Night Diamond Slide Glow Golden Feeling: lipca 2014

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 34

Nachyliłam się nad garnkiem z wywarem. Pachniało bardzo ładnie, jednak kiedy zbyt mocno się zaciągnęłam, dym zaczął gryźć mnie w gardle. 
- Mówił Ci ktoś kiedyś, że tak się nie sprawdza leków? - skarcił mnie Pablo. - Jakby to była trucizna, padłabyś.
Odsunęłam się natychmiast i zganiłam samą siebie w myślach. To było nieodpowiedzialne, jednak nie miało w tamtej chwili większego znaczenia.
- Wszystko poszło zgrabnie - Nerayla klasnęła w dłonie.
- A jak mu to podamy? - zapytałam i nagle nastała cisza.
Wszyscy popatrzyli po sobie, a po chwili ich spojrzenia zatrzymały się na mnie. Znieruchomiałam. Czyżbym znów popełniła gafę i zadała nieodpowiednie pytanie?
- No wiesz, lewatywa - zaczął Pablo z szelmowskim uśmiechem, ale szybko dostał po głowie od Gary'ego.
- Zaszczepimy go tym. Ty zaszczepisz - poinformował mnie Shery.
Początkowo chciałam odmówić, ale argumenty chłopców były mocniejsze. Alfa przyjdzie tylko do mnie, a nawet jeśli nie, przyciągną go wampiry, które nie przepuszczą okazji, by mnie zaatakować. Luno przyniósł strzykawkę, a mnie na jej widok zmiękły kolana. Nigdy nie lubiłam igieł. Źle mi się kojarzyły. Prawie zawsze oznaczały tylko ból. Szczepienie, wstrzykiwanie znieczulenia albo pobieranie krwi, na widok czego odchodziłam od zmysłów. Oczywiście nie szarpałam się, wiedziałam, że to nie ma większego sensu, bo będzie bardziej bolało. Lekarze i pielęgniarki twierdzili, iż jestem bardzo dzielna, skoro jedynie płaczę bezgłośnie. Jedyne dobre wspomnienia związane ze szczepieniem miałam z pielęgniarką, która wstrzykiwała mi coś na odczulanie. Długo trwało, nim skończyłam leczenie, ale przynajmniej nie umierałam, kiedy spotkałam się z alergenem. Oczywiście zdarzały się takie sytuacje jak wtedy z Alison w lesie. Żadna nie stawiała mojego życia na szali tak, jak tamta.
Reszta odtrutki miała poczekać, aż Robin nie odzyska choć trochę zdrowego rozsądku. Wtedy sam ją wypije. Ja otrzymałam strzykawkę i polecenie. W nocy iść do lasu, tam znaleźć Alfę i wbić mu igłę pod skórę, kiedy nadarzy się okazja. Zakładając, że uda mi się go znaleźć. Albo on znajdzie mnie.
Minęły trzy godziny od skończenia lekcji. Wróciłam do domu pod okiem Luna. Zdziwił mnie tylko brak samochodu Tiany na podjeździe. Zwykle ciocia była już o tej porze w salonie i oglądała telenowele. Jednak dom był pusty. Zadzwoniłam na jej komórkę, ale nie odbierała. Przestraszyłam się.
Jeśli wróci do domu w nocy, a mnie nie będzie w łóżku, da mi szlaban do osiemnastki. Jeszcze gorzej, jeśli nie wróci. To by oznaczało, że coś jej się stało, a miałam powody, by sądzić, że tak właśnie jest. Skoro tej dziewczynie w szkole zniknął kot, to wampiry musiały mieć z tym coś wspólnego. Tyle wspólnego, ile ze zniknięciem Tiany.
Aby nie popaść w paranoję, zadzwoniłam do chłopców z prośbą, by któryś z nich wybrał się do szpitala i sprawdził, czy Tiana tam jest. Potem mogłam z już nieco spokojniejszym sumieniem iść pod prysznic i zjeść kolację. 
