojechała z Neraylą, a Cat i Mike jechali z rodzicami jednego z nich. Wszyscy ubrani w szare lub czarne stroje, z naręczem kwiatów i formułką kondolencji dla mnie. Nie chciałam tego. Chciałam mieć z powrotem moich rodziców.
Ludzie podchodzili, składali kondolencje, kładli kwiaty na grobie, który wybierała zapewne Tiana. Na płycie nagrobnej wyryto imię i nazwisko taty oraz imię, nazwisko i nazwisko panieńskie mamy. Data urodzenia, data śmierci. Te kilka liter i jakieś zdanie o spoczywaniu w pokoju, to wszystko, co zrobiono, aby uczcić pamięć ludzi, którzy mnie wychowali. Najważniejszych na świecie, których przecież kochałam.
Pogrzeb miał dwa pozytywy. Po pierwsze, mogłam do woli płakać i nikt nie uważał tego za nieodpowiednie. Po drugie, zobaczyłam się z Veronicą i resztą moich dawnych znajomych. Poza tym wreszcie od tylu dni znów zobaczyłam słońce. Dałabym sobie rękę uciąć, że w Emount świeciło inaczej niż w Moonlight i że było cieplejsze. Po prostu.
piątek, 18 lipca 2014
Rozdział 34
Nachyliłam się nad garnkiem z wywarem. Pachniało bardzo ładnie, jednak kiedy zbyt mocno się zaciągnęłam, dym zaczął gryźć mnie w gardle.
- Mówił Ci ktoś kiedyś, że tak się nie sprawdza leków? - skarcił mnie Pablo. - Jakby to była trucizna, padłabyś.
Odsunęłam się natychmiast i zganiłam samą siebie w myślach. To było nieodpowiedzialne, jednak nie miało w tamtej chwili większego znaczenia.
- Wszystko poszło zgrabnie - Nerayla klasnęła w dłonie.
- A jak mu to podamy? - zapytałam i nagle nastała cisza.
Wszyscy popatrzyli po sobie, a po chwili ich spojrzenia zatrzymały się na mnie. Znieruchomiałam. Czyżbym znów popełniła gafę i zadała nieodpowiednie pytanie?
- No wiesz, lewatywa - zaczął Pablo z szelmowskim uśmiechem, ale szybko dostał po głowie od Gary'ego.
- Zaszczepimy go tym. Ty zaszczepisz - poinformował mnie Shery.
Początkowo chciałam odmówić, ale argumenty chłopców były mocniejsze. Alfa przyjdzie tylko do mnie, a nawet jeśli nie, przyciągną go wampiry, które nie przepuszczą okazji, by mnie zaatakować. Luno przyniósł strzykawkę, a mnie na jej widok zmiękły kolana. Nigdy nie lubiłam igieł. Źle mi się kojarzyły. Prawie zawsze oznaczały tylko ból. Szczepienie, wstrzykiwanie znieczulenia albo pobieranie krwi, na widok czego odchodziłam od zmysłów. Oczywiście nie szarpałam się, wiedziałam, że to nie ma większego sensu, bo będzie bardziej bolało. Lekarze i pielęgniarki twierdzili, iż jestem bardzo dzielna, skoro jedynie płaczę bezgłośnie. Jedyne dobre wspomnienia związane ze szczepieniem miałam z pielęgniarką, która wstrzykiwała mi coś na odczulanie. Długo trwało, nim skończyłam leczenie, ale przynajmniej nie umierałam, kiedy spotkałam się z alergenem. Oczywiście zdarzały się takie sytuacje jak wtedy z Alison w lesie. Żadna nie stawiała mojego życia na szali tak, jak tamta.
Reszta odtrutki miała poczekać, aż Robin nie odzyska choć trochę zdrowego rozsądku. Wtedy sam ją wypije. Ja otrzymałam strzykawkę i polecenie. W nocy iść do lasu, tam znaleźć Alfę i wbić mu igłę pod skórę, kiedy nadarzy się okazja. Zakładając, że uda mi się go znaleźć. Albo on znajdzie mnie.
Minęły trzy godziny od skończenia lekcji. Wróciłam do domu pod okiem Luna. Zdziwił mnie tylko brak samochodu Tiany na podjeździe. Zwykle ciocia była już o tej porze w salonie i oglądała telenowele. Jednak dom był pusty. Zadzwoniłam na jej komórkę, ale nie odbierała. Przestraszyłam się.
Jeśli wróci do domu w nocy, a mnie nie będzie w łóżku, da mi szlaban do osiemnastki. Jeszcze gorzej, jeśli nie wróci. To by oznaczało, że coś jej się stało, a miałam powody, by sądzić, że tak właśnie jest. Skoro tej dziewczynie w szkole zniknął kot, to wampiry musiały mieć z tym coś wspólnego. Tyle wspólnego, ile ze zniknięciem Tiany.
Aby nie popaść w paranoję, zadzwoniłam do chłopców z prośbą, by któryś z nich wybrał się do szpitala i sprawdził, czy Tiana tam jest. Potem mogłam z już nieco spokojniejszym sumieniem iść pod prysznic i zjeść kolację.
Kiedy dochodziła jedenasta, Tiany wciąż nie było, jednak to nic nie zmieniało. Budzik w telefonie wyrwał mnie z krainy snów.
- Już pora - powiedziałam do pustego pokoju i sięgnęłam po strzykawkę. Przed igłą chroniła mnie tylko plastikowa osłonka. Nie zostało to zorganizowane zbyt higienicznie, ale nie miałam czasu na rozmyślanie o tym. Nie ja podjęłam decyzję.
