- No dobrze, więc jeśli za pół godziny burza się nie uspokoi, pozwolę wam wychodzić parami na dziesięć minut - oświadczył zrozpaczony wuefista.
Każdy miał nadzieję, że jakoś z tego wybrniemy i zaraz będzie można jechać dalej. Niestety, minął wyznaczony czas i Alison spojrzała na mnie znacząco.
- Idziesz? - spytała błagalnie.
Nie odpowiadając, wstałam i poszłam za nią do nauczyciela. Zezwolił na wyjście, a my ruszyłyśmy w stronę lasu, mając nadzieję, że nie zgubimy drogi. Naciągnęłam kaptur na głowę. Moja przyjaciółka włączyła latarkę i poszłyśmy przed siebie. Kiedy stwierdziłyśmy, że jesteśmy dostatecznie daleko, Al poszła na stronę, a ja pilnowałam, żeby jakieś dzikie zwierzę nie wypadło z krzaków i nas nie zjadło. Gdy tylko wróciła, udałyśmy się w drogę powrotną.
Krążyłyśmy jakiś czas, ale nie odnajdywałyśmy naszej wycieczki.
- Ali, myślę, że się zgubiłyśmy - stwierdziłam wreszcie.
- Nie! Idziemy dalej, to ta droga, na pewno! Ja bym się nie zgubiła, nie ja...
Chyba trochę spanikowała, a to jeszcze bardziej pogłębiło mój strach. Byłyśmy mokre, zmęczone i przestraszone, same w wielkim lesie.
- I co teraz?
- Szukamy dalej. W końcu znajdziemy wyjście z tego pieprzonego lasu - warknęła poirytowana, nie chcąc zdradzać, że również jest przerażona.
Łaziłyśmy z piętnaście minut, ale nadal padało. Miałyśmy nadzieję, że nasi przyjaciele zaczną szukać nas-pozbawionych orientacji w terenie. Wreszcie zrezygnowane, usiadłyśmy pod jakimś drzewem i obie westchnęłyśmy.
- Jak chcesz, to się prześpij. Ja nas popilnuję - zaproponowałam.
- Weź sobie nie żartuj, Kamma. Nie jestem śpiąca - burknęła, przeszywając mnie wzrokiem.
- Okey, jak chcesz - odwróciłam się i oparłam o pień.
Deszcz, ciemno, zimno i na dodatek my zgubione w obcym lesie. Czy mogło być gorzej? Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Spojrzałam w tamtą stronę. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Co to może być?! Dlaczego akurat my?! Spięłam się i naraz ogarnął mnie paraliżujący strach. Zobaczyłam coś, czego prawdopodobnie Alison nie zauważyła, bo siedziała odwrócona plecami.
Ciemnoczerwone, krwiste oczy wpatrywały się we mnie. W ułamku sekundy to coś zostało jakby zdmuchnięte z powierzchni ziemi. Nie, to inny kształt przeleciał mi przed oczami, wleciał w krzaki i obie postacie zniknęły.
- Co to było? - zapytała przerażona Alison. Dopiero wtedy zorientowałam się, że patrzy i prawdopodobnie widziała jeszcze mniej niż ja.
- Nie wiem, ale spadamy stąd, szybko! - rzuciłam i w następnej sekundzie obie byłyśmy na nogach.
Biegłyśmy bez wytchnienia, nie oglądałyśmy się za siebie. Gdzieś w oddali dało się słyszeć dziwne odgłosy. My nawet nie chciałyśmy wiedzieć, co jest ich źródłem. Wyciągałyśmy nogi, chcąc uniknąć spotkania z przyczyną naszego strachu. Brakowało nam oddechu, ale nie mogłyśmy się poddać.