Kiedy dochodziła jedenasta, Tiany wciąż nie było, jednak to nic nie zmieniało. Budzik w telefonie wyrwał mnie z krainy snów.
- Już pora - powiedziałam do pustego pokoju i sięgnęłam po strzykawkę. Przed igłą chroniła mnie tylko plastikowa osłonka. Nie zostało to zorganizowane zbyt higienicznie, ale nie miałam czasu na rozmyślanie o tym. Nie ja podjęłam decyzję.
Pod lasem spotkałam Shery'ego w postaci wilka. Pamiętałam wciąż nasze spotkanie kilka dni wcześniej. Wtedy wydawał się większy. Żadne z nas nie zaczynało rozmowy, która nie miała sensu. Czułam, że trzeba być cicho, jeśli nie chciałam kolejnego spotkania z wampirami. Czerwonooki zwierz kroczył kilka kroków za mną przez cały czas. Nie wiedziałam, gdzie idziemy, dokąd powinnam zmierzać, ale to bez znaczenia. Robin sam nas znajdzie. 
Las nocą był jeszcze gęstszy i ciemniejszy niż za dnia. Widoczność została utrudniona przez wszechobecny mrok. Pomyślałam, że Shery widzi dużo więcej nie tylko dzięki wyostrzonym zmysłom, ale także przez swoją umiejętność jasnowidzenia. Przynajmniej trochę mnie to rozbawiło i odgoniło strach.
Bałam się. Kto normalny nie bałby się, będąc w lesie w nocy? Wiele czynników działało na przyspieszone bicie mojego serca. Strach o swoje życie; strach przed lasem; strach przed wampirami; strach przed otrutym wilkiem; strach, że go nie znajdziemy przed krwiopijcami. Jeśli coś mu się stanie, będę mogła od razu wziąć całe opakowanie tabletek nasennych.
Nagle coś zaszeleściło w pobliskich krzakach. Spojrzałam w tamtą stronę, a potem na wilka, który skradał się w zaroślach tuż za mną. Szybko zbliżył się, zasłaniając mnie i opuszczając głowę, jakby miał zaraz atakować przeciwnika. Spomiędzy liści wychyliła się jasnobrązowa głowa z parą ciemnozielonych oczu. Ogromnemu zwierzakowi brakowało kawałka prawego ucha.
- Miałeś być dalej  od nas - mruknął szary wilk tak cicho, że ledwie usłyszałam.
- Jest blisko. Znalazłem świeże ślady. Krew w nich nie zakrzepła - oświadczył basior głosem Pabla. 
Shery podniósł głowę i rozejrzał się, a jednocześnie nasłuchiwał. Tak boleśnie przypominało mi to Robina, że miałam ochotę krzyczeć. Chciałam, żeby to się już skończyło.
- Mam pewne przypuszczenia...
- Mianowicie? - zapytałam.
- On zbliży się, ale tylko jeśli będziesz sama. Teraz krąży wokół nas, chociaż stara się maskować, ale krwi nie ukryje. Musimy jej pozwolić iść samej - ostatnie zdanie skierował do Pabla.
Młodszy brat tylko kiwnął głową, a raczej łbem.
- Postaramy się trzymać trzydzieści metrów za Tobą. Idź.
Pochwyciłam spojrzenie czerwonych oczu. On się nie bał, on był raczej zatroskany. Wiedział, co się stanie, jeśli trafię nie na tę osobę, której szukaliśmy. Myślałam, że pierwszy krok albo kilka będzie najtrudniejszych. A jednak najtrudniej było iść dalej, ciągle w las, ciągle przed siebie, w nieznane, może prosto w pułapkę. 