Pod lasem spotkałam Shery'ego w postaci wilka. Pamiętałam wciąż nasze spotkanie kilka dni wcześniej. Wtedy wydawał się większy. Żadne z nas nie zaczynało rozmowy, która nie miała sensu. Czułam, że trzeba być cicho, jeśli nie chciałam kolejnego spotkania z wampirami. Czerwonooki zwierz kroczył kilka kroków za mną przez cały czas. Nie wiedziałam, gdzie idziemy, dokąd powinnam zmierzać, ale to bez znaczenia. Robin sam nas znajdzie.
Las nocą był jeszcze gęstszy i ciemniejszy niż za dnia. Widoczność została utrudniona przez wszechobecny mrok. Pomyślałam, że Shery widzi dużo więcej nie tylko dzięki wyostrzonym zmysłom, ale także przez swoją umiejętność jasnowidzenia. Przynajmniej trochę mnie to rozbawiło i odgoniło strach.
Bałam się. Kto normalny nie bałby się, będąc w lesie w nocy? Wiele czynników działało na przyspieszone bicie mojego serca. Strach o swoje życie; strach przed lasem; strach przed wampirami; strach przed otrutym wilkiem; strach, że go nie znajdziemy przed krwiopijcami. Jeśli coś mu się stanie, będę mogła od razu wziąć całe opakowanie tabletek nasennych.
Nagle coś zaszeleściło w pobliskich krzakach. Spojrzałam w tamtą stronę, a potem na wilka, który skradał się w zaroślach tuż za mną. Szybko zbliżył się, zasłaniając mnie i opuszczając głowę, jakby miał zaraz atakować przeciwnika. Spomiędzy liści wychyliła się jasnobrązowa głowa z parą ciemnozielonych oczu. Ogromnemu zwierzakowi brakowało kawałka prawego ucha.
- Miałeś być dalej od nas - mruknął szary wilk tak cicho, że ledwie usłyszałam.
- Jest blisko. Znalazłem świeże ślady. Krew w nich nie zakrzepła - oświadczył basior głosem Pabla.
Shery podniósł głowę i rozejrzał się, a jednocześnie nasłuchiwał. Tak boleśnie przypominało mi to Robina, że miałam ochotę krzyczeć. Chciałam, żeby to się już skończyło.
- Mam pewne przypuszczenia...
- Mianowicie? - zapytałam.
- On zbliży się, ale tylko jeśli będziesz sama. Teraz krąży wokół nas, chociaż stara się maskować, ale krwi nie ukryje. Musimy jej pozwolić iść samej - ostatnie zdanie skierował do Pabla.
Młodszy brat tylko kiwnął głową, a raczej łbem.
- Postaramy się trzymać trzydzieści metrów za Tobą. Idź.
Pochwyciłam spojrzenie czerwonych oczu. On się nie bał, on był raczej zatroskany. Wiedział, co się stanie, jeśli trafię nie na tę osobę, której szukaliśmy. Myślałam, że pierwszy krok albo kilka będzie najtrudniejszych. A jednak najtrudniej było iść dalej, ciągle w las, ciągle przed siebie, w nieznane, może prosto w pułapkę.
Mijały minuty. Nadal szłam, a czarnego wilka nie mogłam dostrzec. Wydawało mi się, że jestem sama, chociaż Shery i Pablo mieli się nie oddalać. Nie słyszałam nic, poza własnym oddechem, biciem serca i odgłosami lasu. Ale to przerażało mnie jeszcze bardziej. Wreszcie zdecydowałam usiąść na pierwszym powalonym pniu lub gałęzi, jaką napotkam. Tak też zrobiłam. Dotknęłam ręką strzykawki w kieszeni mojej bluzy. Wtedy poczułam dotyk na plecach.
Całe moje ciało się spięło i zastygłam w miejscu. Miałam wrażenie, jakby ktoś przykładał mi pistolet do pleców. Pomimo niskiej temperatury, zrobiło mi się natychmiast gorąco. Serce zabiło mi tak szybko, jak dziki ptak szamoczący się w zbyt ciasnej klatce tuż po jej zamknięciu.
Gardłowe mruczenie przerodziło się w warczenie, które ustało bardzo szybko. Poderwałam się z miejsca i odwróciłam gwałtownie. Wilk podniósł głowę i popatrzył złotymi oczami na moją rękę. Tę, która zacisnęła się na strzykawce. Nie mógł wiedzieć, że tam jest.
Staliśmy chwilę w milczeniu, obserwując się wzajemnie. Widziałam jego zmęczenie, krew na futrze. Widziałam też inną krew jakby jaśniejszą. Nienależącą do niego. Szkarłatne krople zasychały na czarnych włosach, sklejając je w niektórych miejscach.
- Robin? - sama usłyszałam niepewność we własnym głosie.
Bestia nie odpowiedziała, tylko przestąpiła przednimi łapami przez pniak, na którym siedziałam chwilę wcześniej. Ja także się zbliżyłam. Staliśmy tak blisko, że mogłabym swoją głową dotknąć jego nosa, ale nie zamierzałam tego robić. Jeszcze krok i objęłam go za szyję, wdychając zapach wilka, który tak mi się spodobał, kiedy go dosiadałam.
Alfa pochylił głowę, jakby też chcąc mnie przytulić, jednak nie miał do tego rąk, a jedynie mógł zasłonić moje plecy łbem. Przycisnęłam ręce do gorącego ciała bestii. Najpierw prawą ręką głaskałam go po szyi, ale potem zeszłam niżej. Ramię, klatka piersiowa, aż wreszcie oderwałam dłoń i sięgnęłam do kieszeni. Teraz albo nigdy.
Ściągnęłam palcami nakładkę, złapałam za tłok i szybkim ruchem wbiłam igłę w szyję demona. Całe jego ciało się spięło, po chwili uniósł głowę, jednak nie wydał żadnego dźwięku. Do tego czasu wepchnęłam całą odtrutkę do jego ciała.
Zwierz odbił się od ziemi przednimi łapami, wyrwał z moich objęć i uciekł w las, zostawiając mnie z pustą strzykawką w dłoni. Po kilku sekundach usłyszałam przeraźliwe wycie samotnego wilka.
Niemal w tym samym czasie pojawili się Pablo i Shery. Popatrzyli na mnie i na miejsce, w którym zniknął ich brat. Pablo chciał się rzucić w pogoń, jednak Shery zastąpił mu drogę.
- Dość, dość. Udało się, wracamy - powiedział, ale jasnobrązowy wilk wciąż próbował go wyminąć. Dopiero po ostrzegawczym warknięciu się uspokoił.
Stałam wciąż w miejscu, w którym byłam, kiedy Alfa odchodził. W dłoni trzymałam narzędzie zbrodni i próbowałam jakoś uporządkować swoje myśli.
On wciąż żył. Część krwi nie należała do niego. Jego oczy były takie, jak zazwyczaj, ale nie odezwał się słowem. Dlaczego? Czy wampiry coś mu zrobiły? Czy wiedział, co zamierzam zrobić? A najważniejsze, kiedy wróci do siebie?
- Kamma - usłyszałam zniecierpliwiony głos Shery'ego. - Idziesz, czy nie? - przestąpił z łapy na łapę.
- Wracamy? - zapytałam głupio, na co on tylko kiwnął łbem.
Kiedy szłam, przez cały czas dręczyło mnie, dlaczego Robin nawet nie pisnął, gdy wbijałam mu igłę w szyję. Dlaczego przyjął to z takim spokojem? Uciekł tak nagle, jak gdyby coś go...
- Przez was uciekł. Zbliżaliście się, więc uciekł.
Shery milczał, choć jego brat popatrzył na niego pytająco.
- Dlaczego...
- Dlaczego ruszyłem, kiedy tylko wzięła strzykawkę? - przerwał mu Shery, podnosząc głos. Sierść zjeżyła się na jego ciele. - Bo pozwoliłem sobie na naiwne myślenie, że zadziała od razu po zaszczepienie. Jestem głupi, wiem.
Pablo spuścił wzrok i nie odezwał się. Ja także nie zamierzałam. Prawda była taka, że wszyscy pozwoliliśmy sobie na naiwność, zwłaszcza ja, kiedy podeszłam do Robina, jakby nie stanowił żadnego zagrożenia.
Kiedy wróciłam do domu, Tiany wciąż nie było. Przebrałam się w pidżamę i próbowałam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, aż zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetlił się numer Nerayli.
- Halo?
- Kamma, Gary wrócił ze szpitala. Przyjęli jakiegoś mężczyznę. Kiedy Tiana robiła obchód z doktorem, pacjenta nie było w łóżku. Szukali go, Tiana weszła do łazienki i on tam na nią czekał z bronią w ręku, ale nagle zgasło światło i ktoś rozbił okno. Podobno słyszała wrzaski i odgłosy walki, ale jak światło znów się zapaliło, nikogo poza nią tam nie było. Tylko na podłodze zostały ślady krwi - zrelacjonowała szybko czarownica. Serce zabiło mi mocniej.
- Robin - powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
- Co? Ach tak, rzeczywiście. Musiał tam być. Ten mężczyzna to pewnie wampir, który miał zabić Tianę. Teraz jest tam pełno policji, pewnie dlatego nie wróciła do domu.
- Zabić albo porwać - dodałam.
Prawie całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Wszystkie wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin zbyt mocno mną potrząsnęły. Wizyta w Podziemiu, szykowanie lekarstwa, podanie go Robinowi i na dodatek ta sytuacja z Tianą w roli głównej. Pomyślałam, że bez czegoś na sen nie zasnę, a przecież kolejnego dnia czekała mnie szkoła.
Alison miała bardzo dużą władzę nade mną. Potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystko, co się wydarzyło od mojego opuszczenia szkoły poprzedniego dnia. Starałam się nie mówić za dużo, ale ona jakby czytając mi w myślach, zadawała trafne pytania i uzyskiwała na nie odpowiedź. Dręczyła mnie cały dzień, ale prawda była taka, że sama chciałam podzielić z kimś swoje obawy i przeżycia. Nie miałam nikogo, poza nią i Cat, choć ta druga zdała się raczej na gadanie tej pierwszej.
Wszystko trwało do lekcji wf-u. Dziewczyny i Luno ćwiczyli, a ja powiedziałam, że źle się czuję. Dave przyjął tę wymówkę. Wyglądałam okropnie, ale to jak zawsze. Pewnie usłyszał o pogrzebie i stwierdził, że tylko ten jeden raz nie wpisze mi minusa. Usiadłam na trybunach, które stały po lewej stronie od wejścia do sali gimnastycznej. Stamtąd oglądałam mecz siatkówki.
Po kilkunastu minutach drzwi do sali otworzył się i wszedł dyrektor. Kazał nie przerywać gry, podszedł do nauczyciela i porozmawiali chwilę ze sobą. Nie mogłam ich usłyszeć, ale widziałam, jak Dave spojrzał w stronę drzwi, pokiwał głową, a potem dyrektor wprowadził część klasy drugiej. Uczniowie rozsiedli się na trybunach.
Tuż za mną usiadł Max, a obok niego dziewczyna z fioletowymi włosami. Audrey. Ku mojemu niezadowoleniu, nigdzie nie widziałam Pabla. On został z tą częścią klasy, która nie weszła do sali.
- Co, szukasz swojego strażnika? - zapytał kpiąco Bunny, nachylając się w moją stronę. Niemal czułam jego oddech na swoim policzku. - A to przykre, że za szarpanie się ze mną trafi do innej klasy.