Mijały minuty. Nadal szłam, a czarnego wilka nie mogłam dostrzec. Wydawało mi się, że jestem sama, chociaż Shery i Pablo mieli się nie oddalać. Nie słyszałam nic, poza własnym oddechem, biciem serca i odgłosami lasu. Ale to przerażało mnie jeszcze bardziej. Wreszcie zdecydowałam usiąść na pierwszym powalonym pniu lub gałęzi, jaką napotkam. Tak też zrobiłam. Dotknęłam ręką strzykawki w kieszeni mojej bluzy. Wtedy poczułam dotyk na plecach.
Całe moje ciało się spięło i zastygłam w miejscu. Miałam wrażenie, jakby ktoś przykładał mi pistolet do pleców. Pomimo niskiej temperatury, zrobiło mi się natychmiast gorąco. Serce zabiło mi tak szybko, jak dziki ptak szamoczący się w zbyt ciasnej klatce tuż po jej zamknięciu.
Gardłowe mruczenie przerodziło się w warczenie, które ustało bardzo szybko. Poderwałam się z miejsca i odwróciłam gwałtownie. Wilk podniósł głowę i popatrzył złotymi oczami na moją rękę. Tę, która zacisnęła się na strzykawce. Nie mógł wiedzieć, że tam jest.
Staliśmy chwilę w milczeniu, obserwując się wzajemnie. Widziałam jego zmęczenie, krew na futrze. Widziałam też inną krew jakby jaśniejszą. Nienależącą do niego. Szkarłatne krople zasychały na czarnych włosach, sklejając je w niektórych miejscach.
- Robin? - sama usłyszałam niepewność we własnym głosie.
Bestia nie odpowiedziała, tylko przestąpiła przednimi łapami przez pniak, na którym siedziałam chwilę wcześniej. Ja także się zbliżyłam. Staliśmy tak blisko, że mogłabym swoją głową dotknąć jego nosa, ale nie zamierzałam tego robić. Jeszcze krok i objęłam go za szyję, wdychając zapach wilka, który tak mi się spodobał, kiedy go dosiadałam. 
Alfa pochylił głowę, jakby też chcąc mnie przytulić, jednak nie miał do tego rąk, a jedynie mógł zasłonić moje plecy łbem. Przycisnęłam ręce do gorącego ciała bestii. Najpierw prawą ręką głaskałam go po szyi, ale potem zeszłam niżej. Ramię, klatka piersiowa, aż wreszcie oderwałam dłoń i sięgnęłam do kieszeni. Teraz albo nigdy.
Ściągnęłam palcami nakładkę, złapałam za tłok i szybkim ruchem wbiłam igłę w szyję demona. Całe jego ciało się spięło, po chwili uniósł głowę, jednak nie wydał żadnego dźwięku. Do tego czasu wepchnęłam całą odtrutkę do jego ciała.
Zwierz odbił się od ziemi przednimi łapami, wyrwał z moich objęć i uciekł w las, zostawiając mnie z pustą strzykawką w dłoni. Po kilku sekundach usłyszałam przeraźliwe wycie samotnego wilka. 
Niemal w tym samym czasie pojawili się Pablo i Shery. Popatrzyli na mnie i na miejsce, w którym zniknął ich brat. Pablo chciał się rzucić w pogoń, jednak Shery zastąpił mu drogę.
- Dość, dość. Udało się, wracamy - powiedział, ale jasnobrązowy wilk wciąż próbował go wyminąć. Dopiero po ostrzegawczym warknięciu się uspokoił.
Stałam wciąż w miejscu, w którym byłam, kiedy Alfa odchodził. W dłoni trzymałam narzędzie zbrodni i próbowałam jakoś uporządkować swoje myśli.
On wciąż żył. Część krwi nie należała do niego. Jego oczy były takie, jak zazwyczaj, ale nie odezwał się słowem. Dlaczego? Czy wampiry coś mu zrobiły? Czy wiedział, co zamierzam zrobić? A najważniejsze, kiedy wróci do siebie?
- Kamma - usłyszałam zniecierpliwiony głos Shery'ego. - Idziesz, czy nie? - przestąpił z łapy na łapę. 
- Wracamy? - zapytałam głupio, na co on tylko kiwnął łbem.