- Co Ty pieprzysz? - syknęłam, posyłając mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć. - I co ona tu robi?
- Wiesz, ktoś przez przypadek sprawił, że nasza nauczycielka spadła ze schodów i złamała nogę. Jaka szkoda, że to było niewidoczne dla ludzkiego oka. A potem Twój piesek rzucił się do mnie i nikt nie zauważył przybycia dodatkowej uczennicy.
Jego słowa wzbudzały we mnie niewyobrażalną wściekłość. Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę mu przyłożyć lub jakoś zripostować jego słowa, ale jak na złość nie byłam zbyt dobra w wymyślaniu obelg na poczekaniu.
- Słyszałem, że byłaś w nocy w lesie, a Twój ulubiony piesek zarżnął mi kolejnego zabójcę - w tym momencie jego ręka zacisnęła się na moim ramieniu. - Nie wiem, jak go szczujesz, ale spokojnie. Kiedy to się skończy, będziemy się z tego śmiać. A skończy się już niedługo.
- Owszem - odparłam. Ta odpowiedź chyba zbiła go z tropu, a ja poczułam satysfakcję.
Max założył, że śmierć wampira została sprowokowana przeze mnie. Nie chciałam go wyprowadzać z błędu. Jeszcze bardziej cieszyło mnie, że nie wiedział o wydarzeniach ostatniej nocy. Puścił moje ramię, które trochę pobolewało, ale ostatecznie odwróciłam się i udawałam, że nadal oglądam grę.
- Miło, że tak we mnie wierzysz, ale może mi powiesz, co Cię tak cieszy?
- Wizja Twojego upadku - powiedziałam, ale po chwili przypomniało mi się coś jeszcze. - I głowy Samaela nabitej na pal.
- No, ciekawe po kim masz taki cięty język. Po mamusi czy po tatusiu? - odezwała się nagle Audrey.
Zamurowało mnie. Wstałam, odwróciłam się do nich i miałam ochotę spoliczkować tę pijawkę, ale znałam konsekwencje. Droga z sali gimnastycznej do gabinetu dyrektora była krótka.
- Nie wiem. Zapytajcie tych rodziców, których opuszczacie po przemianie.
Odeszłam od nich tak daleko, jak tylko się dało. Usiadłam na miejscu blisko wyjścia z sali. Aż do dzwonka gotowałam się ze złości. Jak śmiała wspominać moich rodziców? O całej sytuacji opowiedziałam Alison, Cat i Lunowi, gdy tylko wyszli z przebieralni. Dziewczyny stwierdziły, że to podłe ze strony Audrey, jednak Luno powiedział, że to typowe ze strony wampirów.
Po lekcjach przed szkołą czekali na nas starsi bracia Luna, oczywiście poza jednym.
- Zwolnili was? - zapytałam Gary'ego i Shery'ego.
- Nerayla zadzwoniła do szkoły i powiedziała, że też możemy mieć grypę, jak Robin, a my udawaliśmy, że się źle czujemy.
- Tak, Tobie szło świetnie, braciszku - zaśmiał się Shery, a po chwili dostał kuksańca w bok.
- Chodźmy do domu - ponaglił ich Luno. Wyglądał na zniecierpliwionego.
- Gdyby Robin wrócił, to Ney na pewno by nam o tym powiedziała, młody - Gary poczochrał prawie białe włosy brata, ale już po chwili wszyscy szliśmy w stronę mojego domu. Przynajmniej w ich towarzystwie nie musiałam się przejmować gadaniem Maxa.
niedziela, 25 maja 2014
Rozdział 33
Ruszyliśmy w głąb korytarza. Po kilku krokach usłyszałam szmery, które wreszcie przerodziły się w jęki i zawodzenie. I nie były to odgłosy wydawane przez jedną osobę, a raczej kilkadziesiąt.
- Co to? - zapytałam, przysuwając się bliżej Shery'ego.
- Dusze - odpowiedział spokojnie, jakby to było całkowicie normalne.
Dla mnie to nie było normalne. Cała sytuacja robiła się co najmniej dziwnie niepokojąca. Czułam, że nie powinnam tam być, jakby Podziemie wypierało moje ciało.
- A konkretnie?
- Ci, którzy byli naprawdę złymi ludźmi za życia i nie chcieli żałować za grzechy, póki był czas. Ewentualnie zawierali pakty z demonami i sprzedawali duszę - tym razem odpowiedział mi Pablo.
Chłopcy roztaczali aurę spokoju. Widziałam, że nie są zdenerwowani, nie czują się skrępowani. Tymczasem we mnie wzrastała ochota na ucieczkę. Miałam wrażenie, jakbym szła pod wiatr, ale nie czułam go. To było coś innego, czego nie potrafiłam opisać.
Wrzaski stały się stałym elementem tamtego miejsca, jednak nie tylko one zapadły mi w pamięć. Kiedy trafialiśmy na kolejne ściany, które przesuwały się, gdy któryś z braci machnął ręką, zaczęły towarzyszyć nam stwory.
Były bestiami wszelkiej maści, wielkości i zapachu. Niektóre przypominały ludzi, lecz wiedziałam, że to tylko powłoka. Przewijało się ich wiele. Wielki ptak w płaszczu, naga kobieta z wężowym językiem, fauny, cienie na ścianach, nienależące do nikogo. Najbardziej zaskoczył mnie widok minotaura prowadzącego w kajdanach węża o wielu głowach, a każda z głów była wsadzona w metalowy kaganiec. Po jakimś czasie, gdy istot pojawiło się więcej, zobaczyłam także wilki, podobne do tych, w jakie zmieniali się bracia. Z tą różnicą, że nosiły pasy, przy których umocowane były noże, bicze, a czasem inne narzędzia, których nazw nie znałam.
Podziemie, choć pozornie tętniące życiem, było miejscem przerażającym i smutnym, przepełnionym cierpieniem. Światła z pochodni wcale nie dodawały przytulności, choć trudno o takiej mówić. Te światła wydawały mi się złe, a ich brak niewiele by zmienił w otoczeniu.
Korytarze stawały się coraz gwarniejsze. Każdy gdzieś się spieszył. Jedni mówili do siebie, inni wrzeszczeli w sobie znanym języku, a niektórzy przemykali, chcąc pozostać niezauważonymi.
Ale z jakiegoś powodu chaos wydawał się zorganizowany do tego stopnia, że wszyscy ustępowali miejsca przed moimi towarzyszami.
Usłyszałam charczenie z prawej strony. Kiedy odwróciłam głowę, by spojrzeć, co było źródłem dźwięku, od razu pożałowałam.
Postać przypominała dziwną mieszankę barana, pająka i kameleona. Kiedy spojrzałam w trzy pary oczu, stwór zaczął emanować wieloma kolorami, jakby przechodziły przez niego falami.
- Nie zaczepiaj obcych - syknął mi Luno do ucha i popchnął mnie, żebym szła dalej. - Robisz straszną sensację i bez tego.
- Ja nie...
- Tak, tak, nie chciałaś. Idź - pospieszył mnie, a ja westchnęłam tylko i postanowiłam nie kontynuować usprawiedliwiania się. Chociaż chciałam powiedzieć, że to nie ja zaczepiłam tego stwora.
Wreszcie doszliśmy do ostatniej ściany. Nie różniła się ona od reszty niczym, poza tym, że wypełniono ją znakami. Miały różne kształty. Niektóre faliste, okrągłe lub proste, a inne krzywe i przywodzące na myśl coś ostrego. Duże i małe, ciągnęły się od sufitu do podłoża niczym zasłona. Każdy symbol świecił czerwonym blaskiem, jakby był jątrzącą się raną.
Przed ścianą siedział jeden z wielu wilków. Miał szarą sierść, która wyglądała, jakby ktoś wrzucił do niej złote elementy. Niektóre skrawki futra miały blond kolor. Wyglądało na to, że był strażnikiem. Gdy nas zobaczył, jego oczy zaświeciły radośnie.
- Chłopaki? - zdziwił się i natychmiast wstał, aby ich powitać. Czułam się trochę pominięta. Strażnik merdał przyjacielsko ogonem. - Jak się cieszę, że was widzę. A ta blondyneczka to kto? I gdzie jest Robin?
- My właśnie w tej sprawie - rzekł Gary ponurym tonem.
- To jest Kamma Periv - wtrącił Shery. - Bez której nie byłoby nas tutaj. Kamma, to Syberlan, nasz stary przyjaciel.
- Miło mi - odruchowo wyciągnęłam rękę w stronę wilka, ale szybko się opamiętałam. Syberlan zachichotał tylko. Było mi strasznie głupio.
Jednak niezręczność szybko minęła, gdy strażnik zwrócił się do braci.
- Przyszliście do Demona? - jednak nie czekając na odpowiedź, spojrzał na ścianę ozdobioną znakami, a ta uniosła się do góry, ukazując kolejne przejście. - Chodźcie. Zaprowadzę was.
W ostatnim korytarzu, który musieliśmy przejść, nie było żadnej pochodni. Wkroczyliśmy w ciemność, a gdy przejście za nami zamknęło się, złote skrawki sierści Syberlana zaczęły świecić. Dzięki temu wiedzieliśmy gdzie zmierzać, ale poza tym nie widzieliśmy niczego. A przynajmniej ja.
Złapałam Luna za nadgarstek. Chłopak spojrzał na mnie i zobaczyłam, że jego oczy świecą się na jasnozielony odcień. Zresztą pozostali także mieli inny kolor tęczówek.
- Tu każdy objawia swoją prawdziwą postać - wyjaśnił, choć wcale nie było to pocieszające.
Znów szliśmy, ale nie trwało to długo. Dla mnie moment spotkania z Władcą Podziemi nadszedł zbyt szybko. Denerwowałam się. W pewnym momencie zaczęłam szczękać zębami. Dotarło do mnie, że to przez chłód panujący w tamtej części Podziemia. I że nie byliśmy tam sami.
- Panie, masz gości - Syberlan skinął łbem.
Tuż przed nim coś poruszyło się w ciemności. Musiało być ogromne. Wydało z siebie pomruk, który przerodził się w charkot. Wreszcie zobaczyłam, jak potwór otwiera oczy. Wtedy przestał być niewidzialny.
Oczy były pustką. Niezmierzoną, czarną pustką. Stwór był wilkopodobny. Pokrywała go rzadka, ciemnoniebieska sierść. Między parą uszu wyrastały rogi, przypominających takie, jakie miały oryksy. Na grzbiecie znajdowały się błoniaste jakby smocze skrzydła. Demon miał na szyi czarną obrożę, wysadzaną ćwiekami, choć wyglądały bardziej jak ostrza. Charakterystyczna była też para zębów, do bólu przypominających te u tygrysa szablastozębnego.
- Widzę, że spełniacie wyznaczone zadanie nienagannie - rozbrzmiał głęboki, upiorny głos, odbijający się echem od ścian korytarza. - A jednak... Gdzie mój syn?
- Właśnie dlatego tu jesteśmy - zaczął Shery, podchodząc nieco bliżej. - Wampiry go otru...
- Syberlan, wyprowadź cualię. Z nią porozmawiam osobno - Demon zwrócił się do strażnika.