Kiedy szłam, przez cały czas dręczyło mnie, dlaczego Robin nawet nie pisnął, gdy wbijałam mu igłę w szyję. Dlaczego przyjął to z takim spokojem? Uciekł tak nagle, jak gdyby coś go...
- Przez was uciekł. Zbliżaliście się, więc uciekł.
Shery milczał, choć jego brat popatrzył na niego pytająco.
- Dlaczego...
- Dlaczego ruszyłem, kiedy tylko wzięła strzykawkę? - przerwał mu Shery, podnosząc głos. Sierść zjeżyła się na jego ciele. - Bo pozwoliłem sobie na naiwne myślenie, że zadziała od razu po zaszczepienie. Jestem głupi, wiem. 
Pablo spuścił wzrok i nie odezwał się. Ja także nie zamierzałam. Prawda była taka, że wszyscy pozwoliliśmy sobie na naiwność, zwłaszcza ja, kiedy podeszłam do Robina, jakby nie stanowił żadnego zagrożenia.
Kiedy wróciłam do domu, Tiany wciąż nie było. Przebrałam się w pidżamę i próbowałam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, aż zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetlił się numer Nerayli.
- Halo?
- Kamma, Gary wrócił ze szpitala. Przyjęli jakiegoś mężczyznę. Kiedy Tiana robiła obchód z doktorem, pacjenta nie było w łóżku. Szukali go, Tiana weszła do łazienki i on tam na nią czekał z bronią w ręku, ale nagle zgasło światło i ktoś rozbił okno. Podobno słyszała wrzaski i odgłosy walki, ale jak światło znów się zapaliło, nikogo poza nią tam nie było. Tylko na podłodze zostały ślady krwi - zrelacjonowała szybko czarownica. Serce zabiło mi mocniej.
- Robin - powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
- Co? Ach tak, rzeczywiście. Musiał tam być. Ten mężczyzna to pewnie wampir, który miał zabić Tianę. Teraz jest tam pełno policji, pewnie dlatego nie wróciła do domu.
- Zabić albo porwać - dodałam.
Prawie całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Wszystkie wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin zbyt mocno mną potrząsnęły. Wizyta w Podziemiu, szykowanie lekarstwa, podanie go Robinowi i na dodatek ta sytuacja z Tianą w roli głównej. Pomyślałam, że bez czegoś na sen nie zasnę, a przecież kolejnego dnia czekała mnie szkoła.
Alison miała bardzo dużą władzę nade mną. Potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystko, co się wydarzyło od mojego opuszczenia szkoły poprzedniego dnia. Starałam się nie mówić za dużo, ale ona jakby czytając mi w myślach, zadawała trafne pytania i uzyskiwała na nie odpowiedź. Dręczyła mnie cały dzień, ale prawda była taka, że sama chciałam podzielić z kimś swoje obawy i przeżycia. Nie miałam nikogo, poza nią i Cat, choć ta druga zdała się raczej na gadanie tej pierwszej.
Wszystko trwało do lekcji wf-u. Dziewczyny i Luno ćwiczyli, a ja powiedziałam, że źle się czuję. Dave przyjął tę wymówkę. Wyglądałam okropnie, ale to jak zawsze. Pewnie usłyszał o pogrzebie i stwierdził, że tylko ten jeden raz nie wpisze mi minusa. Usiadłam na trybunach, które stały po lewej stronie od wejścia do sali gimnastycznej. Stamtąd oglądałam mecz siatkówki.
Po kilkunastu minutach drzwi do sali otworzył się i wszedł dyrektor. Kazał nie przerywać gry, podszedł do nauczyciela i porozmawiali chwilę ze sobą. Nie mogłam ich usłyszeć, ale widziałam, jak Dave spojrzał w stronę drzwi, pokiwał głową, a potem dyrektor wprowadził część klasy drugiej. Uczniowie rozsiedli się na trybunach. 