Wilk popatrzył na mnie i natychmiast zabrał się do wypełniania rozkazu. Niewiele czasu minęło, a znów byłam po drugiej stronie ściany ze znakami.
- Dlaczego nie pozwolił mi tam być? - zapytałam szarego wilka.
- Obawiam się, że nie znam odpowiedzi na to pytanie - odpowiedział, siadając znów przy ścianie i przyglądając mi się badawczo. - Wybacz mi wścibskość, ale jesteś nader ciekawym okazem.
- Okazem?! - oburzyłam się. Nikt do tej pory mnie tak nie nazwał. Czułam się jak rzecz, jak eksponat w muzeum. Nie rozumiałam, o czym ten zwariowany strażnik mówił.
- Nie chciałem Cię urazić. Chodzi mi o to, że jesteś cualią, jeszcze nieposiadającą swojego gatunku, który by powielała. A masz szesnaście wiosen. To sporo, biorąc pod uwagę fakt, że od trzech lat polują na Ciebie wampiry.
Słysząc słowa Syberlana, pomyślałam, że musi być tak wiekowy, jak Nightowie. Jednak oni przebywając cały czas między ludźmi, nauczyli się mówić normalnie. Mimo wszystko zaciekawiło mnie to, co powiedział.
- Skąd wy to wszystko wiecie? - zapytałam, spoglądając wymownie na ścianę, której pilnował.
Mój rozmówca nieco spoważniał. Wyprostował się, mina mu zrzedła, a w oczach nie widziałam już ekscytacji.
- Wiesz, ostatecznie... Sam Demon Władca Podziemia polecił Robinowi, aby Cię pilnował. Jesteś ważna dla naszego nadnaturalnego ekosystemu. Jak każda cualia możesz przyczynić się do objęcia władzy przez dany gatunek. Poza tym niedawno dowiedziałem się trochę na ten temat.
- Ach tak - rzuciłam z przekąsem, ale nie wchodziłam z nim w dalszą dyskusję. Wiedziałam o istnieniu tego świata zaledwie parę dni, więc nie mogłam od razu posiąść całej wiedzy. Mimo to ludzka ciekawość niesamowicie mi przeszkadzała.
Minęła dłuższa chwila, nim Syberlan przestał spoglądać na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć. Jeszcze dłuższa minęła, aby wreszcie Nightowie wyszli od Demona. W tym czasie przyglądałam się życiu, które prowadzili mieszkańcy Podziemia. Wszystko wyglądało jak ogromny plac główny, który zamiast nieboskłonu miał, niczym jaskinia, miliony stalaktytów. Zauważyłam, że różne stworzenia miały różne zapachy. Jednym było bliżej do dymu, innym do siarki, a jeszcze innym do krwi. Od niektórych wyczuwałam stęchliznę, a część była chyba w ogóle pozbawiona zapachu, jak strażnik przejścia.
Jątrzące się znaki znów odsłoniły przejście i moim oczom ukazali się chłopcy. Byli nieco bardziej... Właściwie nie wiedziałam jacy. Dopiero gdy spojrzałam na ich oczy, zrozumiałam. Iskrzące się intensywniej, miały w sobie jakąś nadzieję, energię.
- Będzie dobrze - powiedział Luno, uśmiechając się do mnie, jakby chciał dodać mi otuchy. Jednocześnie uprzedził moje pytania.
- Czeka na Ciebie - Shery wskazał mi otchłań, na której końcu czaił się Władca Podziemia.
Mimo że nadal czułam w środku coś, co nakazywało mi wynosić się stamtąd jak najprędzej, przypomniałam sobie o słowach Nerayli. Robin by poszedł. Dla mnie. Pytanie tylko, czy gdybym nie była jego zadaniem do wykonania, wciąż zrobiłby to? Nie wiedziałam, ale musiałam w to wierzyć.
Postąpiłam jeden krok, potem drugi. Spojrzałam na chłopców w nadziei, że nie widzę ich ostatni raz. Wreszcie ruszyłam w głąb korytarza kompletnie sama. Łudziłam się, iż idę prosto, póki nie wpadłam na ścianę. Wtedy znów Demon poruszył się w ciemnościach i otworzył oczy. Już wiedziałam, w którą stronę iść.
- Wybacz, że nie pozwoliłem Ci zostać, ale to były sprawy, o których nie chciałabyś wiedzieć. I tak chciałem z Tobą pomówić, a to pewnie jedyna taka okazja w tym życiu. Znasz mnie, ja znam Ciebie i wszystkie Twoje poprzednie wcielenia, chociaż nie z każdym miałem przyjemność rozmawiać.
Jego głos sprawiał, że czułam respekt i odrobinę strachu. Demon nie miał żadnego zapachu, chociaż nie zauważyłam tego od razu. Bardziej skupiałam się na ruchomych kłach i rogach. Słowa dotarły do mnie dopiero po chwili.
- Kiedy umiera jedna, rodzi się kolejna - przywołałam w pamięci rozmowę z Robinem.
- Dokładnie. Cualie to dość spory problem - westchnął i odczekał chwilę, jakby chcąc mi dać do zrozumienia, że dużo prościej się mnie pozbyć. - Mam odpowiednią władzę, aby pozbawić Cię tej mocy i przekazać komu innemu. Ale chciałem zapytać, czy tego chcesz. Widzisz, wtedy wiele problemów zniknie z Twojego życia - tu spojrzał ponad moim ramieniem. Wiedziałam, o czym mowa.
Nastała chwila ciszy. Miałam czas, aby odpowiedzieć. Uderzyła mnie waga tego wyboru. Z jednej strony miałabym wampiry i wszystkie stwory z głowy do końca życia. Z drugiej, jaki sens miałaby wtedy śmierć moich rodziców? A Nightowie opuściliby mnie i szukali innej dziewczyny, którą trzeba by się zająć. Być może przemawiała przeze mnie zazdrość. Poza tym paktowanie z Demonem jakoś wcale nie kojarzyło mi się dobrze. Wizja życia bez wampirów i demonów, prawdopodobnie znów w niewiedzy na temat nadprzyrodzonego świata, choć kusząca, nie była opcją. Nie dla mnie.
- Z przykrością muszę odmówić. Sądzę, że to nie przypadek, że akurat ja zostałam cualią. Ufam wilkom...
Władca zaśmiał się pobłażliwie. Zamilkłam, chociaż nie wiedziałam, co w moich słowach tak go rozbawiło.
- Nasz świat działa na dziwnych zasadach, kieruje się dziwnymi ideami. Ale ludzie bardzo przypominają demony, zwłaszcza pod względem egoizmu. Znam was. Nie przyznasz się do tego, ale po prostu nie chcesz, żeby mój syn i jego wilki Cię opuścili. Podoba Ci się bycie w centrum uwagi, nawet za cenę walki. Idź już. Dobrze ich traktuj - dodał na odchodne i zamknął oczy.
Tuż za mną usłyszałam dźwięk przesuwającej się ściany. Do środka wpadło na tyle światła, abym mogła wrócić. Stałam przez moment w miejscu, mając nadzieję, że usłyszę coś jeszcze. Naiwnie liczyłam na przeprosiny, jednak szybko zrezygnowałam i skierowałam się do wyjścia. Równie szybko uświadomiłam sobie, że to wcale nie była obraza. Władca Podziemi tylko stwierdzał fakty, do których nie chciałam się przyznać sama przed sobą.
Kiedy opuściliśmy wreszcie Podziemie, poczułam ulgę. Uczucie wypierania zniknęło i mogłam odetchnąć bez obaw. Aby zamknąć przejście, Shery znów wymamrotał kilka słów, ale już nawet się temu nie przysłuchiwałam. Chciałam wracać do domu, jednak Nerayla mnie zatrzymała.
- Wydaje Ci się, że spędziłaś tam godzinę, prawda? - spojrzała na mnie z politowaniem. - Nie było was dosłownie kilka sekund. Czas tam płynie trochę inaczej.
Spojrzałam na zegar w telefonie. Rzeczywiście, nie minęło nawet pół godziny od skończenia zajęć. Nie mogłam wrócić do domu, bo byłoby to zbyt podejrzane, zwłaszcza po nie tak dawnym incydencie z dyrektorem.
Wróciłyśmy do salonu. Chłopcy w milczeniu posprzątali po całym rytuale, prąd znów wrócił do urządzeń, a ja usiadłam na kanapie, wciskając się między czarownicę i najmłodszego z braci. Po chwili reszta braci dołączyła do nieformalnego zgromadzenia.
- Znacie już rozwiązanie tej sprawy? - zapytała Nerayla takim tonem, jakby pytała o pogodę. Popijała herbatkę, co w tamtej chwili mnie irytowało. Jak mogła być tak spokojna?
- W pewnym sensie. Demon zgodził się pomóc - zaczął Gary, jednak kontynuował już jego młodszy brat.
- Wywołał u mnie wizję. Wejrzałem umysłem w księgę, z której wzięto przepis na truciznę. Odnalazłem go i zapamiętałem, chociaż nie było to takie proste.
Narayla uniosła jedną brew ku górze, tym samym zadając pytanie. Jaki problem miał stanowić przepis dla kogoś, kto żył dłużej od niej?
- Zapisali to w języku staronordyjskim i to z błędami. Chwilę mi zajęło rozszyfrowanie tego - chłopak wyciągnął z kieszeni spodni ten sam notes, którego używał w trakcie rytuału. - Ostatni raz spotkałem się z tym językiem, kiedy się go uczyłem.
Wszyscy w napięciu czekaliśmy na to, co powie dalej. Ja liczyłam, że skoro oni nie są zdenerwowani, to chyba uda się jeszcze wszystko odkręcić. W innym razie nie zachowywaliby się tak spokojnie.
Shery zapisał w notesie kilka nazw i podał je Nerayli do przeczytania. Kobieta skupiła się na moment. W tym czasie zerknęłam na zapiski. Były to jakieś łacińskie nazwy. Po chwili milczenia, czarownica zwróciła się do chłopaka, nie odrywając wzroku od tekstu.
- Jesteś pewien, że właśnie to zapisali?
Shery pokiwał głową i usadowił się wygodniej na swoim miejscu.
- No dobrze. Znam opozycyjne rośliny, ale nie wszystkie mam. Po dwie musicie się wybrać już, jeśli do wieczora chcemy sporządzić odtrutkę.
Jak powiedziała, tak zrobili. Pablo wybrał się do sklepu po tymianek, Gary miał za zadanie pojechać do oddalonego o prawie godzinę drogi miasteczka, gdzie mieściła się szkółka roślin i kupić różaniec górski, a ja wraz z Lunem udaliśmy się do piwnicy po resztę składników. Shery i Nerayla poszli do kuchni przygotować wszystko do tworzenia lekarstwa.
Uznałam, że posiedzę z nimi dłużej i przydam się na coś. Wszystko było lepsze od bezczynności. W domu chodziłabym po ścianach, myśląc tylko o powodzeniu, lub nie, całego przedsięwzięcia.