Tuż za mną usiadł Max, a obok niego dziewczyna z fioletowymi włosami. Audrey. Ku mojemu niezadowoleniu, nigdzie nie widziałam Pabla. On został z tą częścią klasy, która nie weszła do sali.
- Co, szukasz swojego strażnika? - zapytał kpiąco Bunny, nachylając się w moją stronę. Niemal czułam jego oddech na swoim policzku. - A to przykre, że za szarpanie się ze mną trafi do innej klasy.
- Co Ty pieprzysz? - syknęłam, posyłając mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć. - I co ona tu robi? 
- Wiesz, ktoś przez przypadek sprawił, że nasza nauczycielka spadła ze schodów i złamała nogę. Jaka szkoda, że to było niewidoczne dla ludzkiego oka. A potem Twój piesek rzucił się do mnie i nikt nie zauważył przybycia dodatkowej uczennicy.
Jego słowa wzbudzały we mnie niewyobrażalną wściekłość. Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę mu przyłożyć lub jakoś zripostować jego słowa, ale jak na złość nie byłam zbyt dobra w wymyślaniu obelg na poczekaniu. 
- Słyszałem, że byłaś w nocy w lesie, a Twój ulubiony piesek zarżnął mi kolejnego zabójcę - w tym momencie jego ręka zacisnęła się na moim ramieniu. - Nie wiem, jak go szczujesz, ale spokojnie. Kiedy to się skończy, będziemy się z tego śmiać. A skończy się już niedługo.
- Owszem - odparłam. Ta odpowiedź chyba zbiła go z tropu, a ja poczułam satysfakcję.
Max założył, że śmierć wampira została sprowokowana przeze mnie. Nie chciałam go wyprowadzać z błędu. Jeszcze bardziej cieszyło mnie, że nie wiedział o wydarzeniach ostatniej nocy. Puścił moje ramię, które trochę pobolewało, ale ostatecznie odwróciłam się i udawałam, że nadal oglądam grę.
- Miło, że tak we mnie wierzysz, ale może mi powiesz, co Cię tak cieszy?
- Wizja Twojego upadku - powiedziałam, ale po chwili przypomniało mi się coś jeszcze. - I głowy Samaela nabitej na pal.
- No, ciekawe po kim masz taki cięty język. Po mamusi czy po tatusiu? - odezwała się nagle Audrey.
Zamurowało mnie. Wstałam, odwróciłam się do nich i miałam ochotę spoliczkować tę pijawkę, ale znałam konsekwencje. Droga z sali gimnastycznej do gabinetu dyrektora była krótka.
- Nie wiem. Zapytajcie tych rodziców, których opuszczacie po przemianie.
Odeszłam od nich tak daleko, jak tylko się dało. Usiadłam na miejscu blisko wyjścia z sali. Aż do dzwonka gotowałam się ze złości. Jak śmiała wspominać moich rodziców? O całej sytuacji opowiedziałam Alison, Cat i Lunowi, gdy tylko wyszli z przebieralni. Dziewczyny stwierdziły, że to podłe ze strony Audrey, jednak Luno powiedział, że to typowe ze strony wampirów. 
Po lekcjach przed szkołą czekali na nas starsi bracia Luna, oczywiście poza jednym.
- Zwolnili was? - zapytałam Gary'ego i Shery'ego.
- Nerayla zadzwoniła do szkoły i powiedziała, że też możemy mieć grypę, jak Robin, a my udawaliśmy, że się źle czujemy.
- Tak, Tobie szło świetnie, braciszku - zaśmiał się Shery, a po chwili dostał kuksańca w bok.
- Chodźmy do domu - ponaglił ich Luno. Wyglądał na zniecierpliwionego.
- Gdyby Robin wrócił, to Ney na pewno by nam o tym powiedziała, młody - Gary poczochrał prawie białe włosy brata, ale już po chwili wszyscy szliśmy w stronę mojego domu. Przynajmniej w ich towarzystwie nie musiałam się przejmować gadaniem Maxa.