Piwnica nie wyglądała tak, jak się tego spodziewałam. Czysta, uporządkowana, w ogóle nie przypominała tych, które znałam. Brakowało tam pajęczyn, ciężkiego powietrza i szkodników. Na suficie zainstalowano delikatne światła, ściany miały kolor wyblakłej żółci, a pod nogami skrzypiały stosunkowo nowe panele. Zejście prowadziło do sporego pomieszczenia, w którym, jak w bibliotece czy winiarni, ustawiono rzędy regałów. Regały na środku piwnicy, półki pod ścianami, a wszystkie zapełnione skrzyneczkami, pojemnikami, słoikami i książkami. Wzięłam jedną z ksiąg do ręki. Wyglądała bardzo staromodnie. Niezbyt gruba, ale ciężka, ze skórzaną okładką, na której umieszczono podobiznę jednego z demonów, które widziałam w Podziemiu.
- Nie otwieraj jej - prawie wrzasnął Luno i natychmiast odłożył to, co akurat miał w rękach. Podbiegł do mnie, wyrwał księgę z rąk i odłożył na miejsce. - Ręce przy sobie, szukaj roślin. Lepiej będzie, jeśli zostawisz wszystko na miejscu.
- Dlaczego?
- Naprawdę mam Ci to tłumaczyć? A co, jeśli w tej książce był uwięziony jakiś stwór? Ja nie wiem. To nie moje książki, ale lepiej dla nas obojga, żeby nic się stąd N I E W Y D O S T A Ł O. Kumasz?
Pokiwałam głową i wróciłam do poszukiwania słoika opatrzonego nazwą „Kozłek lekarski". Regałów i półek było sporo, ale co dwie pary rąk to nie jedna. Nie mogłam jednak przepuścić okazji, aby wypytać Luna.
- Nie musimy czekać na pełnię księżyca albo, nie wiem, aż kogut zapieje?
- Może jeszcze chcesz rozpalić ognisko na polanie i przyrządzać miksturę w kociołku mieszając drewnianą łyżką? - odpowiedział pytaniem na pytanie, czym na chwilę mnie uciszył.
- Więc to tylko takie bajki? Krew, ofiara ze zwierzęcia - zaczęłam wymieniać, jednak mi przerwano.
- To niehigieniczne. I staromodne. I głupie - mówił, przeglądając kolejne słoiki na wysokości jego głowy.
Przez kolejne parę minut nie odzywałam się do niego ani on do mnie. Za to znalazł babkę lancetowatą. Więc pozostały dwa składniki do odnalezienia. Kiedy kolejny raz skręcałam w prowizoryczną alejkę, w oczy rzuciła mi się kolejna księga. Nie była wepchnięta pomiędzy inne, jakby miała swoje honorowe miejsce. Zaciekawiło mnie to.
Zerknęłam, czy Luno jest wystarczająco pochłonięty poszukiwaniami i podeszłam do księgi. Leżała na czymś w rodzaju katedry. Mebel wciśnięto pomiędzy półki i regały. Sama książka prezentowała się naprawdę dobrze. Ktoś musiał ją zakonserwować. Ciemna skóra błyszczała, strony nie wyglądały, jakby miały się rozpaść w rękach, ale najbardziej zaciekawił mnie obrazek na wielkiej okładce. Złoty lew miał groźną minę. Na głowie trzymał półksiężyc, który wyglądał, jakby położył się na grzywie zwierzęcia. Zza lwa po lewej i prawej stronie wypełzały dwa węże, które oplatały się wokół półksiężyca. Takiego demona nie widziałam.
Tuż obok, na półce, zobaczyłam słoik z nazwą rośliny, której szukałam.
- Znalazłam tę kozę - poinformowałam mojego towarzysza.
- Kozłek, kozłek lekarski - poprawił mnie i podszedł, aby zabrać słoik do kuchni.
- Co to jest? - zapytałam, wskazując księgę z głową lwa.
- To jest książka do historii. Możesz otworzyć, ale i tak nie zrozumiesz, co jest tam napisane.
Dotknęłam okładki. Okazała się jeszcze cięższa, niż myślałam. W środku ktoś zapełnił strony niezrozumiałymi dla mnie słowami, ale litery były piękne. Wszystko zdobione, złocone, kunsztownie dopracowane. Im dalej przewracałam kartki, tym pismo stawało się jakby nowsze.
- A co tu jest opisane? I kto to pisał? To ręcznie?
- Tak. Najpierw pisali to duchowni, potem kronikarze królewscy, a ostatnie kilka stron zapełnił Shery. To kronika. Historia. Nudy - próbował zamknąć książkę, ale go powstrzymałam.
- Zaczekaj. To historia tego królestwa, o którym opowiadałeś, prawda?
- Tak, ale nie mów, że Ci ją pokazałem. Wiesz, jak bardzo moi bracia nie lubią, kiedy wracam do przeszłości.
Pokiwałam głową, spojrzałam na ostatnie zapiski, a potem zamknęłam księgę. Pomyślałam, że kiedy to wszystko już się skończy, zmuszę któregoś z chłopców, żeby nauczył mnie tego języka. Albo chociaż przeczytał, co tam jest napisane.
Po jakimś czasie udało się nam znaleźć krwawnik pospolity i wróciliśmy do kuchni. Nie wspomniałam o tym, że przeglądałam książki, Luno także milczał.
Metalowy garnek stał na kuchence, a woda w nim nie tylko bulgotała, ale zdążyła już kilkukrotnie zmienić barwę. Kiedy Nerayla dodawała kolejne składniki, lekarstwo było białe, czerwone, fioletowe i brudnozielone. Pablo dawno zdążył wrócić z tymiankiem i wszyscy czekaliśmy na Gary'ego. Czarownica co jakiś czas mieszała odtrutkę, a ja przyglądałam się jej zafascynowana. Wyglądała, jakby weszła w swego rodzaju trans.
Kiedy Gary wrócił, w powietrzu unosił się przyjemny zapach, którego jednak nie mogłam sklasyfikować. Wiedziałam za to, że zaraz okaże się, jaki jest dalszy los Robina. Mój los.
Subskrybuj:
Posty (Atom)